Br. Tytus Wandas OFM, redaktor naczelny FBI: Przede wszystkim jest Pan kojarzony z serialu „Plebania”. Jak gra się ateistę będąc w gruncie rzeczy osobą wierzącą?  

Dariusz Kowalski: No cóż, mogę odpowiedzieć krótko: po prostu tak, jak gra się postać, będąc aktorem… . To jest zadanie aktorskie. Powinno być wykonane wiarygodnie. Ja nie muszę identyfikować się z postacią, którą gram.

Kiedyś Artur Żmijewski opowiadał, że jak wychodzi na miasto to często słyszy od ludzi „Szczęść Boże Ojcze Mateuszu”! Miał Pan kiedyś podobną sytuację? Że ludzie podchodzili do Pana jako do złego człowieka, traktowali jak przestępcę bo taki wyrobili sobie o Panu obraz, mniemanie na podstawie tego co widzieli w TV?

No tak, to się zdarzało, ciągle jeszcze się zdarza, pomimo tego, że serial zszedł już z anteny. Ludzie dziwią się, że widzą mnie w kościele…(śmiech). To jest właśnie sprawa identyfikowania aktora jako granej przez niego postaci, utożsamiania go z nią. To dość infantylne, ale w sumie trudno się temu dziwić. Kiedy grałem smoka, nikt na ulicy nie uciekał ode mnie bojąc się, że zionę ogniem. Ale maska smoka, jego „ciało”, które zakładałem na scenie, zostawały w garderobie, a tutaj zostaję z tą samą twarzą, której użyczyłem granej postaci… . Poza tym - może niektórzy  za mocno wchodzą w te historie, te bajki serialowe opowiadane przez telewizję…? To bywa zabawne, ale czy czasem nie zaburza kontaktu z realną rzeczywistością? Prawdziwe życie toczy się poza ekranem… .

Czy podobnie sprawa ma się z innymi sprawami zobaczonymi w TV? Czy możemy twierdzić, że informacje które oglądamy, słyszymy, którymi się karmimy nie wpływają na nas, czy możemy mieć na nimi kontrolę?

No właśnie, mówimy o tym, że telewizja jest bardzo silnym medium, mocno wpływającym na wyobraźnię. Opowiada bajki, jakie chce, pokazuje obrazy, jakie chce, informacje, które uważa za ważne. My nie możemy mieć nad tym kontroli, bo nie dokonujemy selekcji informacji, ktoś to robi za nas. A dobór faktów, już samo ich zestawienie, może wpływać na nasz odbiór rzeczywistości, nawet  na sposób myślenia! My siedzimy przy stole w salonie, dania przygotowywane są w kuchni i serwowane na półmisku. I oczywiście wpływają na nas, bo się nimi karmimy, „nasycamy się”, przyswajamy. A jemy tylko to, co nam podadzą… ; tzn. możemy jeść, bo przecież nie musimy wszystkiego „łykać”. Nie możemy kontrolować tego, co kładą nam „na półmisek”, ale możemy kontrolować, co z niego weźmiemy.

Czy da się mądrze oglądać TV?

Oczywiście, że się da, wystarczy  mieć dystans do tego, co się ogląda i odrobinę silnej woli, żeby używać wyłącznika w pilocie. Tzn.: oglądać wybiórczo, nie „jak leci”, a w przypadku informacji – mieć dostęp do kilku niezależnych źródeł i możliwość porównania. To podstawa!  Bo inaczej będziemy jak gęsi tuczone na pasztet medialną  papką, przez rurkę, którą sami sobie wpychamy do gardła.

[koniec_strony]

Jakie dobre strony programów informacyjnych widzi Pan w TV? Ogląda Pan takie? Czy korzysta z innych źródeł informacji, jeśli tak to z jakich?

Powiem szczerze: ja nie widzę dobrych stron programów informacyjnych w TV, ponieważ ich w ogóle nie oglądam. A to dlatego, że nie mam telewizora. I to jest moja  najlepsza odpowiedź na poprzednie pytanie, choć może dość radykalna, ale naprawdę dobrze mi z tym. Ponieważ  chyba nie potrafiłbym mądrze oglądać TV…(śmiech) . Według moich obserwacji telewizja dyktuje warunki w zbyt wielu domach, rodzinach. Ludzie nie patrzą na siebie, tylko w ekran. To niszczy więzi, niszczy relacje, kradnie czas, który mógłby być przeznaczony na kontakty z najbliższymi. No i potwornie „tuczy” tą papką, co sprawia, że człowiek staje się ociężały intelektualnie i nie jest w stanie „wyprodukować” własnego zdania, bo połknął gotowy produkt. Jest takie powiedzenie: „jesteś mądry jak telewizor”. Robi się kłopot z myśleniem, z samodzielnym myśleniem… . Świat wokół nas wymaga naszego namysłu i czasu, naszej uwagi. Przede wszystkim - ten najbliższy świat, dostępny „na wyciągnięcie ręki”, a nie tylko to, co dzieje się gdzieś daleko…; a jeśli już mowa o tym, co gdzieś daleko, to rzeczywiście jesteśmy „skazani” na czyjeś opowiadanie. Trzeba uważnie słuchać, „ostrożnie nabierać widelcem z półmiska”.  Najlepiej wysłuchać relacji przynajmniej dwóch świadków, według starej biblijnej zasady… .  A co do różnych źródeł informacji, to mamy zdaje się w Polsce pluralizm, lista mediów do poczytania, posłuchania czy oglądania jest długa, jest w czym wybierać! Zachęcam do samodzielnego wysiłku… (śmiech); namawiam do uważnego rozejrzenia się dokoła, naprawdę nie wszyscy oglądają jedną telewizję i czytają jedną gazetę, czy słuchają jednego radia. Jeśli chcesz wyrobić sobie własne zdanie, najpierw sam obejrzyj, przeczytaj, czy posłuchaj czegoś innego; każda moneta ma awers i rewers, a każdy kij ma dwa końce…(śmiech).

Obejrzał kilka wywiadów, które udzielił Pan naszym rówieśnikom. Często powtarza Pan słowo „myślę” czyżby wyczuwał filozofa?

(śmiech) No, jeśli ktoś myśli - to znaczy, że ma refleksję nad rzeczywistością, czyli ma szansę dojść do jakiejś mądrości, jest na drodze do  niej; można więc powiedzieć, że jej szuka. Nie jestże w takim razie filozofem? Chyba odkryłem coś ważnego…(śmiech); mianowicie to, że jestem częścią rzeszy ludzi, używających szarych komórek. To wcale nie jest elitarny klub, mam nadzieję; nie trzeba wyłączać telewizora, żeby zacząć myśleć…(śmiech).

Jakim jest Pan katolikiem? Był Pan wychowywany po chrześcijańsku? Zawsze był Pan wierzący? Czy jest Pan osobą nawróconą? Jeśli tak to kiedy miało miejsce nawrócenie, w jakich okolicznościach?

O, widzę, że żarty się skończyły… (śmiech). Nie chodzi tu chyba o to, czy jestem myślącym katolikiem; a jeśli już, to czy jestem katolikiem myślącym o innych, czy tylko o sobie…?

Bo jeśli tylko o sobie, to marny ze mnie katolik… . Mogę więc powiedzieć, że bardzo bym nie chciał być marnym katolikiem, choć mogę pogodzić się z tym, że marny ze mnie filozof. No, dość tego kluczenia, ale powiem szczerze: staram się nie kluczyć przy konfesjonale. Co do wychowania, to miałem szczęście wzrastać w rodzinie chrześcijańskiej, katolickiej i jestem wdzięczny Panu Bogu i rodzicom za przekazaną mi wiarę. Miałem  okres odejścia od Boga, kiedy swoje życie układałem „po swojemu”, z opłakanym skutkiem oczywiście. Dobrze, że to się wszystko gorzej nie skończyło. Dużo by tu można opowiadać, naprawdę. Zabrakłoby nam miejsca. Pan Bóg zawsze szukał mnie przez ludzi, których stawiał na mojej drodze, przez okoliczności. I tak mnie odnalazł. To było jak „powrót do pierwotnej miłości”, jak czytamy w Apokalipsie. Szereg impulsów, wierząca żona, z którą wspólnie poszukiwaliśmy ( i poszukujemy…) „czegoś więcej”, dusząc się w naszych ziemskich ograniczeniach. W końcu – spotkanie z wierzącym, oddanym Bogu kapłanem, który powiedział nam: „oddajcie życie Jezusowi”. To był konkretny dzień, konkretna data. Zrobiliśmy to po raz pierwszy, w  naszym mieszkaniu, całą rodziną.  Nic od tamtego czasu nie jest takie samo. No, poza jednym – walką duchową, która się toczy cały czas, ale teraz już ze świadomością tych realiów z naszej strony.

[koniec_strony]

Jak łączy Pan życie religijne z zawodowym? Często słyszy się, że świat artystów, ludzi kultury schodzi na dno, coraz więcej spektakli obraża uczucia religijne, pełno w nich kontrowersji, dużo nagości, przemocy? Jako osoba będąca wewnątrz czy może Pan powiedzieć, że to fakt?

To wszystko przecież widać, ja nie muszę tu nic stwierdzać, każdy może zrobić to sam. Kontrowersje były chyba w sztuce zawsze. Najgorsze jest to, że nie tylko pełno jest w niej kontrowersji, nagości i przemocy, ale że tak mało w niej sensu! Coraz mniej, mam wrażenie.. .  I ten deficyt sensu staje się niemalże wprost proporcjonalny do ilości owych kontrowersji, nagości i przemocy. Tak, jakby one miały ten sens zastąpić. Bo inaczej – kto zwróciłby na taką sztukę uwagę? A co do obrażania uczuć religijnych, to rzeczywiście, jest to mam wrażenie  jakaś nowa „jakość” w „sztuce”(muszę nadużywać cudzysłowu niestety). Sprawa ostatnich lat. Chociaż co ciekawe – odwaga tych „odważnych” twórców kończy się na obrażaniu uczuć religijnych chrześcijan; jakoś nie słyszałem na przykład, żeby w  ramach tzw. ”działań artystycznych” ktoś publicznie podarł Koran, albo profanował Gwiazdę Dawida. I nie namawiam do tego, żeby było jasne! Są pewne świętości, których nie należy szargać po prostu w imię zwykłego szacunku dla drugiego człowieka. Nie namawiam do urażania czyichkolwiek uczuć religijnych. Tak jak nie namawiam do bezkrytycznego konsumowania współczesnej sztuki… .

Czy miał Pan propozycje zagrania roli, którą definitywnie Pan odrzucił, ze względu na wiarę? Czy w ogóle zagrałby Pan wszystko? I jak jest z innymi, czy faktycznie młody człowiek dziś uczący się na aktora, gdy nie spełni pewnych warunków,  nie zagra często ról sprzecznych z jego sumieniem, może zapomnieć o karierze?

Aktor może mieć kłopoty z podmiotowością, bo bardzo często jest wykorzystywany instrumentalnie. Te granice każdy musi wyznaczyć sobie sam, z różnymi konsekwencjami, począwszy od odrzucania pewnych propozycji. Tak, zdarzyło mi się rezygnować i to z różnych przyczyn, nawet z powodu radykalnej sprzeczności przedstawionego mi scenariusza ze zwykłym, można by rzec, poczuciem przyzwoitości. Nie mówiąc o dobrym smaku… . Poza tym mogę odpowiedzieć tak: można zagrać wszystko, tylko: po co…? Oto jest pytanie.

Jak praktykuje Pan wiarę? Czy zdarzyło się Panu w sposób szczególny odczuć obecność Pana Boga?

Moja praktyka wiary to po prostu praktyka codzienności z Panem Bogiem. Powierzania Mu wszystkiego, co mnie spotyka, wszystkich swoich spraw. Jeśli o tym zapominam i ta praktyka kuleje, kuleje cała moja rzeczywistość, bo słabnie zaufanie i wkradają się moje lęki, znika radość, pojawia się ociężałość, zniechęcenie. Praktykować wiarę to dla mnie znaczy żyć nią,  walczyć o to, żeby nią żyć, bo inaczej nie ma wiary, jest martwa, jest jakimś pojęciem, które nie wiadomo, co oznacza. „Wierzący, ale nie praktykujący”. To brzmi jak: „doceniający odżywcze wartości pokarmu, ale nie spożywający go”. Jeśli wierzę, że Bóg jest moim Ojcem, to wiem, że zawsze chce dla mnie najlepiej, że wszystko, co mnie w życiu spotyka, jest dla mnie dobre, choć nie wszystko muszę rozumieć. Najważniejsze jest zaufanie, z niego się rodzi postawa wdzięczności, dziecięca postawa wobec Ojca.  Nie zawsze łatwo mi się na nią zdobyć – mamy taki obraz Boga, jaki mieliśmy obraz własnego ojca, a w moim życiu często brakowało go, kiedy był potrzebny, choćby w dzieciństwie, kiedy pracował z dala od domu. Moja praktyka wiary to codzienne, od rana, dziękowanie Bogu z góry za to, co mnie spotka tego dnia. Eucharystia, Słowo Boże, sakramenty – źródła życia. Idę do nich jak każdy, kto chce żyć. Jak najczęściej.  Raz w tygodniu posiłek – to za mało. A Pan Bóg objawia się nieustannie, nawet w niewielkich rzeczach, w drobnych zbiegach okoliczności (nie ma przypadków!), w spotkaniach, ludziach. Kiedy się ma oczy otwarte, patrzy się na rzeczywistość oczami wiary, widać o wiele więcej, widać to Boże prowadzenie niemal na każdym kroku. A szczególne doświadczenie Bożej obecności często wiąże się dla mnie ze szczególnymi miejscami i nie chodzi tu tylko o świątynie: pamiętam Izrael - rejs łodzią po Genezaret, Grota Narodzenia, Grób Pański, gaj oliwny gdzieś w Galilei, w ciepłą noc, albo w upalne południe, nagły poryw wiatru na Górze Karmel… to wszystko pamiętam! Czas się zatrzymuje i nie chcesz stamtąd się ruszać… . Ale to nie tylko szczególne miejsca. To się czasem dzieje, jak już powiedziałem, podczas spotkań z ludźmi, jakichś rozmów o tym, jak doświadczyli w życiu miłości, podczas wspólnej modlitwy… . Zresztą -  nie trzeba szczególnych wydarzeń. Jeśli szukam Boga, to jest już trochę tak, jakbym Go znalazł, bo to pragnienie znalezienia, poznania Go, pochodzi od Niego samego, jest Jego łaską… ; to On jest w nas sprawcą chcenia i działania zgodnie z Jego wolą, jak pisze Św. Paweł. Jeśli zwracam się do Boga, mówię do Niego, wołam, to na pewno mam Słuchacza, staję w Jego obecności! Niedawno przeżyłem coś niesamowitego - szedłem ulicą i nagle zacząłem ”bez powodu” po prostu wielbić Pana Boga, dziękować za Jego miłość, i w pewnej chwili poczułem się tak, jakbym unosił się 20 cm. nad ziemią. Doświadczenie niebywałego pokoju i radości. Dzięki modlitwie uwielbienia! Innym szczególnym moim doświadczeniem jest doświadczenie niezwykłego dialogu ze Słowem Bożym, z którym od jakiegoś czasu codziennie obcuję. Pan Bóg mocno przemawia przez Słowo. To czasem są wręcz konkretne odpowiedzi na moje pytania w konkretnych sprawach. Doświadczam tego, że Słowo jest żywe i skuteczne!

Jak się Pan modli? Czy czuje Pan obecność, pomoc Anioła Stróża?

Na pewno modlę się za mało…(śmiech). Św. Paweł zachęca: „Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie, w każdym położeniu dziękujcie (1Tes. 5.16-18a). To jest mój ideał, to jest ideał życia chrześcijańskiego… . Ciągle brakuje mi tej radości, pewnie dlatego, że ciągle brakuje mi modlitwy; za mało tego dziękczynienia i uwielbienia, które jest modlitwą najdoskonalszą. Kiedyś moja modlitwa to było po prostu przedstawianie listy moich życzeń Panu Bogu, teraz  staram się Mu za wszystko dziękować. To pomaga mi dostrzec , jak bardzo jestem kochany i obdarowany, wciąż obdarowywany przez Ojca. No i różaniec – szkoła pokory. Doświadczyłem niezwykłego głodu tej modlitwy, kiedy byłem latem zeszłego roku w Lourdes.  Czuło się tam wręcz nieustanną obecność Matki Bożej. Ona jest potężną wstawienniczką, św. Jan Paweł II wiedział, co robi, powierzając się Maryi, mówiąc jej: Totus Tuus. Niepokalana. Wolna od grzechu. Miriam, błogosławiona między niewiastami, prowadząca mnie za rękę do swego Syna. Zawsze i we wszystkim mówiąca Bogu: „tak”. Przez Nią, jak przez czysty kryształ, przeszło do nas Miłosierdzie Boże, jak pisze Św.Faustyna. Wpatruję się czasem w Jej ikonę. Codziennie modlimy się z żoną na różańcu w intencji naszej córki. I nie tylko…(śmiech). A  Anioł Stróż? Mój jest niesamowity, to prawdziwy ochroniarz i pomocnik, wołam go codziennie po kilka razy, w różnych sytuacjach. Zwłaszcza jeżdżąc samochodem doświadczam jego opieki – kilka razy naprawdę ratował mi skórę. Ta dziecięca  modlitwa do Anioła Stróża jest niesamowicie ważna, to jest wspaniały nawyk z dzieciństwa, dzięki niemu pamiętam, że ten pilnujący mnie anioł zawsze jest obok. Czasem coś do Niego mówię „swoimi słowami” (śmiech). Wołam do niego zawsze w ciemnej uliczce, albo na śliskiej drodze… ; albo, kiedy mam coś trudnego do załatwienia.

Wejdź też na stronę Franciszkańskiego Biuletynu Informacyjnego - TUTAJ