"Czeka nas o wiele większe wyzwanie niż zimna wojna. W Waszyngtonie następuje teraz przeklasyfikowanie naszych sojuszników w oparciu o to, jakie zajmują stanowisko w starciu z Chinami" - powiedział w rozmowie z "Rzeczpospolitą" gen. Robert Spalding, doradca prezydenta USA Donalda Trumpa ds. Chin.

 

Spalding mówi, że z Chinami chodzi o coś większego, niż tylko wojna handlowa. Gra toczy się o światowy system. Ameryka po II wojnie światowej starała się narzucić światu zasady demokratyczne. Państwo Środka mówi temu "nie". "Po wygraniu zimnej wojny Ameryka na pewno zrobiła błąd, trzymając się układu współpracy, jaki Henry Kissinger wypracował 20 lat wcześniej z Mao przeciw Związkowi Radzieckiemu, choć Rosja przestała być dla nas liczącym się przeciwnikiem" - powiedział Spalding.

Generał mówi, że nie chce nikogo konkretnie obwinać, bo także on sam "dał się zaślepić Chińczykom". Przyznaje, że gdy żył w Chinach w latach 2002-2004, pozwolił się omamić pewnym pozorom tego, czym jest Państwo Środka.

Spalding przekonuje, że następnie lata rozstrzygną nie tylko to, kto będzie superpotęgą XXI wieku, Ameryka czy Chiny, więcej: "stawką tego starcia jest to, jak będzie wyglądał cały przyszły system współpracy międzynarodowej" - mówi.

W ocenie generała Chiny stanowią dla Ameryki wyzwanie "o wiele większe" od zimnej wojny.

"Konfrontacja ze Związkiem Radzieckim miała zasadniczo charakter wojskowy. Tu zaś mówimy o przeciwniku, który chce wedrzeć się do serca naszego systemu demokratycznego, zniszczyć zaufanie, na którym opierają się nasze sojusze. To jest starcie, które obejmuje nie tylko rywalizację wojskową, ale także finanse, handel, inwestycje, migracje, media, systemy polityczne, internet, współpracę naukową i wiele innych dziedzin" - przekonuje.

"Nie jesteśmy gotowi na świat, który szykują nam Chiny" - dodaje.

Spalding powiedział, że wszyscy europejscy sojusznicy USA zostali zapytani o to, czy chcą być z USA, czy z Chinami. Niemcy nie odpowiedzieli na to pytanie jednoznacznie. "Zwrócili uwagę na grube miliardy euro, które ich koncerny zainwestowały w Chinach, i których nie mogą stamtąd wyprowadzić, bo chińska waluta, juan, nie jest wymienialna, a Pekin narzucił ścisłe kontrole przepływów kapitałowych" - wskazał. Według generała Chińczycy nie cofną się przed nacjonalizacją aktywów zachodnich firm, jeżeli tylko zostaną przez Zachód przyciśnięte do ściany.

"Każdy z naszych sojuszników będzie musiał dokonać jasnego wyboru: my albo oni. Nikt nie będzie mógł zjeść ciastka i mieć ciastka" - mówił generał.

Spalding przekonuje, że Chińczycy mogą podbić świat dzięki 5G, internetowi rzeczy. "Pomyślisz, że chcesz kawę i hop - już stanie przed tobą, a twoje konto zostanie obciążone [...] [Chińczycy] są u progu zbudowania układu, w którym będą w stanie przewidzieć zachowanie każdego obywatela – będą wszystko o nim wiedzieli. I kiedy ktoś nie będzie zachowywał się dobrze – oczywiście w rozumieniu partii komunistycznej – nie tylko nie dostanie kawy, ale też jego dzieci nie pójdą do szkoły, nie dostanie pracy. Taki układ Chiny próbują też eksportować, zaczynając od innych krajów autorytarnych, ale stopniowo forsują go i w państwach demokratycznych" - mówi.

W rewolucji 5G prym wiodą firmy chińskie dotowane przez budżet państwowy. Jeżeli dotrą na szczyt, uważa Spalding, to ułożą internet na swoją modłę. Chińczycy chcą wchłonąć liberalny świat.

Według generała Waszyngton obecnie dokonuje "przeklasyfikowania sojuszników w oparciu o to, jakie zajmują stanowisko w starciu z Chinami".

"Polska znalazła się w najwyższej kategorii, do której na razie nie zmieściły się Francja, Niemcy i pozostałe kraje zachodniej Europy. Kto ostatecznie dobije do Polski, dopiero się okaże" - mówi.

Jak mówi Spalding, wprawdzie Amerykanie także "zbierają dane wywiadowcze" (czytaj: podsłuchują obywateli), ale robią to po to, by "umocnić demokrację na całym świecie", podczas gdy Chińczycy - wprost przeciwnie. Problemem Amerykanów jest to, mówi generał, że przespali 5G - sądzili, że do starcia z Chinami dojdzie "na ziemi, morzu, powietrzu, w kosmosie", ale nie, że w przestrzeni cyfrowej. "Nie wpadło nam do głowy, że można użyć internetu, aby podporządkować sobie cały świat" - mówi Spalding.
Według generała konfrontacja wojskowa między USA a Chinami jest mało prawdopodobna, bo żadna ze stron tego nie chce. Konflikt będzie eskalować na innych płaszczyznach.

Wielką nadzieją Ameryki jest przy tym groźba odcięcia Chin od świata zewnętrznego: Amerykanie mają wszystko, by rozwijać się samodzielnie, a Chińczycy nie. Potrzebują żywności, technologii, energii.

bsw/Rzeczpospolita