Jak ustalił "Nasz Dziennik:, Wydział V Śledczy Prokuratury Okręgowej w Warszawie prowadzi dwa odrębne postępowania: w sprawie kradzieży obrączki i zniszczenia dowodu Tomasza Merty, który zginął w katastrofie na Siewiernym. Na razie nikomu nie postawiono zarzutów. Śledczy przyjmują wersję, że do próby spalenia dowodu wiceministra kultury doszło na terenie polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. - Taka wersja jest absolutnie weryfikowana - zapewnia w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Radosław Wasilewski, naczelnik wydziału V śledczego warszawskiej prokuratury okręgowej. Czy w toku czynności śledczych taką wersję zdarzeń potwierdzili dotychczas przesłuchani świadkowie? - Mamy już wiedzę, jak to mniej więcej wyglądało. Ale takich informacji, szczegółów nie mogę ujawniać, zwłaszcza że trwają czynności dowodowe - tłumaczy prokurator Wasilewski.

 

Śledczy przesłuchali już kilkunastu świadków. W tym dwóch dyrektorów gabinetu ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego: dyrektora generalnego oraz dyrektora centrum operacyjnego MSZ.

 

Jak dotąd na liście przesłuchanych nie znalazł się szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski. Ale prokuratura nie wyklucza tego wariantu. - Nie możemy tego wykluczyć - mówi prokurator Wasilewski. 

 

Dowód osobisty wydany rodzinie Tomasza Merty po katastrofie smoleńskiej nosi wyraźne ślady nadpalenia. Z dokumentacji rosyjskiej, która trafiła do polskiej prokuratury z Federacji Rosyjskiej, wynika, że ten sam dokument zachował się w stanie idealnym. Sprawę wszczęła wojskowa prokuratura okręgowa, która prowadzi śledztwo dotyczące katastrofy smoleńskiej. Potem akta sprawy wojskowi śledczy przekazali warszawskiej prokuraturze okręgowej.

 

Na to, że do zniszczenia dowodu Merty mogło dojść na terenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wskazują zeznania jednego ze świadków, pracownika resortu. Miał zeznać, że dowód znajdował się w worku, który zamierzano zutylizować (spalić).

 

eMBe/ND