Andrzej Komorowski: Zabierając dzieci na eventy takie, jak Parada Równości, uczy się je obecności innych osób. Dziecko, idąc z matką, babcią, ciotką czasem znajduje się na trasie takiego przemarszu przypadkowo. Wychodzi śmiesznie, groteskowo, bywa też idiotyczne. Te parady mogą być oczywiście obsceniczne lub nie, ale ludzie idą ulicami dalej i właściwie wcale się przy manifestujących nie zatrzymują, nie łapią rękoma za kolorowy autobus. I tak jest właściwie na całym świecie, nawet w wyjątkowo purytańskich Stanach Zjednoczonych. Dzieci, i to całkiem małe, nagminnie zasuwają ulicami na trasie przemarszu takich parad.

Jeśli zaś mówimy o spotkaniach zamkniętych, to zabieranie na nie dzieci, by je z tym wszystkim oswoić jest kwestią wyboru rodziców. Jeżeli polscy rodzice mogą wybierać, czy dziecko ma chodzić na taki czy inny przedmiot, czy w wieku sześciu lat ma iść do szkoły, a jednocześnie jesteśmy krajem, w którym najdłużej dzieci zostają przy rodzinie (w skrajnych przypadkach mamy nawet 30. latków, którzy trzymają się maminej spódnicy) to świadczy to o dużej niedojrzałości społecznej. Taka profilaktyka stosowania w tym zakresie pewnych zasad powinna być, ale nas uczy się w szkole wierszy, obcego języka, historii, ale nie uczy się tego, dlaczego człowiek jest taki, a nie inny, dlaczego są pewne prawidłowości relacji międzyludzkich, dlaczego najstarsi z rodzeństwa mężczyźni, aby mieć dobre małżeństwo, powinni wybrać kobietę, która jest najmłodsza spośród swojego rodzeństwa, a jedynacy nie są wcale podporą w małżeństwie, etc.

To wszystko jest brakiem dobrej polityki społecznej w Polsce. Każdy z nas oczywiście dokonuje pewnych wyborów obyczajowych, ale naprawdę nie ma wpływu na publiczność. Podam taki przykład. Na wydobycie ciałka małej Madzi z miejsca, w którym zostało ono ukryte, przyszło mnóstwo ludzi. Przyszli obejrzeć miejsce, gdzie ktoś zakopał dziewczynkę. I wzięli ze sobą swoje, naprawdę małe dzieci! Składali tam różne laleczki, kwiatki. Dziecko pytało tatusia: „Po co idziemy”, a on, ciągnąc je za rękę, odpowiadał: „Idziemy obejrzeć tą małą, co ją zabili”. Ojciec kretyn, bo pewnie dziecko przez całą noc bało się, czy i ono nie zostanie zabite. Kilkulatek ma mniej więcej taki tok rozumowania.

Proces wychowania w Polsce nie jest kształtowany przez nikogo, zatem rodzice mają w tej kwestii pełną dowolność. Czy jeśli ja powiem, że to nie do końca dobre, to ci rodzice przestaną? Nie, bo publiczność uwielbia krew i sensację. Ten sam mechanizm funkcjonuje w wielu krajach rozwijających się, od Afryki po Europę. Trudno coś więcej na ten temat powiedzieć, bo krytykować ludzi jest trudno i łatwo zarazem. Mam natomiast wiele zarzutów co do procesu publicznego wychowania, który powinny prowadzić instytucje, kościoły i wiele innych „przedsiębiorstw społecznych” a nie tylko rodzice. Rodzice – mówię tu o plebejskiej stronie naszego społeczeństwa, a w każdym kraju taka strona społeczeństwa jest liczniejsza - często są niewykształceni, prości. I oni tak samą dokonują wyborów, jak ja. Możemy mieć różne poglądy, ale to oni idą na wybory, decydując w kwestiach polityki, zachowań społecznych i seksualnych. Ale nikt nikomu w żadnym kraju nie ograniczy tego ze względu na to, że jest gorszy albo głupszy. Nawet w Indiach tak nie ma, że wyborów dokonują wyłącznie osoby z wyższej kasty.

Not. eMBe

Informacja o lubelskim spotkaniu TUTAJ

Komentarz Fronda.pl TUTAJ