"Klasa robotnicza grillowała. Świętowała „awangarda" – czyli inteligencja. Nie ma ona raczej szans na poparcie klasy robotniczej. Ale szuka swego „Lenina", by znów klasa robotnicza mogła pić szampana ustami swoich przedstawicieli"-pisze na łamach "Rzeczpospolitej" prof. Robert Gwiazdowski. 

Szef rady Warsaw Enterprise Institute, odnosząc się do świętowania urodzin Karola Marksa przez ważnych unijnych polityków i urzędników, przypomniał wypowiedź Donalda Tuska w jednym z wywiadów. Szef Rady Europejskiej wyznał kiedyś, że "w skrytości ducha był socjaldemokratą". 

"Z kolei w dwusetną rocznicę urodzin Karola Marksa „socjaldemokraci" pokazali, że „w skrytości ducha" są marksistami"-ocenił Gwiazdowski. Jak wskazał, socjaldemokratą był Eduard Bernstein, który jednak nie cieszy się taką miłością unijnych elit. 

"Czy dlatego, że do dwusetnych jeszcze trochę brakuje, czy może dlatego, że Bernstein przez „prawdziwych" marksistów okrzyknięty został „rewizjonistą"?"-zastanawia się autor artykułu, przypominając, że "rewizjoniści" w ocenie marksistów byli znacznie gorsi od liberałów, mimo iż na pozór ideały marksistów i rewizjonistów były takie same. A jednak: rewizjoniści chcieli reform, z kolei marksiści "uważali, że trzeba – mówiąc bez ogródek – wyrżnąć burżuazję"-wskazał prawnik. 

Profesor Gwiazdowski przypomniał, że wśród klasy robotniczej marksizm nie przyjął się. Niemiecki zjednoczony ruch robotniczy niósł na sztandarach właśnie Bernsteina, którego program Marks zajadle atakował. Pierwsi przedstawiciele laburzystów weszli natomiast do brytyjskiego parlamentu z poparciem liberałów. Liderem Niezależnej Partii Pracy był wówczas Keir Hardie, świecki kaznodzieja, który uważał, że w Wielkiej Brytanii socjalizm "zawdzięcza więcej metodyzmowi niż Marksowi". Szef rady WEI zwraca również uwagę na sposób, w jaki Karol Marks określał klasę robotniczą: „lumpenproletariat – bierny wytwór gnicia najniższych warstw starego społeczeństwa skłonny do sprzedawania się jako narzędzie reakcyjnych knowań". "Lumpy", nieświadome swojego prawdziwego interesu, potrzebują "awangardy", "inteligencji", która uświadamia sobie interes "klasy robotniczej", choć można przypuszczać, że przede wszystkim raczej swój własny. 

"Takimi „inteligentami" byli Lenin, Mao, Pol Pot, Castro czy Che Guevara"-wskazał prof. Gwiazdowski. Jak dodał, wszyscy oni, nieprzypadkowo zresztą, powoływali się na Marksa. Obrońcy współzałożyciela I Międzynarodówki przekonują, że komunistyczni dyktatorzy i masowi mordercy po prostu źle zrozumieli to, co chciał przekazać niemiecki filozof. Dziś "socjaldemokraci" znów powołują się na Marksa. 

"Ale przecież Lenin był członkiem partii socjaldemokratycznej. Zgodnie z zasadami tej „socjalistycznej demokracji", gdy przegrał w głosowaniu spór z Julijem Martowem o charakter działań partii, po opuszczeniu obrad przez przeciwników ogłosił swoją mniejszość „większością" („bolszewikami")"-przypomina autor artykułu na łamach "Rzeczpospolitej". Co ciekawe, dzisiaj również to nie "klasa robotnicza", ale właśnie "inteligencja", "awangarda", świętowała urodziny Marksa. A jako że owa "awangarda" nie ma szans na poparcie klasy robotniczej, to szuka nowego "Lenina".

yenn/Rp.pl, Fronda.pl