W pierwszej chwili szok. Niedowierzanie. Jak to możliwe? Ponad dwie dekady po zniesieniu komunizmu, cenzury, list proskrypcyjnych, układanych w Komitecie Centralnym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wydaje się zakaz zaproszenia do telewizji niewygodnego dla rządu dziennikarza. I jak dawniej, wykorzystuje się fałszywy pretekst, aby uzasadnić jakoś niebywałą decyzję. Jedni się błaźnią, kompromitują, wpisują do swojej politycznej i zawodowej biografii rzecz hańbiącą. Nigdy jej już nie wymarzą. Będzie im pamiętana zawsze. Drudzy, po raz kolejny potwierdzają mocno osadzonego w ich osobowości ducha swobody i niezależności. Ryzykując pozbawieniem ich pracy i dochodów, a każdy z nich ma na utrzymaniu rodzinę, odmawiają poddania się politycznemu knutowi, który próbuje odebrać autorską autonomię.

Władza w Polsce już pewien czas temu dokonała czytelnego i prostego podziału dziennikarzy – na swoje sługi i wrogów. Pośrednich rozróżnień nie stosuje. Wprawdzie nie ogłasza list z podziałem na te dwie kategorie w urzędowym Monitorze, ale kiedy uznaje za właściwe, nie waha się w praktyce wskazać jasno, kogo do jakiego obozu zalicza. W zeszłym tygodniu ogłosiła, że na liście wrogów znajduje się Jacek Karnowski, szef tygodnika „W sieci”, w którym od początku jego powstania pracuję. Ten osobisty związek ma niewielkie znaczenie dla oceny jednego z najgłośniejszych wydarzeń medialnych ostatnich lat. Mianowicie kierownictwo TVP zabroniło Janowi Pospieszalskiemu i jego producentowi Pawłowi Nowackiemu zaprosić Jacka Karnowskiego do ich programu „Bliżej”.

Ci, którzy wpadli na pomysł, by odkryć karty i napinając mięśnie swojej władzy, odrzucić dziennikarza, sami stygmatyzowali się jako nawet nie słudzy, ale sługusy władzy. Ich nazwiska wcześniej czy później będą znane, choć już dziś można założyć, że decyzja została podjęta na najwyższym szczeblu telewizyjnej hierarchii. Na pierwszy front walki wysunął się Jacek Rakowiecki, obecny rzecznik TVP, mający za sobą chwalebną kartę , jako młody działacz opozycji demokratycznej z lat 80, a dziś, ku mojemu rozczarowaniu , przeistoczony w „prorządowy beton”. A w sprawie Jacka Karnowskiego stoczył się na samo dno sprzedajnego dziennikarstwa. Wystąpił w żenującej, jak na jego klasę intelektualną, roli - sługi sług. Można gorzej?

– Jacek Karnowski nie jest żadnym ekspertem w sprawach lasów –uzasadniał decyzję kierownictwa TVP Rakowiecki. Jako człowiek z branży dobrze wie, że dziennikarz w programach telewizyjnych i radiowych nie pełni roli eksperta. Posiada jednak na tyle wystarczającą wiedzę, by wnikliwie spojrzeć na daną dziedzinę. Że kieruje się przed wszystkim zdrowym rozsądkiem, narzędziem często dla polityków zabójczym. Decydujący o odmowie, trafnie przewidywali, że Jacek Karnowski pokaże - a być może nawet niezbicie wykaże - ciemną stronę zamierzeń rządu w sprawie prywatyzacji Lasów Państwowych.

Przeciwieństwem postawy Jacka Rakowieckiego była odmowa przez twórców programu „Bliżej” jego realizacji. Ich krok, co bardzo ważne, winien być drogowskazem dla niezależnego, polskiego dziennikarstwa. Zgoda na prowadzenie programu bez udziału zaproszonego przez autorów Jacka Karnowskiego, byłaby ich kapitulacją przed dyktatem władzy. A ta nabrałaby przekonania, że może w dowolny sposób sterować wszystkimi mediami w Polsce. Jan Pospieszalski i Paweł Nowacki powiedzieli, że ta droga, wobec dziennikarzy niezależnych, jest nieskuteczna.

Jerzy Jachowicz

*felieton ukazał się na Sdp.pl