Skandalizujący film – to pewne. Czy skandaliczne zachowanie naszych kolegów z branży? Nie lubię nadużywać słów, więc wstrzymam się od takiego mocnego określenia. Choć wydaje mi się, że najwłaściwiej oddaje ono stan rzeczy.

Od ponad tygodnia w polskich kinach wyświetlana jest pierwsza część filmu Lars Von Triera „Nimfomanka”, na którą od wielu miesięcy ostrzyli sobie zęby polscy widzowie. Było bowiem powszechną wiedzą, że słynny reżyser opowiada o wyzwolonej seksualnie kobiecie, dla której jedynym absorbującym ją zajęciem, czy wręcz codzienną, niezbędną dla podtrzymania jej aktywności czynnością, jest uprawianie seksu. W najróżniejszych warunkach i pozach, z najróżniejszymi partnerami. Poprzedzająca legenda – bo tak można nazwać zapowiedź filmu najbardziej znanego obecnie Duńczyka – mówiła o podwójnej wersji filmu: hardcorowej (co znaczy praktycznie - pornograficznej) i wersji miękkiej. Ta ostatnia została spreparowana do szerokiego rozpowszechniania w kinach całego świata. Pierwsza zaś przeznaczona do kin specjalnych, dostępnych jedynie na zasadach klubowych. Wiadomo też od lat, że Von Trier kręci filmy porno, jak je reklamuje „dla kobiet”. To podwyższało temperaturę oczekiwań. Nie tylko zdeklarowani kinomanii, ale widzowie z rzadka chodzący do kina, „Nimfomankę” potraktowali jako wydarzenie. I być może wydarzeniem obyczajowym i artystycznym jednocześnie będzie.

Istotne jest co innego. W ramach kampanii reklamowej filmu wykonano serię plakatów, na których aktorzy grający w „Nimfomance” imitują wyraz twarzy, ilustrujący przeżywanie przez nich orgazmów. Ich twarze, poprzez przymknięte, zamglone oczy, rozchylone usta, odzwierciedlają napięcie seksualne, połączone z doznawaniem zmysłowej rozkoszy.

Nie jestem purytaninem. Co innego mnie oburza. Otóż to, że ósemka polskich dziennikarzy, są wśród nich trzy panie, piszących o filmie, wzięła udział w sesji zdjęciowej, która bezpośrednio nawiązywała do plakatów, przygotowanych przez producentów „Nimfomanki”, reklamujących film, w kwestii, że się tak wyrażę „orgazmu”. Przemilczmy ich nazwiska.

Nawiasem mówiąc, żadne z nich nic mi nie mówi. Może właśnie złaknieni rozgłosu, zdecydowali się na tak duże ryzyko, aby na zdjęciach przeżywać orgazm. Jeśli traktowali swoje artystyczne występy uwiecznione na fotografii, jako seksualny wabik, to nie wróżę im sukcesów. Zaś z punktu widzenia materialnej wartości zdjęć, z przykrością zauważam, że ich twarzom daleko do wiarygodności aktorskiej. Że poziom ich udawania jest mniej więcej równy amatorskiemu wygłoszeniu monologu „Hamleta”. Próbując naśladować aktorów, totalnie się kompromitują (wystarczy może już znęcania się nad aspektem artystycznym).

Najbardziej smutne jest to, że swoim krokiem ośmieszają nie tylko siebie prywatnie, ale degradują swój zawód. Naruszają nie tylko standardy etyczne, lecz wręcz podstawowe reguły naszej profesji. Promują bowiem obiekt swojej dziennikarskiej oceny. Stawiają się więc, czy tego chcą czy nie, w sytuacji konfliktu interesów.

Może ja przesadzam? Jeśli bez żadnych konsekwencji robią to politycy, to czemu ma być zakazane dla dziennikarzy?

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl