Sytuacja związana z epidemią koronawirusa we Francji jest dramatyczna. Do ostatniego czwartku w wyniku zakażenia zmarło tam ponad 12 tys. osób. Jak mówi w rozmowie z portalem Sportowe Fakty Joachim Marx, chorych we Francji wprowadza się w śpiączkę na 3-4 dni, jeżeli po tym czasie na ma szans na wyzdrowienie, odłącza się aparaturę i czeka na śmierć pacjenta.

Joachim Marx był napastnikiem polskiej reprezentacji w piłce nożnej. Zagrał z nią w 23 spotkaniach, zdobywając 10 goli. Zdobył z kadrą złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Monachium w 1972 roku. Dziś ma 75 lat i udało mu się pokonać COVID-19.

Swoją chorobę określa jako „koszmar”:

-„Trzy dni przeleżałem w domu w półśpiączce. Nie byłem w stanie otworzyć oczu. Udawało się czasem na kilkanaście sekund, to patrzyłem w sufit. Ciało miałem tak rozgrzane, że piekły mnie policzki. Nie miałem siły wstać nawet do toalety. Czekałem do ostatniej chwili z załatwieniem się, żeby nie chodzić po dwa, trzy razy, dopiero po zbiciu temperatury tabletką dawałem radę podnieść się z łóżka. Nie mogłem mówić, męczyłem się po paru słowach. Wydawało mi się, że nie ma mnie już na ziem”- opowiada sportowiec w rozmowie z portalem.

Jak mówi, w czasie choroby nie myślał o śmierci, ale przypominał sobie swoją karierę zawodową, kiedy jako reprezentant Polski strzelał gole, wspominał zdobycie medalu olimpijskiego. Te wspomnienia go wzmacniały.

Przyznaje, że kariera sportowca pomogła mu w przejściu choroby. Dzięki niej ma mocniejszy organizm i mentalność zawodnika, która pomogła mu walczyć. Nie bierze też żadnych leków i nie cierpi na inne choroby, a wirus nie zaatakował jego płuc:

-„Wtedy mógłbym tego nie przeżyć. To najgorszy przypadek. Chorego wprowadza się w śpiączkę na 3-4 dni, jeżeli nie ma szans wyzdrowieć, odłącza się aparaturę i czeka aż zarażony umrze” – mówi reprezentant Polski.

Taki tragiczny los spotkał niestety jego trenera i przyjaciela, Arnolda Sowinskiego:

-„Niestety koronawirus rzucił mu się na płuca. Arnold kaszlał, nie mógł oddychać. Przez jeden dzień leżeliśmy nawet w tej samej sali. Później został przewieziony do Lille, tam lekarze stwierdzili, że już z tego nie wyjdzie. Po paru dniach walki odłączyli sprzęt, zmarł w zeszły czwartek”.

Jak mówi, najbardziej żałuje, że na pogrzeb mogło przyjść jedynie dziesięć osób. W normalnych warunkach cmentarz na jego pogrzebie byłby pełen kibiców, którzy chcieliby oddać mu hołd.

kak/ sportowefakty.wp.pl