Marta Brzezińska: Czy dostrzegł Ksiądz w wydanym ostatnio przez KEP dokumencie bioetycznym oznaki nienawiści Kościoła względem dzieci poczętych in vitro?

Ks. prof. Piotr Kieniewicz: Wręcz przeciwnie. Dokument przygotowany przez komisję bioetyczną i zatwierdzony przez Konferencję Episkopatu Polski afirmuje ludzkie życie. Mocno podkreśla konieczność ochrony życia od momentu poczęcia, niezależnie od tego, w jaki sposób to poczęcie nastąpiło, czy naturalnie, czy sztucznie. Paradoks polega na tym, że w procedurze in vitro poczynanych jest znacznie więcej dzieci, niż się ich rodzi. Jest to jeden z powodów, dla których Kościół uznaje procedurę tę za niegodziwą. Nie jedyny, ale jeden z wielu. Kiedy mówię, że każde dziecko jest dla mnie ważne, zaś procedura przewiduje, że na dziesięcioro poczętych dzieci jedno się urodzi, to jest to nie w porządku. Nie chodzi o to, że wydany przez KEP dokument przekreśla wartość i odrzuca dzieci urodzone w wyniku procedury zapłodnienia pozaustrojowego. Ten dokument mówi, że cena jaką przychodzi zapłacić za każde narodziny jest zdecydowanie zbyt wysoka.

Agnieszka Ziółkowska, pierwsza Polka urodzona dzięki in vitro, dopatruje się jednak w dokumencie KEP oznak nienawiści względem dzieci z probówki. Mówi, że ten dokument to tylko element zakrojonej na szeroką skalę kampanii nienawiści, jaką Kościół wytoczył dzieciom z in vitro. Ma rację czy raczej nie odróżnia potępienia samej metody od stosunku do dzieci, które przecież Kościół szanuje? Słyszał Ksiądz Profesor, aby jakiemuś dziecku z in vitro odmówiono chrztu albo komunii?

O ile mi wiadomo, każde urodzone z in vitro dziecko jest traktowane tak samo, jak dziecko poczęte naturalnie. Nie wykluczam jednak, że gdzieś mogło zdarzyć się tak, że jeden czy drugi ksiądz lub teolog, poprzez niewłaściwy dobór słów powiedział coś nie do końca przemyślanego. Punktem odniesienia jednak powinny być dokumenty, a nie wypowiedzi ad hoc. A w dokumentach Kościoła jest jasno napisane, że każde ludzkie życie, każdy człowiek od poczęcia powinien być przyjęty z miłością i otoczony opieką. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że ludzie poczęci i urodzeni dzięki in vitro mogą się czuć bardzo nieswojo słuchając nauczania Kościoła na ten temat. Słyszą bowiem, że droga, która została podjęta by oni zaistnieli, jest drogą niegodziwą. Może się w nich rodzić coś, co niekiedy nazywamy syndromem ocaleńca, zwłaszcza kiedy uświadomią sobie, że ich rodzeństwo nie miało już tego szczęścia, żeby się narodzić. Ta sytuacja jest dla nich bardzo trudna od strony psychologicznej. Jest natomiast rzeczą w pewnym sensie niezrozumiałą, że obwinia się listonosza za przynoszenie złych wiadomości. Kościół nie potępia dzieci, ale mówi, że ich rodzice zachowali się niewłaściwie.

Mama pani Ziółkowskiej mówi: „Dzieci z zapłodnienia in vitro jesteście jedynymi, o których można powiedzieć z całą pewnością, że poczęły się i urodziły nie z przypadku, nie z wyrachowania, ale dzięki ogromnej miłości rodziców”. Czy to oznacza, że dzieci poczęte naturalnie to efekt wpadki albo wyrachowania rodziców?

Są dzieci, które rodzą się niejako z przypadku, chociaż każde dziecko jest chciane, przynajmniej przez Pana Boga. Także dzieci poczęte w wyniku gwałtu – one są chciane, inaczej by ich nie było. Chociaż oczywiście nie sądzę, aby Pan Bóg chciał, by właśnie w taki sposób zaistniały. Jednak jeżeli daje komuś życie to dlatego, że go chce i kocha. Uczciwość każe natomiast powiedzieć, że jakkolwiek te dzieci, które się urodziły po zapłodnieniu pozaustrojowym z całą pewnością były chciane, to mam trudność z powiedzeniem, że były bezwarunkowo zaakceptowane. Procedura in vitro przewiduje bowiem, że jeżeli dziecko źle się rozwija, to się je zabija. Takie jest doświadczenie i praktyka medyczna. Dzieci z zapłodnienia in vitro, a także te, poczęte naturalnie, są zwykle zabijane, jeśli wykryje się u nich choroby. Wobec tego, trudno mówić o miłości bezwarunkowej. A jeśli nie ma bezwarunkowości, to nie jest to miłość. Nota bene, wywiadu nie przeprowadzono z pierwszą osobą poczętą in vitro, ale pierwszą osobą, która urodziła się z in vitro. Było wcześniej wiele prób, które się nie powiodły. Mama pani Ziółkowskiej zwraca natomiast uwagę tylko na dzieci, które się urodziły. Co z tymi, które się nie urodziły? Są gorsze? Mniej ważne? Trudno mi zaakceptować takie podejście… Mam pełny szacunek dla rodziców, którzy doświadczają bólu niepłodności, cierpią z tego powodu, ale uważam, że in vitro nie jest rozwiązaniem. Jeżeli pojawia się problem z niepłodnością to należy poznać przyczyny tego stanu rzeczy i je leczyć (to robią na przykład naprotechnolodzy, choć to nie jest jedyna możliwość). In vitro to nie leczenie, ale próba uzyskania potomstwa bez rozwiązania przyczyny niepłodności.

Ziółkowska postanowiła dokonać apostazji. Pomysł ponoć dojrzewał od dawna, ale w przekonaniu utwierdził ją dokument KEP.

Jeżeli ktoś nie czuje się członkiem Kościoła i następuje poważna rozbieżność pomiędzy tym, w co wierzy i jaką ma wizję moralności, jak żyje, a Kościołem, i z tego tytułu chce dokonać formalnego aktu apostazji, to cóż mam powiedzieć? Oczywiście, że mnie boli czyjeś odejście od Kościoła. Natomiast apostazja już dawno dokonała się w sercu. Następuje tylko legalne potwierdzenie faktu rozejścia się drogi człowieka z Kościołem. Kościół nie potrzebuje licznych członków, ale wiernych chrześcijan. Jeżeli ktoś nie myśli, nie czuje, nie żyje jak Kościół i chce pójść swoją drogą, to mogę tylko powiedzieć, że będę się za niego modlił i będę go wspierał, aby Pan Bóg go prowadził. Ale nie zamierzam go zatrzymywać.

Rozmawiała Marta Brzezińska