Mało kto pamięta, że Belgia ma swój kilkuletni epizod kolaboracji z faszyzmem. Warto o tym mówić, wobec niezwykle zuchwałych ataków b. premiera Belgii, Guya Verhofstadta, który bezczelnie pomawia i wyzywa nas od „…faszystów, neonazistów i białych suprematystów”. Kiedy wybuchła II wojna światowa, Belgia poddała się, podobnie jak Holandia czy Francja. Rząd belgijski ewakuował się do Paryża i Londynu, ale w przeciwieństwie do polskiego rządu na wychodźstwie, nie był w stanie tworzyć ruchu oporu. Król Belgów, Leopold III, został w Brukseli, by stawić czoło Niemcom. Odmówił współpracy z okupantem i administrowania Belgią wedle zaleceń Rzeszy. Wtedy naziści ustanowili rząd wojskowy, a króla trzymali w areszcie domowym w pałacu Laeken. I co wtedy zrobił rząd belgijski na wygnaniu? Zamiast ofensywy dyplomatycznej, zamiast dywersji na tyłach wroga lub walki wystąpił przeciwko własnemu królowi, uznając go za niezdolnego do sprawowania władzy. Król konsekwentnie bronił suwerenności kraju i własnej. Nawet spotkał się z Adolfem Hitlerem (19 XI 1940). Niczego nie wywalczył wobec agresji najeźdźcy i zdrady narodu. W 1944 roku udał się na emigrację. Gdy wrócił w 1950 r., wybuchły społeczne protesty. Odrzucony po raz drugi przez Belgów abdykował na rzecz swojego potomka Baldwina.

Nie będziemy mówić o potomku, natomiast wspomnimy o jednym z antenatów Leopolda III, o jego dziadku – Leopoldzie II, który pod koniec XIX wieku traktował Kongo jak prywatną własność. Za jego wiedzą i przyzwoleniem niewolnictwo i rabunkowa gospodarka doprowadziły do eksterminacji od kilku do kilkunastu milionów ludzi. Ci, którym udało się przeżyć, nadali mu przydomek „rzeźnika Konga”. Czarni w tym kraju ginęli także w wyniku terroru i sadystycznych upodobań białej administracji królestwa Belgii. Znane są relacje z polowań na ludzi, swoistych safari. Po jednej z takich wypraw uczestnicy wysłali głowę zabitego Afrykanina, która następnie została wypchana niczym łeb bawołu czy nosorożca.

Dopiero w 1908 r. po ujawnieniu przez Edmunda Dene Morela tych skandalicznych praktyk, Kongo przeszło pod kontrolę państwa jako Kongo Belgijskie. Kiedy Joseph Conrad opublikował w 1899 r. jedno z najlepszych opowiadań Jądro ciemności, spotkała go lawina zjadliwej krytyki. Europejski salon uznał utwór Conrada za obrazoburczy. Mało kto chciał wierzyć, że autor w opowiadaniu zawarł osobiste doświadczenia z czasów, gdy jako kapitan parowca na rzece Kongo był świadkiem dantejskich scen w centrum Afryki.

Ale wróćmy do tematu naszych rozważań. W Belgii, ojczyźnie Guya Verhofstadta, zajętej przez Wermacht w dniu 10 V 1940 r., zachowano przedwojenną strukturę administracyjną i policję podzieloną na odrębne jednostki walońskie i flamandzkie. Niestety, wśród europejskich partii kolaborujących z faszystami nie zabrakło partii belgijskich. Był wśród nich np. Flamandzki Związek Narodowy (VNV) Stafa de Clerqa, który podjął politykę kolaboracji z okupantami, naiwnie wierząc, że z pomocą Niemców uda się stworzyć tzw. Wielkie Niderlandy, składające się z Flandrii, Holandii i pewnych części północnej Francji. Szybko jednak zaakceptował aneksję Flandrii przez Rzeszę. Reprezentował poglądy antysemickie, dlatego partia pod jego przywództwem pomagała wyszukiwać Żydów w celu deportacji do niemieckich obozów koncentracyjnych np. do Auschwitz. No cóż, można sarkastycznie powiedzieć, że przywódcy Belgów mają doświadczenie w polowaniu na ludzi. Fakt, że zmarł w 1942 r., dał szansę na przeżycie wielu niewinnym ludziom.

Dlaczego nikt nie wypomni Belgom, że Staf de Clerq jest bohaterem narodowym dla skrajnej prawicy we współczesnej Belgii. Dowodem jest przeniesienie przez neonazistów z honorami (Vlaamse Militanten Orde) szczątków de Clerqa na cmentarz w Asse.

Drugim ogniwem kolaboracji stał się Niemiecko-Flamandzki Związek Pracy (DeVlag) założony przez Flamanda Jefa van de Wiele i Niemca Rolfa Wilkeninga pod hasłem przyłączenia Flandrii do Rzeszy. Jego przywódca głosił przymierze krwi dwóch narodów: „Jesteśmy Niemcami, Niemcami w 200% i będziemy walczyć, by jako takich przyjęto nas w skład Rzeszy”. Działalnością DeVlag na tyle zainteresowała się Rzesza, że jej honorowym przewodniczącym został szef Głównego Urzędu SS - Gottlob Berger. DeVlag przekształcił się w ugrupowanie polityczne, a jego założyciel pod koniec wojny uciekł do Niemiec, gdzie stanął na czele flamandzkiego rządu na uchodźstwie. Niemcy ogłosili go przywódcą narodu flamandzkiego.

Kolejnym belgijskim tworem kolaborującym z faszystami był tzw. ruch rexistów. Jego założyciel, Leon Degrelle, jako ochotnik wstąpił do Wermachtu. Został nawet dowódcą dywizji. Wielokrotnie odznaczano go za zasługi wojenne. Podobno od samego A. Hitlera usłyszał swoisty komplement: „Gdybym miał syna, chciałbym, żeby był jak ty”. Zbiegł przed sprawiedliwością do Hiszpanii, gdzie był chroniony przez dyktatora Franco i jego pogrobowców, do końca gloryfikując faszyzm. Pytany, czy czegoś żałuje, odpowiedział: "Tylko tego, że przegraliśmy”. Dodajmy jeszcze odrębną formację kolaborującą z faszystami, czyli flamandzkie SS, którego żołnierze nosili niemieckie mundury Waffen-SS z tarczą z czarnym lwem na żółtym tle (godło Flandrii) i trójramienną swastyką zwaną trifos. Przysięgę wojskową na wierność Hitlerowi i Rzeszy złożył także Legion Waloński, wysłany na front wschodni, by osłabiać armię sowiecką.

W dniu 9 IX 2012 r. ówczesny premier Belgii, Elio di Rupo, z trudem wydusił następujące słowa skruchy: „Chcę teraz, na podstawie informacji, jakie posiadamy, wyrazić żal i wstyd, jaki współpraca z nazistami w nas wzbudza. Jako premier rządu belgijskiego przepraszam społeczność żydowską w Belgii”. Kościół w Belgii jeszcze później i jeszcze bardziej oględnie się wypowiedział ustami swojego prymasa. Arcybiskup Brukseli i Mechelen Jozef De Kesel dopiero w 2017 roku przeprosił „…za milczenie Kościoła katolickiego w Belgii podczas masowych aresztowań Żydów, rozpoczętych w sierpniu 1942 roku przez hitlerowskie władze okupacyjne”.

To jest niewątpliwe przyznanie się do winy lub współwiny, ale brakuje w nim prośby o przebaczenie. A poza tym fakt, że Belgowie czekali z tym lakonicznym komunikatem przez kilkadziesiąt lat pokazuje, że mają taką wrażliwość, a nie inną i prawdopodobnie musi to wystarczyć.

Cokolwiek by powiedzieć, my, Polacy, możemy, a nawet powinniśmy mieć poczucie zdrowej dumy, że nasi rodacy w godzinę wojny i shoah, a niewątpliwie była to godzina próby sumień, zasadniczo zdali egzamin ze swojej postawy ludzkiej i chrześcijańskiej. Żadna partia, żadna formacja wojskowa nie splamiła się jakąkolwiek inklinacją profaszystowską, a tym bardziej konkretną współpracą. Żadna nie sympatyzowała z filozofią nazizmu; żadna nie stała się przedłużeniem zbrodniczego ramienia faszyzmu; żadna nie wystąpiła przeciwko swojemu narodowi i nie zdradziła ojczyzny, romansując z najeźdźcą! Właściwie tylko Polacy stworzyli państwo podziemne i regularną Armię Krajową. Tylko Polacy walczyli na wszystkich frontach od pierwszego do ostatniego dnia drugiej wojny światowej. Tylko Polacy zdobyli się na taką skalę heroizmu. Liczba Polaków uznanych za „Sprawiedliwych wśród narodów świata” przez Instytut Yad Vashem (6620 na ogólną liczbę ponad 26 tysięcy) o czymś świadczy. W tym szlachetnym gronie co czwarty wyróżniony to Polak.

Faszyzm w Polsce powojennej był i jest na tyle znienawidzony, że ustanowiliśmy konstytucyjny zakaz istnienia partii politycznych i innych organizacji, odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa” (art. 13). Póki co nikt tego prawa nie kwestionuje i nie łamie. To znaczy, że jest powszechny brak przyzwolenia na powrót do jakiegokolwiek totalitaryzmu. Niech Guy Verhofstadt nie czyni się strażnikiem naszej konstytucji i moralności. Poradzimy sobie sami. Zakończę słowami Czesława Miłosza z Traktatu moralnego napisanego w 1947 roku:

Zbyt wieleśmy widzieli zbrodni,
Byśmy się dobra wyrzec mogli
I mówiąc: krew jest dzisiaj tania –
Zasiąść spokojnie do śniadania,
Albo konieczność widząc bredni
Uznając je za chleb powszedni”.

Ks. Ryszard K. Winiarski