Michał Bajor śpiewał kiedyś: „ Memu ciału wystarczy trzydzieści sześć i sześć, mojej duszy trzeba znacznie więcej”. Krzyk udręczonego mężczyzny, krzyk udręczonego człowieka, wołanie o miłość wyrażone refrenem: „Ogrzej mnie…” Warto pomyśleć nad temperaturą małżeńskich uczuć, zanim chłód nie skuje lodem relacji, które nie tylko mają uszczęśliwiać małżonków, ale powinny też kodować w dzieciach obraz więzi małżeńsko - rodzinnych, które pragnie się powtórzyć w późniejszym, dorosłym życiu. Szczęśliwi mają być nie tylko małżonkowie ze sobą, ale także dzieci z rodzicami. Spróbujmy więc prześledzić ścieżkę kryzysu małżeńskiego.

Pierwsze objawy kryzysu małżeńskiego, podobnie jak pierwsze symptomy każdej choroby, są trudne do zauważenia, dlatego łatwo je zignorować. Niewielu sobie uświadamia, że zarówno mąż, jak i żona wnoszą do małżeństwa nie tylko chwalebne wiano, czyli cnoty, zalety, talenty, ale także zadłużoną hipotekę w postaci wad, słabości, nałogów i zranień. Poślubienie oznacza przyjęcie człowieka ze wszystkim. W przypadku małżeństwa pierwszą oznaką kryzysu jest to, że któreś z małżonków, a czasem oboje, przestaje traktować małżeństwo jako pierwsze i najważniejsze swoje powołanie. Małżeństwo staje się pewną oczywistością, której już nie trzeba ani zdobywać, ani współtworzyć, ani ocalać. Można ją za to bez żadnych ograniczeń i bezkarnie konsumować, sycąc  bezrefleksyjnie zwłaszcza swoje zmysły.

Małżonkowie, myśląc tylko o sobie, nie zastanawiają się, co czuje osoba, którą wybrali spośród tylu możliwych i z którą związali się przysięgą aż do śmierci. Nawet nie są ciekawi, co przeżywa, co myśli, czego się boi. Nie rozmawiają ze sobą o swoich głodach, pragnieniach, tęsknotach, co najwyżej informują się, wydając krótkie komunikaty w stylu: „ Zapłać rachunek”, „Odbierz dziecko”, „Zjem coś na mieście”, „Muszę dłużej popracować”, „Mam dodatkowy dyżur lub zlecenie”, „Nie teraz, później” itp.

Wśród wielu komunikatów, co najmniej dwa, powinny doczekać się zdecydowanej, ale czułej riposty: „Wrócę później” i „Nie czekaj na mnie”. Współmałżonek, który to słyszy, powinien powiedzieć: „ Będę czekał!” i rzeczywiście powinien czekać. Nie zasypiać, nie wychodzić z domu, nie spotykać się z kimś innym - tylko czekać! Daje wtedy sygnał, że nic i nikt nie jest ważniejszy niż powracający do domu własny mąż czy własna żona. Rozumie całą złożoność jego zobowiązań w pracy, ale niezmiennie akcentuje ważność wspólnoty małżeńskiej. Uznaje, że mąż dla żony i żona dla męża są najważniejszymi ludźmi na ziemi. Nie rodzice i nie dzieci. Powrót do domu musi oznaczać powrót do tego, co najważniejsze i pierwotne! Wycofanie się z pola dobrze pojętej walki o małżeństwo oznacza poddanie się i przyzwolenie, by jeden współmałżonek, nie licząc się z drugim, arbitralnie wyznaczał kierunek, w którym będą podążać oboje i ich dom. Wielu mężów i wiele żon wycofało się myśląc, że w ten sposób osiąga lub ocala jakieś dobro. Nie osiągnęło i nie ocaliło! Co więcej, stało się współodpowiedzialnym za małżeński kryzys, a nawet rozpad rodziny.

W tym momencie warto zaznaczyć, że wielu małżonków bardzo szybko przestaje widzieć i przeżywać małżeństwo jako sakrament, czyli znak święty, znak samego Chrystusa. Podniosła liturgia się skończyła, a zaczęła się proza życia, a tu obowiązują twarde reguły gry wymuszone przez trzy mechanizmy: pożądliwości oczu, pożądliwości ciała i pychy życia, czyli przez pieniądz, seks i osobistą wolność posuniętą aż do absurdu. Bardzo szybko to, co miało być ołtarzem, staje się stołem zjadliwych demonów, które inteligentnie niszczą oboje poślubionych. Desakralizacja sakramentu jest zabójcza dla  małżeństwa. Jeśli małżonkowie szybko utracą stan łaski np. poprzez nałóg antykoncepcji (czasem coś, co nazywane jest antykoncepcją, w istocie jest działaniem wczesnoporonnym, czyli mikroaborcją np. pigułka RU – 486 czy pigułka „Dzień po”), a potem długo nie odzyskują go, ponieważ całymi miesiącami lub latami nie spowiadają się i nie przyjmują Eucharystii, małżeństwo traci relacje z Jezusem Chrystusem. Zostaje samo w obliczu własnych słabości, dalszych pokus i problemów. Właśnie grzechy męża i żony są największym źródłem infekcji, która niszczy sakramentalny wymiar domu i rodziny!

[koniec_strony]

Równie zabójczy dla małżeństwa jest pracoholizm napędzany rosnącym sztucznie apetytem na życie i wymyślną konsumpcją. Małżonkowie albo w ogóle nieobecni albo zmęczeni, a więc także w jakimś sensie nieobecni, nie są w stanie współtworzyć dojrzałych relacji. Zaczyna ginąć czułość. Na skutek złych  emocji pojawia się strategia uników. Zmienia się język: w miejsce dawnych czułych słów pojawią się słowa ostre, złośliwe, które ranią mocniej i głębiej niż jakiekolwiek rękoczyny. Po prostu wielu zapomina, że słowa znaczą i to nie tylko wtedy, gdy wyznajemy miłość, ale także gdy gardzimy, znieważamy lub dręczymy psychicznie. W takiej atmosferze nie ma nawet ochoty  na seks. Osoba zlekceważona lub poniżona w ciągu dnia, nie jest potem w stanie oddać się nocą komuś, kto poniża. Seks wtedy oznaczałby urzeczowienie, przed którym broni się każdy normalny człowiek. Powoływanie się na swoje prawa i cudze obowiązki w tym względzie jest, delikatnie mówiąc – nieporozumieniem. I tak, coś, co w planie Boga miało małżonków łączyć, najwyraźniej dzieli.

Bywa, że osoby poniżone traktują seks małżeński jako pole własnej dominacji. Wymierzają własną sprawiedliwość krzywdzicielom, powtarzając swoje stanowcze: „Nie!”, „Nie, bo nie”, „Nie teraz!” „W ogóle – nie”. Demon, używając egoizmu, zamienia łoże małżeńskie w najprawdziwsze więzienie. Małżonkowie tkwią między pragnieniem a strachem. Wtedy pojawia się istotny deficyt czułości oraz intymności, z którym wielu, zwłaszcza mężczyzn, w ogóle sobie nie radzi. I tak jak wcześniej ktoś nie wyobrażał sobie życia bez tej osoby, tak teraz nie wyobraża sobie z nią dalszego życia! Oczarowany przepoczwarza się w rozczarowanego. Niestety, jeśli oboje mają naturę i nastawienie konsumenckie, zawsze będą głodni i spragnieni bez możliwości zaspokojenia swoich oczekiwań.

Ratunkiem byłaby wspólna modlitwa, ale, niestety, ani  jako narzeczeni, ani jako małżonkowie nigdy tego nie robili. Niezbyt gorliwa żona i mało pobożny mąż nie dostrzegają w modlitwie swojej szansy. Pewną pomocą byłby stały, wspólny dla obojga spowiednik, który poznając obydwie narracje, mógłby mieć bardziej obiektywne spojrzenie na małżeństwo. Ale ten postulat wydaje się małżonkom, zwłaszcza mężczyznom, wręcz z innej planety. Więc jak Bóg ma ich ocalać, skoro polegają wyłącznie na samych sobie? 

Zupełnie odrębnym problemem dla małżeństwa mogą być wszelkiego rodzaju ciała obce. Ciałem obcym może być zarówno ktoś trzeci: kochanka (kochanek), tzw. przyjaciółka (tzw. przyjaciel), ale także używki i związane z nimi nałogi. Niewolnicza pasja bywa nazywana niewinnym hobby, do którego każdy ma prawo. Namiętne oglądanie telewizji bywa nie mniej męczące i trudne do akceptacji jak nikotynizm. Coś, co sprawia komuś przyjemność, może być jarzmem wręcz nie do zniesienia dla innych. Jeśli przywiązanie do nałogu jest ważniejsze niż prawdziwa więź z mężem lub żoną, źle to wróży.  Warto więc, by małżonkowie zrobili sobie rachunek sumienia ze swoich trudnych przyzwyczajeń, nałogów i uzależnień. Zdrada psychiczna lub fizyczna jest oczywistym złamaniem przymierza małżeńskiego, jednak zanim do niej dojdzie, wcześniej wydarzą się setki małych zranień i urazów małżeńskich.

Gdy małżonkowie zabrną w ślepy zaułek, nawet obecność dzieci, którym dali życie, nie jest w stanie przekonać ich do szukania ewangelicznych rozwiązań. Próby czynione przez rodzinę, znajomych lub duszpasterza odbierane są jako atak na ich prawo do szczęścia albo mieszanie się do cudzych spraw. Dzieci wtedy stają się reliktem nieudanego związku, pomnikiem małżeńskiej klęski, dowodem życiowego bankructwa. Ich podobieństwo do ojca lub matki odbierane jest jako podobizna krzywdziciela, z którym pozostaje się jeszcze związanym, ale już tylko formalnie, prawnie, bo w sercu niejeden małżonek jest już dawno rozwiedzioną ofiarą. A jakby tego było mało, prawnicy wymyślili demoniczną konstrukcję prawną, która pozwala na rozwód bez orzekania o winie stron. Jest skutek, ale nie ma przyczyny. A jeśli jest, to gdzieś pomiędzy mężczyzną i kobietą, którzy dla dobra dzieci nie powinni się nigdy rozstać, tylko uznając tę część winy, która przypada na każdego z nich, prosić o wybaczenie i wybaczyć. Nie ma takiego kryzysu, nie ma takiego grzechu, którego Bóg nie byłby w stanie przebaczyć i pokonać. Jeśli ktoś  uważa inaczej, znaczy, że wierzy, ale w kogoś innego.

 Ks. Ryszard Winiarski