Tomasz Wandas, Fronda.pl: Urodziła się z Pani w Krakowie. Jakim była Pani dzieckiem? Kim chciała Pani zostać jako mała dziewczynka? Jakie było Pani dzieciństwo - sielankowe czy niekoniecznie? 

Małgorzata Wassermann, przewodnicząca komisji ds. Amber Gold: Jakim byłam dzieckiem, trzeba byłoby zapytać moich rodziców. Myślę, że nie sprawiałam większych problemów, moje rodzeństwo zresztą też. Natomiast, kiedy byłam w liceum, prowadziłam pierwsze większe spory (głównie z tatą).

Czego one dotyczyły?

Głównie tego, że jak chciałyśmy wyjść gdzieś z siostrą wieczorem, to tato za każdym razem nalegał, byśmy wróciły wcześniej do domu. Ta sprawa była przedmiotem trudnych negocjacji - tutaj liczyłyśmy na wsparcie mamy i często je otrzymywałyśmy. 

A pierwsze marzenia? Mówi się, że te z dzieciństwa, szkoły podstawowej są najlepsze?

Oczywiście nie wiem, czy pan pamięta, ale kiedyś w sklepach były takie wagi, na których można było coś zważyć - na jednej szali kładło się np. cukierki, a na drugiej ciężarek - bardzo podobał mi się balans tej wagi jak łapała równowagę. W taki sposób, już w szkole podstawowej zdecydowałam, że zostanę prawnikiem. Prawdopodobnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, co to znaczy, ale nie pomyliłam się. Zawód prawnika wykonywałam przez dziesięć lat. Praca, którą wykonywałam, dawała mi radość i satysfakcję. Przyszedł jednak taki moment, w którym zdecydowałam się na działalność społeczno-polityczną. 

Czy to przez te spory, jakie prowadziła Pani z tatą w liceum, zdecydowała Pani nie iść w jego ślady i nie angażować się w politykę? 

To, o czym opowiedziałam w sposób humorystyczny - jak negocjowałam z tatą wyjście na dyskotekę i godzinę powrotu z niej - nie ma nic wspólnego z faktem, że od młodzieńczych lat nie angażowałam się politycznie. 

Życie w świetle kamer jest bardzo trudne, całkowicie traci się anonimowość. Często spotykam się ze zdziwieniem ludzi, którzy patrzą zaskoczeni, że stoję w kolejce na poczcie, bądź jestem w sklepie mięsnym i kupuję kiełbasę. Przecież my politycy też jemy, chodzimy do pralni itd. i nie mamy tego komfortu, że we wszystkich tych miejscach jesteśmy anonimowi. Zatem, dopóki nie było takiej konieczności, bardzo chciałam utrzymać tę anonimowość.  Stąd bardzo wspierałam mojego ojca, ale nie chciałam pokazywać kamerom swojego wizerunku. 

Śp. Zbigniew Wassermann cieszył się ogromnym autorytetem mieszkańców Krakowa, ale i nie tylko. Czy wyłącznie tragiczna śmierć ojca zmotywowała Panią do tego, aby ostatecznie zająć się polityką?

Niewątpliwie był to moment Smoleńska, ale nie było też decyzji, że w tym dniu zdecydowałam o tym by się pokazywać. Powiedzmy sobie szczerze - niewiele minut po godzinie 11, 10 kwietnia 2010 r zapukali do naszego domu dziennikarze „Faktu”. Nie pytali nas czy chcemy udzielać wypowiedzi czy nie. Oczywiście wyprosiliśmy ich – jednak od tego momentu wszystko się zaczęło. Koniecznością była identyfikacja ciała, musiałam też ustosunkowywać się do kwestii prowadzenia śledztwa (a zarzutów związanych ze sposobem prowadzenia go było bardzo wiele). Ta sprawa była dla mnie tak ważna, że przestałam brać pod uwagę kwestię wizerunkową, w ogóle nie obchodziło mnie już, że tracę anonimowość.

Przepraszam, że wracam do bolesnych dla Panią przeżyć, jednak o jedną rzecz chciałem dopytać. Jakie były Pani pierwsze odczucia (prywatne) po tym co wydarzyło 10 kwietnia 2010 roku? 

Moim dominującym uczuciem tego dnia było przekonanie, że „to się stało i nie ma odwrotu”. Wraz z moim tatą przeżyliśmy różne trudne sytuacje w naszym życiu. Ojciec był po wielu bardzo ciężkich chorobach zagrażających życiu… tuż po Smoleńsku lekarz wyprowadzający go z tych chorób powiedział „tyle razy wyrwałem go z rąk śmierci, a on po prostu zginął w tym samolocie”. Zatem w rodzinie mieliśmy już za sobą momenty, w których występowało poczucie, że walczymy o życie ojca - zawsze się udawało wyjść z tych trudnych sytuacji. Mało tego, - udawało się wyjść na tyle skutecznie, że po danej operacji, tato wracał do zdrowia i zaczynał na nowo bardzo ciężką pracę. Po Smoleńsku było już inaczej, wiedzieliśmy, że tej batalii o jego życie już nie będzie - wszystko się skończyło. Później rozpoczęła się sprawa związana ze śledztwem. Chcę, aby miał pan świadomość - w dniu 10 kwietnia - w ogóle nie zastanawiałam się nad przyczynami katastrofy, nie myślałam wtedy, kto za tym stoi, w bólu, który przeżywałam było mi kompletnie wszystko jedno. 

Prawo i Sprawiedliwość rządzi już ponad dwa lata. Dlaczego przez ten czas nie poznaliśmy jeszcze prawdy o tym co wydarzyło się w Smoleńsku? Czy ją poznamy? Jeśli tak, to kiedy?

Panie redaktorze, w tej dziedzinie pracują dwa ciała -  pierwsze to prokuratura, która pobrała szereg próbek czeka na analizy - dzieje się to na arenie międzynarodowej, stąd myślę, że nikt nie będzie mógł podważyć wyników ich prac. 

Jakiego wyniku się Pani spodziewa?

Przyjmę każdy, jaki będzie. Drugim ciałem pomocniczym jest komisja badania wypadków, która zajmuje się stroną techniczną katastrofy. Czekam na wyniki tych badań i powtarzam w kółko (już od ośmiu lat), że kluczowe dla śledztwa są pierwsze godziny po katastrofie: zabezpieczenie miejsca zdarzenia i zebranie materiałów do badania - to właśnie determinuje szybkość prowadzenia dalszego śledztwa. Niestety, tutaj wszystko zostało zaprzepaszczone, stąd mamy taki a nie inny stan dowodowy, przez co sprawa wyjaśniania przyczyn przedłuża się. 

Od 22 lipca 2016 roku jest Pani przewodniczącą komisji ds. Amber Gold - owoc pracy komisji jest widoczny gołym okiem, natomiast pytanie, jakie sobie niejedna osoba stawia, to czy dowiemy się, kto stał na szczycie tej piramidy i czy winni poniosą odpowiedzialność karną?

Komisja śledcza nie szuka złota ani tego, kto stoi za Marcinem P. Komisja śledcza rozlicza instytucje państwowe za niedopełnienie swoich obowiązków, skutkiem czego było umożliwienie temu oszustowi działania przez trzy lata. 

Opinie w przestrzeni publicznej typu „Dlaczego jeszcze komisja nie znalazła złota”? czy „Już tyle przesłuchują, a nadal nie ustalili, kto stoi za Marcinem P.” są bezpodstawne, dlatego, że komisja ds. Amber Gold nie ma prawa do takich ustaleń. Jako przewodnicząca komisji nie mogę nawet wezwać na przesłuchanie pracowników banku, gdyż nie podlegają oni kontroli Sejmu. Możemy rozliczyć tylko urzędników, co też staramy się robić. 

Wydaje mi się, że rozliczyliśmy ich w dużej mierze na bieżąco. Po pierwsze - celem komisji jest pokazanie problemu, a po drugie - w każdym poruszanym przez nas przypadku doszło do zgłoszenia zawiadomienia o przestępstwie. Nie potrafię powiedzieć, ile dokładnie ich jest, ale na pewno kilkadziesiąt, z czego już teraz kilka osób ma zarzuty. Liczę na postępy prac, wiem też, że współpracująca z nami prokuratura jest na bardzo zaawansowanym etapie. Natomiast dla dobra całego śledztwa, poczekajmy na wyniki śledztwa. 

Czy myśli Pani, że ostatecznie Donald Tusk stawi się przed komisją piątego listopada? Jeśli faktycznie by tak było, przy założeniu, że wygra Pani wybory w Krakowie (na co wskazują sondaże), to czy będzie Pani go przesłuchiwać, czy zrobi to już ktoś inny?

Piąty listopada to pierwszy dzień po wyborach, będzie jeszcze przed ogłoszeniem wyników, będę jeszcze sprawować swój mandat, stąd zgodnie z prawem będę mieć legitymację, by przesłuchiwać Donalda Tuska. Natomiast jest to dla mnie równie kłopotliwy termin. Proszę zwrócić uwagę, że zamiast być z ludźmi, którzy bardzo ciężko pracują przy kampanii wyborczej będę musiała jechać do Warszawy. Jednak nie chcąc dopuścić do tego, by Donald Tusk zrobił wielkie polityczne show na potrzeby kampanii wyborczej Platformy i wszystkich innych drobnych połączonych z nią partii politycznych, doszłam do przekonania, że termin przesłuchania musi być przesunięty, stąd data piątego listopada. 

 

 

Jakie są Pani pomysły na nasze miasto, na Kraków? Co uważa Pani za priorytety?

Wszystkie aspekty są ważne Uważam też, że można realizować je prawie równocześnie. Magistrat posiada tysiące urzędników, by realizować sprawy ważne jedna po drugiej. Bardzo ważna jest dla mnie kwestia komunikacji w mieście. Opracowaliśmy cały spójny system związany z zachętą krakowian do zamiany samochodów na powstającą sieć komunikacji publicznej. Nie będę prezydentem, który będzie nakazywał, zakazywał, stawiał słupki w setkach miejsc. Skupię się na dawaniu możliwości mieszkańcom, aby sami mogli zdecydować o tym, czy nie lepiej jest im np. zostawić samochód, gdyż pod „mój dom, podjeżdża kolejka aglomeracyjna, która zawiezie mnie do centrum miasta w 10 minut”. Jednocześnie chcę też, by ci, którzy z jakichś przyczyn muszą wsiąść w ten samochód, mieli miejsca parkingowe. Wspominałam już o kolejnych trzystu miejscach parkingowych przy kortach tenisowych na Siedleckiego, przy planowanym Centrum Rekreacyjno-Kongresowym Wesoła, może powstać pięćset miejsc parkingowych - mówimy zatem o dodatkowych ośmiuset miejscach parkingowych tylko w samym centrum miasta. Nie jest tak, bym chciała, aby ludzie częściej wybierali samochód i w tych miejscach go zostawiali, wolałabym, żeby zrozumieli, iż wygodniej jest jechać metrem czy sprawną koleją. 

Co natomiast z planem zagospodarowania miasta? Powstają nowe budynki, miejsca jest coraz mniej, zieleni ubywa. Czy ma Pani plan jak zaradzić temu problemowi?

Oczywiście, że tak. Trzeba dokończyć plan zagospodarowania przestrzennego i pokryć drugą połowę miasta. Natomiast na pewno koniec z rozbudową w centrum miasta. Deweloperzy są potrzebni, pożądani - chcemy nowych mieszkań, ale na pewno nie na zasadzie wciskania pojedynczych bloków bez infrastruktury w centrum miasta. 

Centrum jest pełne, do rozbudowy zostają obrzeża miasta. Jeżeli puścimy metro i szybką kolej miejską, to tereny za Nową Hutą, zielone, bardzo atrakcyjne, mające szerokie drogi wspaniale wpiszą się w całość miasta. Problem natomiast mamy przy wyjeździe z miasta na Warszawę. Zrobiono tam taką krzywdę mieszkańcom, że trudno o większą. Jest tak ciasno, że nie ma szans na poszerzenie drogi, bądź puszczenie tramwaju. W związku z tym powtórzę, będziemy budować, będą nowe mieszkania dla krakowian i pokażemy, że można mieszkać dalej od centrum miasta i że jest to atrakcyjne, dobrze skomunikowane i bezpieczne. 

Jeśli będzie już Pani prezydentem Krakowa, to o jakiej perspektywie mówimy, jeśli chodzi o realizację Pani planów względem miasta? Kiedy mieszkańcy będą mogli zobaczyć, poczuć, że miastem nie rządzi już pan Majchrowski a Pani?

Myślę, że bardzo szybko. Jestem osobą bardzo decyzyjną, ale i ugodową. Można dojść ze mną do porozumienia w zasadzie w każdej kwestii - nie ukrywam, że bardzo nerwowo reaguję, gdy ktoś próbuje podstawić mnie pod ścianą - nie lubię, gdy ktoś mnie szantażuje i próbuje coś wymusić. Nie są to metody którymi powinno się ze mną rozmawiać. Natomiast jestem przekonana, że porozumiem się z każdą grupą społeczną. Miasto to piesi, mieszkańcy, rowerzyści, kierowcy, deweloperzy oraz ludzie, którzy poszukują mieszkań. Każda z grup ma swoje potrzeby i każda jest potrzebna miastu. Pozostaje kwestia uzgodnienia dialogu między nimi, zaprzeczeniem tego o czym mówię jest to co w tej chwili robi prezydent Majchrowski i jego urzędnicy. Ja nie przyjdę na Kazimierz i nie postawię zakazów wbrew woli mieszkańców, tylko zaproszę ich na rozmowę, zasugeruję stronom do jakiego stopnia powinny się cofnąć - kompromis polega na tym, że nikt nie dostaje stu procent. 

Wspomina Pani o różnego rodzaju formach nacisku w negocjacjach. Czy już teraz spotyka się Pani z jakimiś? Czy może ma Pani wiedzę o tym, by różne grupy naciskały na obecnie urzędującego prezydenta i by udawało się im zdobywać to czego żądają?

Mówiąc o formach nacisku miałam na myśli całe moje dotychczasowe życie zawodowe. Naprawdę bardzo szybko można dojść ze mną do porozumienia, ale na pewno nie z pozycji siły. 

Za jedną ze swoich wartości uważam fakt, że mam pieniądze z jasno określonego źródła. Pieniądze, jakie wpływają na moje konto mam od Prawa i Sprawiedliwości, od środowiska Zjednoczonej Prawicy. Nie potrzebuje pieniędzy od pojedynczych osób, tym bardziej, że - powiedzmy sobie szczerze - ludzie najczęściej dużych kwot, bezinteresownie w prezencie nie dają. Przyznam, że bardzo dyskomfortowo bym się czuła, gdybym widziała na swoim koncie potężne wpłaty, gdyż miałabym świadomość, że po wyborach ci ludzie przyjdą i mi przypomną, że te pieniądze mi wpłacili - stąd bardzo się cieszę, że moje pieniądze są z jasnego źródła. Z drugiej strony nasz budżet jest taki jaki jest - my nie możemy liczyć np. na prezent od ojca w postaci 50 milionów, charakteryzuje nas to, że pracujemy własnymi rękami - w naszych szeregach, 50 milionów „nie spada z nieba”. 

Jaki były klucz do dobrych negocjacji z Panią? Jak z Panią rozmawiać by dojść do porozumienia?

Pozwoli pan, że podam przykład. Wchodzę w postępowanie dotyczące podzielenia współwłaścicieli wielkiej nieruchomości, kamienicy, którzy są w sporze (bodajże od dziewięciu lat). Reprezentuje interesy jednego z nich. Patrzę na konflikt całościowo, mówię im jak jest, uświadomiłam im, że żaden z nich nie dostanie w stu procentach tego czego chce. Logiczne, że lepiej dostać część, trochę miej niż się oczekuje niż wiecznie się procesować. W związku z tym, jeśli usiądę z wszystkimi grupami mieszkańców Krakowa, które mają rozbieżne interesy i którzy być może nie zawsze się rozumieją to na pewno będę im w stanie uświadamiać, że nikt z nich nie wygra. Dla dobra wspólnego każdy będzie musiał z czegoś zrezygnować. Owocem tego będzie szybkie wypracowanie: parkingów, żłobków, przedszkoli, miejsc zieleni, handlu alkoholem itd. Nigdy nie pozwolę na to, żeby odbywało się to w formie zakazu prezydenta - będzie to forma uzgodnienia społecznego. 

Jak się Pani czuje w tej walce o prezydenturę Krakowa? Czy pokona Pani w tej walce prezydenta Majchrowskiego? Prezydent Majchrowski zdaje się czuć pewnie, początek kampanii rozpoczął od urlopu…

Wierzę w to, że mieszkańcy chcą zmiany. Myślę, że jest to naprawdę dobry moment by po szesnastu latach spróbować czegoś nowego. Kraków potrzebuje innego spojrzenia na miasto, więcej energii, zaangażowania. Powiedzmy sobie szczerze, wszyscy mamy takie wrażenie, że prezydent Majchrowski sam nie jest przekonany do chęci swojego startu i wygrania tych wyborów. Kraków zasługuje na więcej.

Dziękuję za rozmowę.

Z kandydatką na Urząd Prezydenta Miasta Kraków rozmawiał Tomasz Wandas, dziennikarz portalu Fronda.pl, nauczyciel religii w SP nr. 41 w Krakowie oraz SP w Sierczy. 

*tytuł od redakcji