Karolina Zaremba, Portal Fronda.pl:„Trotyl na wraku tupolewa” był rzetelnym, zweryfikowanym materiałem dziennikarskim a wyrzucenie dziennikarzy złamaniem prawa – orzekł sąd. Taką informację napisał dziś na Twitterze Cezary Gmyz, autor artykułu. Jak wyglądało uzasadnienie sądu?

Mariusz Staniszewski*: Samo orzeczenie sądu dotyczyło trybu, w jakim rozwiązano ze mną umowę współpracy. Natomiast sędzia pozwoliła sobie daleko wybiec poza pozew i stwierdziła w uzasadnieniu, że zarzucanie nam, czyli Cezaremu Gmyzowi, Tomaszowi Wróblewskiemu i mnie – wypuszczenie niezweryfikowanego materiału, jest nieuprawnione. Materiał był sprawdzony i treść artykułu odpowiadała stanowi wiedzy na tamten czas.

Czy można wnioskować z tego uzasadnienia, że wszystko, co zostało zawarte w treści artykułu jest prawdziwe?

Proszę zwrócić uwagę na jedną rzecz, to był wyrok w sądzie gospodarczym. Współpracowałem z „Rzeczpospolitą” jako firma, a Grzegorz Hajdarowicz nie zapłacił mi należnych pieniędzy wynikających z umowy, czyli trzech miesięcy wypowiedzenia. Wystąpiłem o zwrot pieniędzy. Tego dotyczył proces, w związku z tym wszystkie wątki są poboczne. Z tego nie można wyciągać żadnych daleko idących wniosków. Sędzia nie orzekała, czy trotyl był na Tupolewie. To nie było kwestią procesu. Natomiast pozwoliła sobie wybiec poza pozew, stwierdzając, że wiedza, jaką wówczas posiadali dziennikarze odpowiadała treści artykułu. Oznacza to, że te informacje, które miała prokuratura, były takie same jak treść artykułu. Nie można nam zarzucić braku rzetelności, staranności, czy braku weryfikowania materiału dowodowego.

Czy sądzi Pan, że powinna powstać jakaś komisja, która badałaby to, co znalazło się w tym artykule?

Jakiego rodzaju komisja? Sejmowa?

Być może sejmowa, a może innego typu. Jakiś podmiot, który poszedłby tropem artykułu „Trotyl na wraku Tupolewa”.

Nie jestem w stanie odpowiedzieć na takie pytanie. Proszę zauważyć, że informacje, do których dotarł Cezary Gmyz posiadała także prokuratura. Wydaje się, że na tamtym etapie byli prokuraturzy, którzy chcieli dojść do prawdy. Czy w związku z tym należy wznowić śledztwo w tym kierunku? Ono jest ciągle niezamknięte, wciąż się toczy. Pewnie powinny być wprowadzone dodatkowe badania, ale nie jestem w stanie odpowiedzieć, czy powinna powstać nowa komisja. Myślę, że nikt nie będzie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, poza kilkoma osobami, które posiadają głęboką wiedzę. Moja wiedza wynika z analizy publikacji.

Jak Pan skomentuje dzisiejszy wyrok, z którego wynika, że zwolnienie dziennikarzy po publikacji tego tekstu było bezprawne?

Wyrok dotyczy tylko mnie. Każdy dochodzi swoich praw osobiście. Jest mi bardzo miło, że po trzech latach taki wyrok zapadł. On nie jest jeszcze prawomocny, więc trzeba będzie jeszcze poczekać na apelację. Natomiast trzy lata temu Grzegorz Hajdarowicz próbował robić ze mnie wariata, osobę niespełna rozumu. Zresztą nie tylko ze mnie, bo i z Tomasza Wróblewskiego, Cezarego Gmyza, Bartosza Marczuka. Dzisiaj mamy orzeczenie, które mówi, że nie złamaliśmy żadnych procedur, zachowaliśmy się racjonalnie, natomiast nieracjonalnie zachował się Grzegorz Hajdarowicz.

Jakie dalsze kroki ma Pan zamiar podjąć?

Poczekam na apelację. Jeżeli będzie, trzeba będzie poczekać na wyrok drugiej instancji. Jednak jestem już znacznie spokojniejszy. Nawet Grzegorz Hajdarowicz w pewnym sensie zeznawał na moją korzyść. Sędzia uzasadniając wyrok, powiedział, że w dużej mierze opierał się na zeznaniach Hajdarowicza. Jest to chyba dla niego dodatkowo bolesne. Jeżeli nie będzie apelacji, to poprosimy grzecznie o zapłatę należności.

*Mariusz Staniszewski: pracował m.in. w „Polsce The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Rzeczpospolitej”. Jako szef działu krajowego został usunięty z „Rzeczpospolitej” w listopadzie 2012 r. po artykule „Trotyl na wraku Tupolewa”.  Szybko dołączył do tworzącej się wówczas redakcji „Do Rzeczy”, gdzie pełni funkcję sekretarza redakcji. Jest też jednym ze współtwórców serwisu „tocowazne.pl”.