Oczyma i uszami wyobraźni inkasuję wszystkie potencjalne ciosy, będące reakcją na beztroski tytuł. Jak to ostatni z chamów żegna się z PO, czy mnie przypadkiem coś na głowę nie spadło? Cała formacja ma takie zasoby, że ostatni cham musiałby wyjść i zgasić światło w imieniu partii. Zgoda, zgoda, ale piszę wyraźnie, że chodzi o ostatniego wielkiego chama, nie takiego zwykłego zagończyka, jak Kierwiński, czy ten drugi „Buża”. Sam szczyt chamstwa w PO się posypał, a siedziały na nim takie chamy, że przywołanie nazwiska byłoby ujmą i dla mnie i dla Czytelników. Niestety wszyscy wiedzą o kogo chodzi, jeden został anonimowym producentem tanich win, drugi reżyserem RAŚ, kilku innych błąka się gdzieś po opłotkach mediów i Internetu. Niesiołowski z tej ligi odchodzi jako ostatni i tak prawdę powiedziawszy wcale nie jest jasne, czy to dobrze, czy też źle. W pierwszym odruchu chciałem napisać o kolejnym definitywnym końcu PO, ale jak się dobrze zastanowić, to efekt tej rejterady nie musi być tak oczywisty. Wszyscy przecież pamiętamy dyżurne zawołanie, jak najwięcej Niesioła w mediach. O taką frekwencję prosili przeciwnicy, nie zwolennicy PO i nie ma w tym nic dziwnego. Każdy występ Niesiołowskiego, który był flagowym przedstawicielem „partii miłości”, sytuował PO na marginesie poparcia społecznego. Wściekły Stefan pełnił rolę typowego wodzireja dla najbardziej skrajnej części wyborców. Gdyby cały przekaz partyjny opierał się wyłącznie na wywodach Niesiołowskiego, mielibyśmy powtórkę z kariery bimbrownika i później KOD. Mocny start, ale z czasem jeszcze ostrzejszy zjazd, aż po zapomnienie.

PO trzymało się tak długo na topie, ponieważ Niesiołowski był częścią, nie całością, projektu. Jego zadanie polegało na prowokowaniu przeciwnika, a później bardziej normalni i stonowani pokazywali emocjonalne reakcje i wykrzywioną twarz Jarosława Kaczyńskiego. Niesiołowski wchodził w skład wielu trybików potężnej machiny. Z czasem kolejne tryby zaczęły wypadać i obecnie PO stała się maszyną prostą. Paradoksalnie wyjście Niesiołowskiego miałoby większe znaczenie w czasach hegemonii Platformy, niż w trakcie jej upadku. Duża partia zawsze walczy o władzę, co oznacza, że liczy się każde 5% i synchronizacja propagandowego mechanizmu jest niezmiernie ważna. Partia upadająca walczy o przetrwanie, co oznacza, że liczy się każdy 1%. Niesiołowski ze swoim „przekazem”, zwłaszcza po przejściu PO do opozycji, nie wnosił grama dodatkowego poparcia. Betonowy elektorat partii złodziejki pozostanie na swoich miejscach bez wzglądu na to, kto odejdzie, a kto przyjdzie. Z kolei elektoratem „antykaczystowskim” wszystkie partie opozycyjne muszą się dzielić i jest to najbardziej chimeryczna grupa. Oni potrafią poprzeć chłopa przebranego za babę, „liberała” JKM albo neobolszewika Zandberga i wszystko w ciągu jednej kadencji. Z powyższego wynika dość jasno, że Niesiołowski może być „antykaczystowskim” zapiewajło wszędzie i nigdzie, natomiast w PO jego rola się wyczerpała. Media przez jakiś czas wyeksponują Niesioła, ale te żenujące występy już nie obciążą Platformy.

Wypada więc przyjąć, że odejście Niesiołowskiego, co najmniej nie zaszkodzi PO, a jeśli tak, to może też pomóc. Najbardziej istotne jest jednak coś innego, otóż nie ulega wątpliwości, że takie ruchy w żadnym wypadku nie służą odbudowaniu potęgi PO. Przeciwnie, odcinanie elementów, które są balastem dla partii przesądza, że gra toczy się wyłącznie o przetrwanie. Im więcej zwolnionego miejsca na tratwie, tym większa szansa, że nie pójdzie na dno, ale to ta lepsza strona medalu. Gorsza niesie za sobą niebezpieczny precedens, każde odejście wielkiej gwiazdy partyjnej pokazuje, że wszystko jest możliwe. Niesiołowski nie odszedłby z Platformy, gdyby widział cień szansy na pozytywną zmianę. Mógł przecież się wycofać i przeczekać rządy Schetyny albo strategicznie nie atakować nowych władz PO. Wcześniej już przełykał takie gorzkie pigułki, wszak doszło do chwilowego porozumienia między nim i Schetyną. Ostatecznie porzucił wszelkie nadzieje i z deszczu trafił pod rynnę, a ściślej na polityczny katafalk w zakładzie pogrzebowym Misiek Leonardo. Oznacza to jedno. W środku Platformy panuje tak duży bajzel, że doświadczone cwaniaki zabierają manatki. Ostatni z wielkich chamów PO na pewno pogrzebał swoją karierę, partii złodziejce walczącej o życie, ten akt desperacji nie zaszkodzi i oby nie pomógł.

Matka Kurka