Kończy się rekordowa przerwa świąteczna – w niektórych szkołach trwała ona nawet 18. dni. Ale to nie znaczy, że nauczyciele mieli w tym czasie ferie. Jeszcze na długo przed Bożym Narodzeniem głośno było o sporze minister edukacji Joanny Kluzik-Rostkowskiej z nauczycielami, którzy zostali zobowiązani w tym czasie do pracy. W efekcie tego medialnego szumu, więcej rodziców niż zwykle było zainteresowanych przyprowadzeniem dziecka do szkoły w świątecznej przerwie. Jednak w wielu placówkach nauczyciele pilnowali pustych klas, co wywołało w nich niemałą frustrację.

Rodzice wcześniej zgłaszali chęć skorzystania z opieki nauczyciela, ale pomimo deklaracji nie przyprowadzali dziecka do szkoły. Nauczyciele siedzieli w pustych klasach albo z dosłownie kilkoma uczniami. Na przykład w jednej z poznańskich szkół do pracy stawiły się nauczycielki, woźna i kucharz. Miały być także dzieci, ale rodzice się rozmyślili i nie poinformowali nikogo ze szkoły o zmianie planów.

Część rodziców jednak bardzo chwali sobie pomysł pani minister, by nauczyciele mieli dyżury w przerwach świątecznych. „Opieka uratowała mi życie. W klasie syna korzystało z niej nawet 40 proc. uczniów. Już boję się ferii, gdy szkoły są zamknięte, a o wakacjach nawet nie myślę” - mówi w rozmowie z „Wyborczą” jeden z rodziców pierwszoklasisty.

Nauczyciele nie podzielają tego entuzjazmu. Gorzko przyznają, że być może Kluzik-Rostkowska zyskała nowych wyborców wśród rodziców, ale na pewno nie wśród nauczycieli. Jeszcze przed świętami zorganizowali oni akcję „Zadzwoń do minister edukacji w Wigilię” po to, żeby sprawdzić, czy Kluzik-Rostkowska sama daje dobry przykład i będzie ją można zastać w pracy 24 grudnia. Minister jednak zaproponowała, by zamiast telefonowania, nauczyciele spotkali się z nią na czacie.

MaR/Wyborcza.pl/Natemat.pl