Poseł Platformy Obywatelskiej wylicytował na aukcji charytatywnej broszkę wicepremier Beaty Szydło. Zaraz potem sprzedał ją na kolejną aukcję. Cel jak najbardziej szczytny, ale czy potrzebne było to, co polityk napisał przy tej okazji na Twitterze?

Były minister zdrowia przekonuje, że kupił broszkę (wystawioną za 300 zł) o 100 zł taniej "żeby głupio nie było", ponieważ nikt nie chciał jej kupić. Na początku wpisu zwrócił się do "PATRIOTÓW". 

W kolejnym wpisie dodał:

"Ale Wy 'PATRIOCI' chyba nie pozwolicie, żeby broszka Beaty Szydło latała po necie za jakieś dwie stówki. Czekam tu na Was. Przelewacie kasę na dzieciaki i Wasza broszka” 

Jednak bardziej niż wpis Arłukowicza (choć wierzymy, że "popełniony" w szczytnym celu) wstrętne były pozostałe komentarze. Posłanka Monika Wielichowska, partyjna koleżanka byłego ministra pochwaliła się, że na balu charytatywnym w Głogowie wylicytowała kilka lat temu broszkę przekazaną przez Donalda Tuska za 20 tys. złotych. Niektórzy użytkownicy pytali posła Arłukowicza, czy "nie brzydził" się brać do ręki czegokolwiek, co należało do "Szydło". Jeszcze inni krytykowali samą broszkę.

Pomaganie to piękna rzecz, ale czy naprawdę nie można tego zrobić bez wbijania szpil przeciwnikom politycznym? Czy naprawdę debata publiczna w Polsce osiągnęła tak żenujący poziom, że niektórzy nie potrafią nawet pomóc bez chamskich aluzji politycznych?

yenn/Twitter, Fronda.pl