Zapewne nie ma się czym chwalić, ale kilka moich podejść do książek Chestertona kończyło się klęską. Żeby nie owijać w bawełnę dopadała mnie przy ich lekturze najzwyklejsza nuda. Z pewnością to jednak musiało być nietrafne wrażenie (w końcu cały katolicki świat nie mógł się mylić w ocenie twórczości tego akurat pisarza i dziennikarza), dlatego podejmowałem kolejne próby i oto trafiłem. Chodzi o zbiór publicystyki Chestertona znany pod polskim tytułem „Dla sprawy”. W języku angielskim nosi on tytuł najprostszy z możliwych „The Thing”. Jeden jak i drugi brzmi wszakże tajemniczo dlatego nieraz jako podtytuł dopowiadano tej książka zdanie będące tytułem jednego z artykułów, czyli „Czemu jestem katolikiem”.

Mechanizm paradoksu

Czemu zatem ta książka? Chyba wreszcie załapałem się na chestertonowski „mechanizm” paradoksu, tę budująco-destrukcyjną maszynkę pozwalającą zarówno autorowi, jak i czytelnikowi igrać intelektualnie z doktrynami niechętnymi i wrogimi Kościołowi i katolikom. Kiedyś w znanym powiedzonku wedle którego „w każdym utworze Chestertona jest cały Chesterton” upatrywałem właśnie powodów chestertonowskiej nudy. Jednak jest dokładnie odwrotnie – paradoks, którym pisarz posługiwał się tak sprawnie jest czymś właśnie w rodzaju mechanicznej zabawki lub wzoru matematycznego, który poznany bawi, a wrogów trafia i rani, ponieważ jednak zawsze daje niespodziewany efekt. Choć przecież wiemy jak działa.

Jednymi z najczęstszych apologii Chestertona na stronach „Dla Sprawy” są apologie przeciw atakom protestanckim. Nie dziwi to wcale – Chesterton żył w końcu w kraju protestanckim i to niezależnie od opinii w tej sprawie samych anglikanów. Ja wiadomo części z nich wydaje się, że są katolikami tylko lepszymi, a części, że są wiernymi synami reformacji, choć trudno powiedzieć, co zauważa Chesterton, w czym ich naśladują. Fragmenty choćby przywołanego już artykułu, czyli „Czemu jestem katolikiem” są właśnie takim „chestertonem w pigułce” – przynajmniej na skalę tej jednej książki: „Protestantyzm przypisuje sobie władzę, jaką w chwili obecnej nie może się poszczycić żadna religia. Od niechcenia zawłaszcza miliony agnostyków, ateistów, hedonstycznych pogan, niezależnych mistyków, parapsychologów, teistów, teozofów, wyznawców wschodnich kultów i przeróżnych wesołych koleżków żyjących, jak te bydlęta, które zginą. Udawanie, że wszyscy Ci ludzie są protestantami, to obniżanie prestiżu i znaczenia protestantyzmu. To sprowadzanie protestantyzmu do samej tylko negacji – a sól nie jest negacją.”

Hedoniści z ewangelicznym przesłaniem na ustach 

Przywołajmy jeszcze jeden krótszy cytat: „Jeśli [protestantyzm] jest pozytywny, jest bez wątpienia martwy. Na ile stanowił system konkretnych, specyficznych wierzeń, na tyle odszedł do lamusa. Praktycznie nikt dziś nie wyznaje autentycznej doktryny protestanckiej.” To prawda. Kto jeszcze (a szczególnie, który z krytyków Kościoła) bierze poważnie smutny rygoryzm Lutra, czy Kalwina. Chesterton uważa, że spór pomiędzy katolicyzmem a rzeczywistym protestantyzmem zwyciężyłby dziś katolicyzm, który jest religią afirmacji stworzenia – tego co w nim dobre i piękne. Spójrzmy jak barwny religijnie jest wciąż katolicyzm z różnych regionach świata, ale nawet w Europie, czy Polsce. Chesterton podsumowując ten wątek trafia bez wątpienia w punkt – nie tylko godząc celnie ówczesny anglikanizm i protestantyzm, ale także (i to jest chyba najważniejsze) krytyków Kościoła wszystkich czasów. Także naszych współczesnych zatroskanych „liberałów, agnostyków, hedonistycznych pogan, itd.”, którzy wciąż odwiedzają media i tak często w swoich polemikach i zajazdach na katolicyzm bronią czystości „ewangelicznego przesłania”, czy chrześcijańskich cnót i godności człowieka, ale w każdej innej sprawie są gotowi głosić wszelkie bezeceństwa, jak śmierć nienarodzonych, chwałę grzeszników, a nawet ewangeliczności satanisty.

Rozumując dalej, protestantyzm może być czymś negatywnym. Inaczej mówiąc, może sprowadzać się dziś do nowej i całkiem odmiennej listy zarzutów wobec Rzymu, która tylko tyle ma wspólnego z dawna listą, że nadal jest skierowana przeciw Rzymowi.” Ależ to nasza codzienność. Dzisiejsze cnoty Rzymu jutro będą przywarami i na odwrót. Co więcej jednak – to bardziej ogólny problem nowożytnej mentalności, w której miłosierdzie może być grzechem, a zbrodnia cnotą. Dlaczego tak się dzieje? Tylko dlatego, że nie rozumie się słów, których się używa i nienawidzi się ludzi, którzy rozumieją rzeczywistość, a nazywają siebie katolikami.

Herezja naiwna i herezja perfidna

To zdumiewające, jak bardzo cała nowożytność nasiąknięta jest heretyckim myśleniem. Można nawet powiedzieć – czytając Chestertona – że sama istota tzn. epoki nowoczesnej, która zaczyna się razem z reformacją powiela schemat charakterystyczny dla herezji. Słyszymy ten styl w niejednym kościele, w niejednej stacji telewizyjnej, czytamy w gazetach codziennych i intelektualnych periodykach: „Każda wielka herezja łączyła trzy cechy. Heretyk zaczynał od tego, że wybierał sobie jedną mistyczna ideę spośród pozostających w równowadze mistycznych idei Kościoła. Następnie wykorzystywał tę ideę jako broń do walki przeciw wszystkim ideom. Najbardziej osobliwa jest jednak trzecia cecha. Otóż heretyk najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że jego ulubiona mistyczna idea jest właśnie ideą mistyczną, to znaczy, że jest zagadkowa, aprioryczna i że można ją poddać w wątpliwość. Z przedziwną, niepojętą naiwnością [współcześnie raczej perfidią – przyp. TR] zwykł uważać swoja wybraną ideę za oczywistą. Był przekonany, że nikt jej nie zakwestionuje, nawet kiedy sam używał jej, by zakwestionować najprzeróżniejsze koncepcje o tym samym mistycznym charakterze.”

Miłosierdzie, ekologizm, eutanzja

Zobaczmy co może się stać z ideą mistyczną oderwaną od całego „systemu”, czy może lepiej relacji, w jakich pozostaje w realnym świecie. Po pierwsze, nie mając żadnego punktu odniesienia zostaje pozostawiona na pastwę najróżniejszych niestabilnych sił – sentymentu, zależności ekonomicznych, czy innych czynników, które uczynią są niezrozumiałą, nieistotną, ale za to bardzo skuteczną jako oręż przeciw katolickości. I tak miłosierdzie bardzo łatwo staje się ekologizmem, który degraduje sens istnienia istot rozumnych poniżej poziomu życia jedynie zwierzęcego. Ekologizm jednak jest jednak sprzeczny wewnętrznie jeśli odrzuca dobro stworzenia tak jak rozumie je wiara. Tę sprzeczność może usunąć tylko jeśli uzna istnienie człowieka za złe, zaburzające harmonię ekosfery. Co za tym idzie ekologizm konsekwentny powinien być też ikonoklazmem kulturowych. Jednak idealne efekty tego ikonoklazmu można by osiągnąć tylko prze z zbiorową zagładę gatunku ludzkiego. Ta drogą miłosierdzie staje się także nieograniczonym przyzwoleniem dla eutanazji, aborcji i wyższości śmierci nad życiem. Państwo wybaczą – dziękuje za takie miłosierdzie.

Skąd zło?

Podobnie jest z problemem zła. Bardzo lubimy się wybielać – dlatego teodycee epoki poklasycznej wciąż szukają sposobu by z człowieka zdjąć odpowiedzialniość. Co w zamian – najlepiej przerzucić ją na kogoś innego. Może na lud wybrany? A może na samego Boga. Najbardziej współczesna forma teodycei złem obarcza samego Stwórcę. Ale czy nie wierzymy równocześnie, że jesteśmy wolni, a odmawiamy sobie wolnej woli obciążając Boga? A skoro nie jesteśmy wolni to podlegamy prawom historii, rasy, popędom, a prawa te nie liczą się z jednostkowym losem niewolników i śmierć jest im pisana. Chyba to już przerabialiśmy w XX wieku, przerabiamy to przy hekatombie nienarodzonych. Jaki wniosek wyciąga świat. Winny jest papież, Kościół, chrześcijanie.

Chesterton, Girard i zwiędłe idee

Chesterton zrozumiałby się z Rene Girardem – odmienność Kościoła przyciąga, jest błogosławieństwem, ale i w oczach świata przekleństwem, znakiem czarnego kozła, grzechu, który trzeba zniszczyć, ponieważ jest wyrzutem sumienia.

Przywołajmy jeszcze Chestertona: „Świat współczesny, ze swymi współczesnymi ideami, żyje z katolickiego kapitału. Używa, i zużywa, prawdy, które przechowały się w starym skarbcu chrześcijaństwa – włączając w to oczywiście prawdy znane poganom, lecz skrystalizowane przez chrześcijan – sam jednak nie zapoczątkowuje żadnych nowych entuzjazmów. Cała nowość, zgodnie z zasadami reklamy, sprowadza się wyłącznie do krzykliwych nazw, do etykietek; chyba że jest to nowość polegająca raptem na negacji. Dzisiejszy świat nie tworzy już świeżych idei, które mógłby zanieść w przyszłość następnym pokoleniom, przeciwnie – chwyta za dawne idee, których nie jest w stanie donikąd zanieść, bo nie potrafi ich nawet udźwignąć. Współczesny ideał ma bowiem dwie cechy charakterystyczne: po pierwsze, jest to ideał przejęty lub zrabowany z rąk średniowiecznych; po drugie, więdnie bardzo szybko w rękach współczesnych.”

Więdnie, „maszynka Chestertona”, pozwoli nam, katolikom, te obumarłe tkanki idei, fałszywe obrazy prawdziwych dóbr, wychwytywać i przetwarzać ponownie w życie.

 

Tomasz Rowiński

G.K. Chesterton, Dla sprawy, przeł. Jaga Rydzewska, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2013.