W Berlinie odbyła się w sobotę bardzo duża demonstracja zorganizowana przez prawicową partię Alternatywa dla Niemiec (AfD). Ugrupowanie organizuje od dłuższego czasu demonstracje pod pewnym względem konkurencyjne dla PEGID-y. Tym razem w Berlinie przeciwko polityce imigracyjnej Angeli Merkel protestowało około 5000 osób.

AfD to młode jeszcze ugrupowanie, aktualnie nieobecne w Bundestagu (choć w Parlamencie Europejskim już tak). W ostatnim czasie sondaże wskazują na coraz większą popularność AfD. Parita zyskuje dzięki kryzysowi imigracyjnemu, bo bardzo wyraźnie sprzeciwia się polityce otwartych granic i wzywa do zamknięcia tychże. Zdaniem AfD Niemcy nie mogą przyjmować setek tysięcy całkowicie obcych sobie kulturowo imigrantów.

Niemcom ta retoryka odpowiada coraz bardziej. Obecnie na AfD chciałoby głosować ok. 7 proc. społeczeństwa, co oznacza, że w razie wyborów AfD znalazłaby się w Bundestagu. Stanowiłoby to spore zagrożenie dla CDU/CSU, stwarzając możliwość odpływu prawicowego elektoratu od tej koalicji.

Na berlińskiej demonstracji przewodnicząca AfD Frauke Petry mówila, że niemiecka polityka imigracyjna doprowadziłą do "całkowitego załamania państwa prawa". Frauke pokazała Merkel czerwoną kartkę - kartki takie rozdano większości demonstrantów. Manifestacja odbywała się bowiem pod hasłem: "Azyl ma granice - czerwona kartka dla Merkel".

Jeden z czołowych polityków AfD Alexander Gauland odwołał się do głośnych słów Wiktora Orbana, zarzucając Angeli Merkel "moralny imperializm" wobec innych państw Unii Europejskiej. Berlin narzuca bowiem całej Europie politykę, której kontynent w wielu przypadkach nie chce. Gaulad nie wahał się też porównać obecnej sytuacji Niemiec z rzymskim Imperium, niszczonym przez "hordy barbarzyńców".

Niemiecka policja musiała podczas demonstracji interweniować. Jednak nie przeciwko zwolennikom AfD, a przeciwko lewakom, którzy wyzywali maszerujących od "rasistów" i próbowali zatrzymać marsz w imię "tolerancji" i "otwartości". Jak zawsze lewica wykazywała się znaczną agresją.

hkw