Mec. Stefan Hambura dla Fronda.pl

Jak mogą wyglądać relacje polsko-niemieckie w sytuacji, gdy władza w Polsce się zmienia?

Niemcy są przygotowani na taki scenariusz, tak samo jak w 2007 r. byli przygotowani na to, że wybory wygra ówczesny premier Jarosław Kaczyński i PiS. Niemiecka administracja wiedziała, że ma problem z Polską, a Polacy wybierając rządy Donalda Tuska zdjęli z niej pewien ciężar.

Z wiadomości dochodzących do Polski wynika, że media w Niemczech albo pokazywały Andrzeja Dudę jako narodowego katolika, który rozpali stosy, albo chwaliły go za to, że zdekaczyzuje PiS. Tylko czy Niemców interesuje, co się dzieje w Polsce?

Stosunki polsko-niemieckie to nie jest pierwszoplanowy temat dla mediów. Stają się nim one przy obchodach kolejnych rocznic, na przykład Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 1991 r. To wtedy tematy polsko-niemieckie przebijają się do świadomości większej rzeszy opinii publicznej. Ale i tak jest to głównie okazja do poklepywania się po plecach. Składając gratulacje prezydentowi elektowi Andrzejowi Dudzie pani kanclerz Merkel wspomniała o przyszłorocznej rocznicy traktatu. To może być niepokojące w tym sensie, że znowu będzie mówienie o tym, jak jest dobrze. Niestety jest źle i może być coraz gorzej. Chodzi mi o status mniejszości polskiej w Niemczech, o bardzo dużą grupę Polaków tutaj pracujących, o sprawę firm transportowych. Podałem tylko przykłady. Wszystko to powinno być już dawno uregulowane i nie powinno stanowić problemu we wzajemnych stosunkach. A okazuje się, że problem jest. Jeżeli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?

Czemu te sprawy nie są załatwione? Polska niedostatecznie się stara, czy to Berlin stawia opór?

Strona niemiecka idzie po najmniejszej linii oporu. Po co coś robić, skoro druga strona tego nie wymaga? Jeżeli rządy premiera Tuska i premier Kopacz de facto prowadzą politykę na kolanach wobec Angeli Merkel, to pani kanclerz nie widzi powodu, żeby podać im rękę, aby z kolan wstali. Te sprawy mogły być już dawno załatwione. Można było zrobić coś w sprawie firm transportowych. Dziwię się, że tak późno się to przebiło do polskiej opinii publicznej. W ogóle zastanawiam się, co robi polski ambasador w Niemczech, co robi ambasada i konsulaty. Myślę, że trzeba by tam wzmocnić skład osobowy. Należałoby przysłać tzw. merytoryczne pistolety, czyli osoby, które znają się na stosunkach polsko-niemieckich, władają bardzo dobrze językiem i dla których najważniejsze nie jest chodzenie na bankiety i goszczenie innych. Dla tych osób najważniejsza powinna być merytoryczna praca. Trzeba sobie jasno powiedzieć: rząd i administracja RFN bardzo szanują partnera, który sam siebie szanuje i który w negocjacjach przedstawia fakty i dokumenty. To bardzo przemawia do wyobraźni niemieckich polityków, ale i prawników. Wiele jest tu do zrobienia i chciałbym, żebyśmy we wzajemnych stosunkach przeszli do ciężkiej merytorycznej pracy. I żeby to nie było znowu poklepywanie i mówienie, że się poprawi za rok, dwa, albo dziesięć. Nie, pozaszkolna nauka języka polskiego w organizacjach społecznych czy przykościelnych - to jest podstawa naszych stosunków. Tymczasem Republika Federalna i administracje landowe dążą do asymilacji Polaków i bardzo się cieszą, że to jest grupa, która szybko się asymiluje. Polski naród traci współobywateli, gdyż do tej pory Polska o nich nie walczyła. To powinno się zmienić.

Niemiecka prokuratura wszczęła wstępne śledztwo w sprawie katastrofy w Smoleńsku. Czy to symptom jakiejś zmiany w relacjach polsko-niemieckich?

Tak, ale nie tyko. To także skutek pracy czysto merytorycznej. Pojawiły się dokumenty, przedstawiłem je w tutejszej Prokuraturze Generalnej, a ona zajęła się tą sprawą. Zrobiła to dlatego, że pan Jürgen Roth opisał dokumenty niemieckiego wywiadu BND w swojej książce „Tajne akta S.”, ale również pokazał je w wywiadzie, który robiłem z nim jeszcze kilka miesięcy temu. A jeżeli strona niemiecka widzi dokumenty, to bierze się do roboty. Śledztwo w sprawie Smoleńska jest dodatkowym potwierdzeniem tego faktu.

Rozmawiał Jakub Jałowiczor