Kryzys Kościoła. Kryzys wiary. Kryzys wartości. Kryzys ekonomiczny. Kryzys światowy. Kryzys. Kryzys. Tutaj chcę powiedzieć tylko o kryzysie Kościoła. Samo pojęcie jest niejednoznaczne. Jeśli chodzi o sprawy zdrowotne, to w chorobie kryzys oznacza moment przełomu i jeśli ktoś go przetrzyma, to potem wszystko idzie już ku dobremu. Przeszedł kryzys i minęło zagrożenie. A w takiej sytuacji, jak te wymienione przeze mnie, to kryzys ma znaczenie pejoratywne. To jest coś złego, jakiś dramat, jeśli można tak powiedzieć.

Czy Kościół, bo konkretnie o to chodzi, jest w kryzysie? Jest, oczywiście. Ale on jest w kryzysie od samiusieńkiego początku. Już św. Paweł w listach swoich, kiedy się dopiero zaczynało wszystko, mówił, że zdarzają się między chrześcijanami tak ciężkie grzechy, jakich nie ma nawet wśród pogan (por. 1 Kor 5,1). Ledwo się zaczęli przyznawać do chrześcijaństwa i od razu wpadli w coś, co jest zaprzeczeniem wszelkiego świadectwa wiary w Boga, w Jezusa. Kiedy Kościół prześladowano, był kryzys związany z niemożnością działania na zewnątrz. Nie mogli się pokazać, siedzieli cicho. Gromadzili się gdzieś po kryjomu. Kiedy w 313 r. cesarz Konstantyn, który wyczuł, że to da mu też korzyści polityczne, dał Kościołowi wolność i majątki. Potem, chyba Dante w Boskiej komedii, napisał o Konstantynie: „Jakżeś się stał wrogi światu przez darowiznę, którą się pasterz ubogi wzbogacił”. Widzimy jak wiele tutaj sensu, bo pieniądze to duże wyzwanie. Duże pieniądze w rękach ludzi Kościoła, którzy umieją sobie z nimi jak najlepiej radzić i natychmiast wszelkie nadwyżki przekazują na dobre cele, to nie jest żaden problem. Trzeba mieć, żeby dawać. Oczywiście. Ale jeśli się gromadzi dla samego gromadzenia, to już trzeba się bardzo mocno zastanowić. I tu przychodzi kryzys. Bo mają, ale nie to, co trzeba. Któryś z papieży oprowadzał jakiegoś przyszłego świętego po Watykanie. Pokazał mu skarby, złoto tam nagromadzone i drogie kamienie, i mówi: „Popatrz, nie mogę powiedzieć jak Apostołowie, że nie mam złota i srebra” (por. Dz 3,6). A ten święty uśmiechnął się i odpowiedział: „Ale Wasza Świątobliwość nie może też powiedzieć: «W imię Jezusa Chrystusa tobie mówię – wstań i chodź»” (por. tamże). Jak nie ma złota i srebra, to są wartości duchowe. W Kościele będzie się wciąż przeplatało. To, że jest instytucją założoną przez Boga-człowieka, Jezusa Chrystusa, a złożoną z grzesznych ludzi, to będzie powodem ciągle trwającego kryzysu. Dzisiaj mówi się, że Kościół w swojej zewnętrznej formie może nawet zaniknąć. Na razie jest tak, że w bardzo wielu częściach, zwłaszcza Europy, trwają jeszcze struktury hierarchiczne. Wszędzie są diecezje, biskupi, księża. W niektórych diecezjach jest wielu młodych, w niektórych średnia wieku kapłanów to siedemdziesiąt lat, a kandydatów do seminarium dwóch czy trzech na całe państwo. To jest stan kryzysowy. Rzeczywiście. Widocznie Pan Bóg uznał, że Kościół nie spełnia w tych krajach swojej roli. W trzecim świecie Kościół się rozwija. I to jest moment do zastanowienia dla każdego z nas osobiście. Jeśli mówimy, że Kościół jest w kryzysie to czy ja jako członek Kościoła przyczyniam się do wzrostu tego kryzysu? Czy moje postępowanie sprawia, że ludzie mają dosyć Kościoła? Czy moja postawa, zachowanie, wiara, wypływające z niej działanie jest taką tamą, na której się zatrzymuje ten kryzys?

Karl Rahner, jeden z pisarzy katolickich, wypowiedział dosyć bulwersującą opinię, wyglądającą trochę na utopię, że chrześcijanin XXI wieku albo będzie mistykiem, albo nie będzie go wcale. A jak chrześcijanin, to i Kościół. Nawet jeśli w Europie zniknie jego pewna zewnętrzna forma, to Kościół jako taki odrodzi się gdzie indziej. Ale jednocześnie pamiętajmy o nauczaniu Jana Pawła II, który bardzo mocno nawoływał do świętości. Nie trzeba się jej lękać. Przypomina się, że świętość nie jest to tak bardzo trudna. Przypominają o tym kolejne kanonizacje i beatyfikacje. W określonych sytuacjach – przede wszystkim w przypadku prześladowania – jest bardzo ciężko. Ale wielu ludzi jest zupełnie na poziomie, mogą służyć przykładem i bez prześladowań. To są ci niezauważeni, zwyczajni bohaterowie, naprawdę dobrzy ludzie, którzy ten świat porządkują i są dla niego oparciem. Wzorem nawet. Dopiero kiedy tacy ludzie będą w Kościele, utrzyma się ta zewnętrzna otoczka: hierarchia, struktury administracyjne.

A kiedy chrześcijanie jednak będą uważali, że wystarczy żyć odrobinę poniżej średniej wymagań, to będzie się przyczyniało do uwiądu Kościoła także na zewnątrz. Natomiast jeśli mamy podejście www to znaczy „więcej wydać wydołam” (mówiono, że to było hasło Józefa Ignacego Kraszewskiego, polskiego pisarza z XIX w.), czyli mogę z siebie dać jeszcze więcej dla człowieka, dla Kościoła, dla okazania swej wiary, dla praktykowania, dla rozwoju siebie samego, to Kościół rozkwitnie. Ksiądz prymas Stefan Wyszyński kiedyś powiedział: „Kto stawia zadania Kościołowi, sobie stawia zadania. Kto Kościół osądza, siebie osądza”. Bo to my jesteśmy Kościołem. Nie tylko biskupi, hierarchia a my wszyscy zjednoczeni z Chrystusem. Każdy ma bezpośredni dostęp do Chrystusa. Taką czerwoną „telefoniczną” linię.

A jednocześnie czasem ksiądz czy biskup może przeszkadzać w nawiązaniu więzi z Bogiem. Ale tu Pan Jezus nie jest winien. Jeśli daje nam ludzi w Kościele, którzy nie stają na wysokości zadania, którzy powodują kryzys, to znaczy, że nam daje poważniejsze zadania. Ufa nam, że się nie damy. W refektarzu czytaliśmy książkę o świętej Australijce, Mary MacKillop. Najwięcej przeszkód miała właśnie ze strony ludzi Kościoła. Księży, biskupów. I zamiast rzucić wszystko w diabły, powiedzieć: „Nie to nie, wy, klechy, nie potraficie zrozumieć, o co mi chodzi. Zakładam swój Kościół albo rzucam wiarę”, ona całkowicie spokojnie, złączona z Chrystusem, prowadziła swoje dzieło. Przecierpiała wiele. A dzisiaj jest pierwszą beatyfikowaną Australijką, a przez Benedykta XVI została ogłoszona świętą. A o tych, którzy ją tam prześladowali, poddawali rozmaitym, nieludzkim nieraz, próbom, dzisiaj już nikt nie pamięta. Ta która przetrzymała tę kryzysową sytuację okazała się człowiekiem na dzisiejsze czasy, chociaż żyła pod koniec wieku XIX. Tak, że nie lękajmy się słowa „kryzys”.

To może też być moment przełomu, który poprowadzi do zdrowia, ale pamiętajmy, żeby nie przyczyniać się samemu do psucia Kościoła. Dezintegracja postępuje. Jeśli ta dezintegracja jest pozytywna, mówi profesor Dąbrowski, psycholog, to z niej wyjdzie coś nowego, dobrego. Jak z ziarna rozkładającego się w ziemi wschodzi nowa roślina, która przynosi kwiaty, owoce i cieszy oko, a czasem jeszcze i smak.

Fragment książki „Ojca Leona słów kilka”

Leon Knabit OSB – ur. 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim, benedyktyn, w latach 2001-2002 przeor opactwa w Tyńcu, publicysta i autor książek. Jego blog został nagrodzony statuetką Blog Roku 2011 w kategorii „Profesjonalne”. W 2009 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.