W sądzie na warszawskim Bemowie odbyła się w piątek druga rozprawa procesu, w którym były szef kontrwywiadu wojskowego płk. Aleksander L. oraz dziennikarz Wojciech Sumliński oskarżeni są o płatną protekcję. Zdaniem prokuratury w zamian za pieniądze mieli oferować płk. Leszkowi T. pozytywne orzeczenie komisji weryfikującej żołnierzy WSI.

 

W czwartek oraz piątek sąd zajął się głównie zeznaniami L. złożonymi przed prokuratorem. L. zdecydował się iść na współpracę z prokuraturą i złożył zeznania obciążając Sumlińskiego. Sędzia Stanisław Zdun, prowadzący sprawę, odczytywał protokół z przesłuchania byłego pułkownika oraz zadawał mu pytania. Dotychczasowe fragmenty zeznań L. pokazują grę, jaka rozpoczęła się wokół komisji weryfikacyjnej WSI tuż po jej powołaniu. Już w 2006 roku Leszek T. miał naciskać na Aleksandra L. oraz Mariana Cypla, by ci korzystając ze swoich znajomości pomogli mu dotrzeć do Antoniego Macierewicza. W tym celu – jak zeznał L. - T. chciał, by L. i Cypel poznali go z biskupem Antonim Dydyczem, który miał dobre kontakty z Macierewiczem. Gdy L. odmówił, T. miał wystąpić z taką samą prośbą związaną z Abp. Głódziem. Do rozmowy miałoby dojść podczas spotkania, które T. chciał zorganizować w Zborku, posiadłości administrowanej przez Mariana Cypla. Cypel, były rezydent wywiadu w Wiedniu, jest bardzo ważną postacią na Podlasiu. Co roku organizuje w Zborku wystawne przyjęcia, na które przyjeżdżają wpływowe osoby, m.in. związane z byłymi służbami, polityką, mediami oraz Kościołem. Ostatecznie jednak, jak zeznał L., ani L. ani Cypel nie pomogli T. skontaktować się z duchownymi. T. próbował więc innymi kanałami dotrzeć do szefa komisji. Jak się później okazało, udało mu się umówić na spotkanie z Macierewiczem, ale został bardzo chłodno przyjęty.

 

Dlaczego T. tak rozpaczliwie poszukiwał kontaktu z Macierewiczem? Jak zeznawał L., T. czekała weryfikacja, której się bardzo bał. Uznał bowiem, że jako były żołnierz PRLowskiej Wojskowej Służby Wewnętrznej nie ma szans na pozytywne orzeczenie komisji w swojej sprawie. Mimo braku sukcesów w próbach skontaktowania się z Macierewiczem, T. próbował dalej wejść w kontakt z ludźmi z komisji weryfikacyjnej. Jak zeznał L. nadarzyła się ku temu okazja na jesieni 2008 roku. Sumliński, którego informatorem był wtedy L., poprosił L. o pomoc w zbieraniu materiałów dotyczących działań WSI w Rosji. L. powiedział wtedy dziennikarzowi o T. Jak zeznał L., dziennikarz miał powiedzieć, że sprawdzi byłego żołnierza WSI. Kilka dni później dał znać, że T. wydaje się być wartościowym źródłem informacji w tej sprawie.

 

W tym momencie pojawia się jeden z najważniejszych wątków zeznań Aleksandra L. Twierdzi on bowiem, że przed spotkaniem z T. Sumliński za jego pośrednictwem złożył T. korupcyjną ofertę. W zamian za 100 tysięcy złotych dziennikarz miał oferować pozytywną weryfikację T. Zgodnie ze słowami L. Sumliński zaznaczał, że pieniądze mają trafić nie do niego, ale do członków komisji weryfikacyjnej. L. zeznawał dalej, że doprowadził do spotkania Sumlińskiego i T. Od obu miał się potem dowiedzieć, że spotkanie było owocne. Na kolejną rozmowę Sumliński przyszedł z Leszkiem Pietrzakiem, historykiem zajmującym się zawodowo m.in. służbami specjalnymi, a zasiadającym w komisji weryfikacyjnej. Po tym spotkaniu – jak twierdzi L. - T. i Pietrzak mieli nawiązań wspólne kontakty.

 

Jak zeznawał dalej L., kilka miesięcy po pierwszym spotkaniu z T. Sumliński miał się do niego odezwać i powiedzieć, że są problemy z weryfikacją T., ponieważ on podpadł. W związku z tym dziennikarz miał powiedzieć, że koszty pozytywnej weryfikacji wzrosły, do 200 tysięcy złotych. Na reakcję L., że to strasznie dużo, Sumliński miał powiedzieć, że to dla członków komisji. L. twierdzi, że więcej o sprawie weryfikacji T. nie rozmawiał. Kilka miesięcy później miał się dowiedzieć, że T. odchodzi do rezerwy, bo nie został zweryfikowany. Potem L. z T. widział się tylko raz – podczas spotkania w Zborku. Wtedy jednak nie rozmawiali o sprawie komisji ani o weryfikacji.

 

Jak twierdzi L. w Zborku Sumliński miał udać, że nie zna T. Miał się wypytywać, kim jest T. Były szef kontrwywiadu miał mu wtedy powiedzieć, żeby się nie wygłupiał. Sumliński twierdzi natomiast, że to właśnie wtedy po raz pierwszy miał poznać pułkownika Leszka T.

 

Część zeznań L. dotycząca działalności T. pokazuje jasno, że zaraz po powstaniu komisji weryfikacyjnej WSI rozpoczął on starania, by skontaktować się z jej szefem Antonim Macierewiczem. Liczył bowiem na to, że zyska jego zaufanie i zasłuży w jakiś sposób na korzystny werdykt komisji. T. w dotarciu do szefa komisji weryfikacyjnej chciał wykorzystać najwiarygodniejsze środowisko – duchownych. Polecony przez zaprzyjaźnionych z Macierewiczem księży T. być może trafiłby do samego serca komisji. Wtedy mógłby nie tylko uzyskać szanse na pozytywną weryfikację, ale również możliwość rozsadzenia komisji od środka lub jej skompromitowania. Być może dlatego T. tak zależało na wykorzystaniu Kościoła w skontaktowaniu się z Antonim Macierewiczem.

 

Kto gra aneksem?

 

W zeznaniach L. pojawia się równie ważny wątek – handlowanie aneksem do raportu WSI. Jak zeznał L. o ten dokument pytało go kilka osób. Pierwszą z nich miała być dziennikarka – Anna Marszałek. Jak zeznał L., kilka razy próbowała się ona z nim umówić na spotkanie. Gdy w końcu doszło do rozmowy, dziennikarka miała ostrzec L. przed wrogami (w tym kontekście padło nazwisko Sumlińskiego) oraz wypytywać o dostęp do aneksu z weryfikacji. Marszałek – zdaniem L. - twierdziła, że czytała jeden z rozdziałów aneksu, poświęcony spółce Prokom. Fragment dokumentu miała widzieć w siedzibie tej właśnie firmy. Aleksander L. przyznał w rozmowie z dziennikarką, że słyszał, że aneks „chodzi” wśród dziennikarzy. Miał obiecać – jak twierdził dla zbycia rozmówczyni, że dowie się jakie są szanse na pozyskanie aneksu. Na kolejnym spotkaniu z Marszałek, dziennikarka wraz ze swoim szefem mieli dalej wypytywać o aneks. W końcu L. miał oznajmić, że nie ma żadnych dojść do tego dokumentu.

 

Co innego L. powiedział natomiast Bronisławowi Komorowskiemu. Również z nim L. miał rozmawiać o dostępie do aneksu. Jak tłumaczy pułkownik, do Komorowskiego zgłosił się, ponieważ jego kolega miał dostać prace u ówczesnego posła, a chwilę później marszałka Sejmu. Chcąc zachwalić swojego kolegę, L. umówił się na spotkanie z Komorowskim w jego biurze poselskim. Z zeznań L. wynika, że ówczesny poseł PO interesował się aneksem do raportu z WSI. Miał pytać L. co o nim piszą w tym dokumencie. Były szef kontrwywiadu PRL miał stwierdzić, że nie wie, ale rozejrzy się w tej sprawie. Umówił się z politykiem, że w razie odkrycia jakichś wiadomości, będzie się odzywał. Z zeznań L. wynika, że do kolejnych spotkań nie doszło. Co innego zeznał natomiast Bronisław Komorowski. W jego zeznaniach znajduje się wzmianka o jeszcze jednym spotkaniu z L.

 

„Wciągnął mnie Pan w niezłą historię”

 

Po odczytaniu zeznań Aleksandra L. sąd zezwolił na zadawanie pytań oskarżonemu. Pytania zadawał Wojciech Sumliński. Dziennikarz pytał byłego pułkownika o historię ich współpracy. Jak zaznaczał L. Sumliński przez ponad 8 lat ich kontaktów nigdy nie chciał żadnych pieniędzy. Dziennikarzy pytał więc, czy L. nie zdziwiło, że nagle miał wystąpić z żądaniem 100 tysięcy złotych od T. Pułkownik powiedział, że nie widzi sprzeczności, ponieważ Sumliński zaznaczał, że pieniądze te nie są dla niego, tylko dla członków komisji. Dziennikarz pytał również L., dlaczego w ogóle zaangażował się w pośredniczenie między dziennikarzem a T., skoro nic z rzekomej płatnej protekcji nic nie miało przypaść mu w udziale. Oskarżony powiedział, że nie był świadomy, że robi coś złego. Uznawał, że rozmowa o płatnej protekcji nie jest niczym karalnym. Co więcej, przyznał, że w jego ocenie ani T. nie dysponował potrzebną sumą pieniędzy w tej sprawie, ani Sumliński nie miał żadnego przełożenia na decyzję komisji weryfikacyjnej. Nie odpowiedział jednak na pytanie, po co w takim razie w ogóle zajmował się to sprawą.

 

Sumliński pytał również L. o zmianę jego zeznań. W pewnym momencie przyznał się do wszystkiego i zaczął obciążać dziennikarza. Sumliński pytał, czy z tym związany jest fakt wypuszczenia L. z aresztu. Pułkownik odrzucił te podejrzenia, twierdząc, że nikogo nie obciąża, a tylko mówi prawdę. Dodał, że z aresztu został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia swój oraz żony. - Wciągnął mnie Pan w niezłą historię - oświadczył Sumliński.

 

/

 

Aneks? Nie istotny

 

Po kilku pierwszych pytaniach Sumliński chciał się zająć bardzo ważnym wątkiem tej sprawy, czyli sprawą aneksu do raportu WSI. Dziennikarz pytał, dlaczego L. mówił wcześniej, że z nikim nie rozmawiał o aneksie, a obecnie mówi, że o dokument ten pytał z własnej woli Bronisław Komorowski. Jednak L. odmówił odpowiedzi na to pytanie, uznając, że nie ma związku ze sprawą. Wywiązała się dyskusja dotycząca tego wątku. Zarówno L. i jego obrońca, jak i prokurator obecna na sali uznali, że ten wątek był już badany w czasie śledztwa i nie jest przedmiotem procesu. Kilka pytań dotyczących rozmowy L. z Komorowskim i kwestii aneksu zostało uchylonych przez sąd, bądź też L. odpowiedział na nie wymijająco. Dało się odczuć, że, ani sąd, ani prokurator nie chcą ciągnąć dalej wątku zainteresowania obecnego prezydenta aneksem do raportu WSI.

 

To L. potrzebował pieniędzy?

 

Pod koniec rozprawy Sumliński wraz z sędzią zadali L. kilka pytań dotyczących jego sytuacji majątkowej w 2006 roku. L. przyznał, że jego sytuacja majątkowa była kiepska, ponieważ miał duże wydatki związane z chorobą żony. L. zaznaczał, że to są jego intymne sprawy i nie chce o tym mówić. Sumliński zacytował więc inny fragment zeznań L., w których stwierdza on, że przelał Sumlińskiemu 40 tysięcy złotych na konto za zebranie materiałów interesujących L. Dziennikarz zapytał jakim cudem L. przelał 40 tysięcy, skoro na konto wpłynęło 25? Pułkownik przyznał, że nie pamięta, ile przelał i że dokonywał przelewów zgodnie z wystawionymi fakturami. Sumliński zaznaczał również, że pieniądze były zapłatą za opiekę nad żoną L. a nie za zbieranie informacji dla pułkownika – dodał, że została spisana umowa, która potwierdza jego słowa. Na końcu dziennikarz zadał pytanie, jakie dowody ma L. na swoje słowa o łapówkarskiej propozycji Sumlińskiego. Przypomniał, że były pułkownik już raz zmienił zupełnie taktykę podczas zeznań. Sąd oddalił pytanie dziennikarza.

 

Choć ze sprawą, w której toczy się proces Sumlińskiego i L., związani są najważniejsi politycy w państwie, sąd oraz prokurator podczas rozprawy zdawali się marginalizować wątek dotyczący prezydenta Bronisława Komorowskiego oraz jego działań związanych z aneksem i raportem. Sędzia przyznał, że obecny prezydent stanie być może przed sądem jako świadek, ale sprawiał wrażenie jakby chciał wygaszać tę część procesu. - Rzadko się zdarza, by prokuratura chciała drążyć wątki polityczne w czasie procesów. Nie ma się co dziwić. Generalnie zasadą jest, że z procesów karnych nie można robić politycznych – tłumaczy w rozmowie z portalem Fronda.pl mecenas Waldemar Puławski, który reprezentuje Sumlińskiego. Obaj zaznaczają jednak, że ta konkretna sprawa jest polityczna. - Osoby, które występują w tym procesie, nie tylko są osobami publicznymi, ale również politycznymi. W związku z tym w tym przypadku nie jest tak łatwo strzepać z siebie kurz polityczny. W tym znaczeniu jest to sprawa polityczna – zaznacza Waldemar Puławski.

 

W ocenie mecenasa „sprawy aneksu nie można oddzielić od reszty procesu”. Przyznaje on, że być może nie uda się nigdy poznać autorów gry operacyjnej, która została w tej sprawie przeprowadzona. - Nie ma pewności, czy ona (gra – red.) była rozpisana na rolę. Nie ma również pewności, czy te działania nie były przypadkowe – tłumaczy Waldemar Puławski.

 

Również Wojciech Sumliński uznaje, że „sprawy aneksu nie da się oddzielić od jego procesu”. - Na początku tej gry były trzy osoby - Bronisław Komorowski, Leszek T. i Aleksander L. Tego nie da się oddzielić – zaznacza dziennikarz.

 

Decyzją sądu następna rozprawa przeciwko L. oraz Sumlińskiemu odbędzie się 26 sierpnia. Podczas niej Wojciech Sumliński będzie zadawał pytania L. Jak zaznacza dziennikarz, jego pytania pokażą kłamstwa byłego pułkownika. - On się boi, on mówi, że ja jestem uczciwy, nie brałem pieniędzy, że on był 9 lat moim informatorem, a w tej sprawie chciałem pieniędzy dla kogoś tam. Najzwyczajniej łga. Tego typu ofert nie składałem. To była jego gierka. On się boi, ponieważ wie, że moje pytania go pogrążą. I ja mu je zadam – tłumaczy Sumliński. Zapowiada, że w czasie tego procesu opowie o wielu rzeczach dotyczących specyfiki pracy służb specjalnych, mediów i polityków. - Pokaże dużo więcej, niż którykolwiek dziennikarz śledczy do tej pory pokazał – zapowiada Sumliński.

 

Stanisław Żaryn