„Paris vaut bien une messerzekł Henryk IV Burbon i włożył na głowę koronę katolickiego królestwa Francji. Ostatnie kroki polityczne Donalda Tuska i jego świty zdają się wpisywać w regułę zastosowaną przez francuskiego władcę. Wystarczy wspomnieć choćby ostatnie głosowanie nad obywatelskim projektem ustawy zakazującej aborcji. Aż 69 posłów coraz bardziej lewicującej w podnoszonych postulatach Platformy opowiedziało się za skierowaniem projektu do komisji sejmowych. Oczywiście, lewica grzmiała, że niezdyscyplinowanie platformerskich posłów to de facto „klękanie przed biskupami”, od czego tak zdecydowanie odżegnywał się jeszcze niedawno premier Tusk.

 

Był to jednak tylko drobny ukłon w stronę prawicowego, bardziej konserwatywnego elektoratu. Bo Platforma w swoim chocholim tańcu znowu zaczyna lawirować coraz bliżej lewej strony sceny politycznej. 2 czerwca premier stwierdził, że w polskim społeczeństwie zaczyna dojrzewać klimat do zajęcia się związkami partnerskimi, zaś on sam już „jest gotowy do dyskusji w tej kwestii”. Ponadto wyraził nadzieję, że projekt ustawy o związkach partnerskich będzie jednym z pierwszych, jakimi Sejm zajmie się w przyszłej kadencji.

 

„Przedwyborcza kiełbasa” - jak kąśliwie oceniali politycy SLD – okazuje się być dla Platformy niezłym paliwem. W dzisiejszej „Rz” przeczytamy, że Grzegorz Schetyna chce, by już w przyszłym tygodniu posłowie zajęli się projektem legalizującym związki partnerskie. Najbliższa okazja, by o tym zdecydować nadarzy się już we wtorek, na posiedzeniu Prezydium Sejmu. Nawet gdyby projekt nie trafił pod obrady na najbliższym posiedzeniu, to i tak marszałek Sejmu najprawdopodobniej jeszcze przed wyborami skieruje go do komisji.

 

Ku uciesze posłów lewicy, bo przecież związki partnerskie to ich „broszka”. Z wypowiedzi rzecznika tej partii, Tomasza Kality, wynika, że Sojusz już nawet nie wścieka się, że Platforma wyrywa jej asa z rękawa. Zresztą, nie jednego. Z dzisiejszej „Rz” dowiemy się jeszcze, że w ostatnich tygodniach nagłemu przyspieszeniu uległy też komisyjne prace nad ustawami dotyczącymi kwestii związanych z in vitro.

 

To już nie są pojedyncze platformerskie mrugnięcia okiem w stronę lewicowego elektoratu. To już regularny, permanentny romans z wyborcami z lewej strony sceny politycznej. Te podskoki posłów PO raz w jedną, raz w drugą stronę, dowodzą ogromnej bezwzględności partii, która dla reelekcji nie cofnie się tak naprawdę przed niczym. Choćby to było zaprzeczenie wyznawanych dotąd idei i całkowite wyzucie się z (jakiejś) swojej tożsamości.

 

Kumulacja nachalnych umizgów Platformy w stronę lewicy to prawdopodobnie coś jeszcze. Być może partia Donalda Tuska chce zatrzeć złe wrażenie, jakie zrobiło owych niechlubnych 69 posłów, którzy poparli „nieludzki” projekt ochrony życia od momentu poczęcia.

 

Obecna tendencja „partii trzymającej władzę” wskazuje na to, że w najbliższym czasie możemy spodziewać się jeszcze niejednego takiego politycznego „wygibasu”. Choć zapewne większość z nich będzie niebezpiecznie skręcać w lewo, to prawdopodobnie Tusk rzuci może jeszcze jakiś ochłap w stronę centroprawicy, wciąż jeszcze podatnej na straszenie PiS-em, która jest w stanie poprzeć PO tylko po to, żeby „Kaczor” nie doszedł do władzy. „Partia trzymająca władzę” zrobi wszystko, żeby tej władzy nie puścić. Choćby było to klękanie nie tylko przed biskupem, ale przed homolobbystą albo aborterem.

 

Oj, źle się musi dziać w Platformie, która tak bardzo chce być dla wszystkich, że coraz bardziej staje się dla nikogo.

 

Marta Brzezińska

 

(grafika z bloga Andrzeja Grzyba)