George Soros ma wizję. Chce zmienić świat, ulepszyć go – oczywiście przeważnie zgodnie z własnym rozumieniem tego, co jest lepsze. Jego celem jest przy tym osiągnięcie lepszego społeczeństwa światowego, społeczeństwa, w którym pielęgnować się będzie demokrację i wolność wypowiedzi, społeczeństwa, w którym przestrzegać się będzie praw człowieka i w którym zapanuje sprawiedliwość, społeczeństwa wzajemnego zrozumienia i międzynarodowej współpracy. Wzniosłe cele i chyba nikt nie będzie chciał się spierać, że warto zrobić wszystko, by je osiągnąć. Tylko niewielu innych ludzi na ziemi posiada odpowiedni potencjał, przede wszystkim w postaci niezbędnych środków finansowych do wprawienia w ruch mechanizmów, które będą wystarczająco skuteczne, by mieć odczuwalny skutek i efektywnie zainicjować zmiany idące w tym kierunku. George Soros należy do tej wąskiej grupy. Wydaje się też, że gorliwie przykłada się do tego, by wprowadzić pozytywne zmiany w świecie. Niestety istnieją też niewygodne fakty, nieprzypadkowo wysuwane przez jego licznych krytyków, zarzucających „człowiekowi, który rozbił Bank Anglii”, że kierują nim całkiem inne, osobiste interesy.

Dlaczego właśnie ten człowiek, który poświęcił całe życie spekulacjom na ogromną skalę i nie zwracał przy tym szczególnej uwagi na los innych, miałby nagle wziąć sobie do serca dobro ludzkości? Czy nie jest raczej jednym z tych, którzy zaprzedali duszę diabłu i zamiast serca mają odtąd w piersi zimny kamień, jak w baśni Hauffa „Zimne serce”?

Pytania te są całkiem uzasadnione, kiedy rozważy się domniemaną przemianę Sorosa ze spekulanta w filantropa, stosującego swoją filozofię na polu polityki. Pytania te pojawiają się też dlatego, że Soros ogromnie dużo w świecie poruszył i to nie tylko na rynkach. Jedno jest zresztą związane i splecione z drugim: ludzie manipulują pieniędzmi, a pieniądze manipulują ludźmi. Z rynków nie można usunąć ludzi, by zrobić w ten sposób miejsce dla moralności.

Trzeba oczywiście poświęcić nieco czasu, by domyślić się, jaka twarz kryje się tak naprawdę za maską filantropa. Nikomu nie może się udać w pełni zajrzeć do wnętrza człowieka, nikt nie będzie w stanie całkowicie i rzetelnie ująć wszystkich aspektów osobowości, by móc ją w końcu naprawdę sprawiedliwie ocenić. Już poznanie samego siebie stanowi wyzwanie, któremu zazwyczaj trudno sprostać. Lecz nawet zatwardziali ateiści powinni przypomnieć sobie kazanie na górze i jego słowa: „Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po ich owocach. […] Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone. A więc: poznacie ich po ich owocach”.

Świat musiał już znieść wielu dobroczyńców i wcale nie stał się dzięki nim lepszy. Przeciwnie. Wcale też nie zmądrzał. Poznaliśmy już kilka przykładów, demaskujących w niezwykły sposób podwójną moralność Sorosa (o ile w ogóle można tu mówić o moralności). Jego działanie wydaje się obłudne i każdego powinno skłonić do tego, by dokładnie się przyjrzeć jego filantropijnym przedsięwzięciom. Nikt nie spodziewałby tego, co może przy tym wyjść na jaw.

Kiedy Soros nakreśla swoje cele, wszystko brzmi bardzo prosto i niezwykle pozytywnie. Mówi on o „niedostatkach obszarów społecznych niezwiązanych z rynkami” i chce tam zainterweniować. Wyjaśnia to następująco: „Niedostatki te przenikają nasze społeczeństwo głębiej niż ewentualne dysfunkcje rynku. Można wśród nich wymienić lekceważenie społecznych wartości, zastępowanie wewnętrznej wartości rzeczy pieniędzmi, niewystarczające w wielu miejscach świata funkcjonowanie demokracji przedstawicielskiej, jak też niewystarczającą współpracę międzynarodową”.

Andresa von Retyi, George Soros. Najniebezpieczniejszy człowiek świata, wyd. Biały Kruk, Kraków 2016, s. 66-68