Jestem głęboko przekonany, że mylą się ci wszyscy, którzy widzą w tych protestach tylko próbę obalenia rządu i pogrążenia Donalda Tuska. Owszem związkowcy – z różnych central związkowych – nie dażą premiera sympatią, ale to nie on jednoczy związkowców. Siłą jednoczącą ich nie są też postulaty płacowe i emerytalne, choć to one zgromadziły ich na ulicach, i to je najłatwiej obśmiać (bo jest faktem, że przy tym poziomie demografii na emerytury trzeba będzie przechodzić w wieku stu lat, a nie sześćdziesięciu pięciu, a pracodawcy są często za biedni, by podnosić płace minimalne). U podstaw tych protestów leży głębokie przekonanie, że rewolucja Solidarności, której zwieńczeniem było powstanie III RP wcale nie zakończyła się budową państwa solidarnego.

Solidarność, co bardzo mocno przypomniał w odniesieniu do Zachodu, także u nas w Polsce, jest nadal słowem zakazanym, niemal wulgaryzmem. Z jednej strony wyśmiewają i lekceważą ją zwolennicy czystego wolnego rynku, braku regulacji, którzy zapominają, że gdzieś na dole zwyczajnie wykorzystuje się ludzi, proponując im płace, za które zwyczajnie nie są oni w stanie utrzymać siebie i rodzin. Wystarczy trochę pojeździć po Polsce, by spotkać takich ludzi i takie miejsca, w których wyzysk (tak, tak) jest faktem, a nie wymyślonym przez lewicę mitem. Wyzysk ten dotyka jednak nie tylko pracowników, ale także pracodawców, którzy są systematycznie niszczeni przez władzę w imię... no właśnie trudno nawet powiedzieć w imię czego.

I właśnie z tych powodów wyszli na ulice związkowcy. Można się z nimi nie zgadzać (ja akurat z częścią postulatów się nie zgadzam), ale trudno nie dostrzec, że ich protest jest wielkim wołanie o Solidarność, o kulturę i politykę solidarności, a nie wilczego indywidualizmu. Walka ta nawiązuje do najmocniejszych gospodarczych elementów nauczania bł. Jana Pawła II i papieża Franciszka. „Solidarność. Tego słowa boi się świat rozwinięty. Stara się go nie wypowiadać. Jest to dla niego niemal wulgaryzm. Ale to jest nasze słowo” - mówił kilka dni temu papież Franciszek. I warto się wsłuchać w te jego słowa, bo one przypominają, jak chrześcijanin patrzy na gospodarkę i na życie społeczne.

Tomasz P. Terlikowski