Wszyscy dobrze wiemy, że konwencja o przeciwdziałaniu przemocy jest dokumentem skrajnie genderowo-lewackim,który na fali przyzwolenia obecnego układu władzy ma zaprowadzić w polskim porządku prawnym nowe „trendy” europejskie i światowe. Próby zostały podjęte, kiedy Jarosław Gowin był ministrem sprawiedliwości, ale szczęśliwie się na to nie zgodził. Były dyskusje i spory na posiedzeniach rządu, kilku ministrów, głównie reprezentujących PSL, nie wyraziło zgody na rewolucyjne zmiany.

Konwencja, nie dość, że zmienia podstawowe pojęcie płci na uwarunkowaną przez tzw. role społeczne, to jednocześnie zobowiązuje władze do szerokiej akcji edukacyjnej w szkołach, a także wykorzenienia – posługując się językiem dokumentu – tradycyjnego modelu ról społecznych, małżeństwa, itd. To w praktyce oznacza zobowiązanie rządu do podważenia zasad religii chrześcijańskiej w Polsce. Plany spotkały się z oporem, m.in. ministra Gowina i na posiedzeniu rządu powstał konflikt. Wewnętrzny spór w tej materii, który stopniowo narastał w Platformie, sprawił, że kwestię ratyfikacji konwencji przesunięto w czasie.

Teraz pani Kozłowska Rajewicz chce w tempie błyskawicznym przeforsować ratyfikację konwencji przez Sejm w sytuacji oczywistego rozłamu, do jakiego doszło na tym tle. Sądzę, że ratyfikacji będzie się sprzeciwiać więcej osób, niż te, które poparły ministra Gowina (Żalek, Godson). Konwencja zobowiązuje do dokonania istotnych, fundamentalnych zmian w polskim systemie prawnym, jest ponadto niezgodna z Konstytucją. Te wiadomości dotarły nie tylko do posłów, ale także szerszych kręgów społecznych. Konwencja z pewnością będzie jeszcze przedmiotem ostrych sporów w Sejmie. Myślę, że tym razem większa ilość posłów z samej Platformy będzie przeciwna ratyfikacji. Nie poprze tego z pewnością PSL i PiS.

Można się zastanawiać, skąd ten pośpiech. W moim przekonaniu świadczy o tym, że grunt pod stopami, nie tyle Platformy, co rządowych ogniw wywodzących się ze środowisk lewacko-feministycznych, genderowych mocno się pali. Z rządem jest tak krucho, że to ostatni moment, aby przepchnąć przez Sejm tego typu ratyfikację. Nie sądzę, żeby to się udało. Podziały są jeszcze bardziej widoczne, zwłaszcza po głosowaniu na przewodniczącego PO, w którym Gowin, przy niespełna 50 proc. udziale posłów Platformy, zdobył ponad 20 proc. głosów.

To jest desperacki rzut na taśmę pani Kozłowskiej-Rajewicz, którą genderowo-lewackie środowiska zobowiązują do zrobienia w ostatniej chwili wszystkiego, co można, by szkodliwą konwencję ratyfikować. Nie wróżę temu działaniu powodzenia. Uda jej się jedynie rozzłościć Sejm i opinię publiczną, która jednoznacznie pokazuje, że jest przeciwna wprowadzaniu takich zmian. To niezwykle irytujące. Jestem zdumiona, że Tusk w ogóle godzi się na tego typu działania. Nie wycisza Kozłowskiej-Rajewicz, choć widzi, że Polacy – co pokazują wszystkie sondaże – mają coraz bardziej konserwatywne poglądy, co przecież sprzyja Prawu i Sprawiedliwości. Nastroje społeczne są niezwykle niechętne Platformie. To będzie paradoksalnie gwóźdź do trumny, który sama pani Kozłowska-Rajewicz wbije rządowi. 

Not. Marta Brzezińska-Waleszczyk