W kulturze ponowoczesnej zwłaszcza, ale już i w nowoczesnej, prawdomówność nie jest tą wartością, która ma człowiekowi towarzyszyć w życiu - przeczytaj rozmowę z Prof. Jadwigą Puzyniną, badaczką języka Norwida, inicjatorką i Przewodniczącą Zarządu Zespołu Etyki Słowa Rady Języka Polskiego PAN. Rozmawia Magdalena Bajer

Magdalena Bajer: Jak pani profesor definiuje etykę słowa?

Prof. Jadwiga Puzynina: Zanim odpowiem na to pytanie, chcę powtórzyć to, co mówiłam zwracając się do wszystkich członków naszego Zespołu, którzy mają oczywiście różne poglądy polityczne, żeby – wypowiadając się w imieniu Zespołu – ich nie ujawniali w postaci oskarżeń lub obrażania tych, którzy mają inne, czasem wręcz przeciwstawne spojrzenie na scenę polityczną. Występując jako członkowie ZES, chcemy być zawsze „ponadpolityczni”.

A teraz przejdźmy do tego, jak pojmujemy podstawy etyczne naszego działania. Otóż chodzi nam o to, aby w żadnych sposobach ludzkiej komunikacji (tj. komunikacji językowej, parajęzykowej, obrazowej) nie lekceważono zasad etyki.

- Uniwersalnej?

– Nie mówimy o etyce uniwersalnej, ale wyraźnie określamy, o jaki typ etyki nam chodzi. Jest to etyka kultury europejskiej, zapisana w Deklaracji Praw Człowieka z 1948 r., oparta o ogólnohumanistyczne (w dużej części chrześcijańskie) zasady, przede wszystkim szacunku wobec człowieka, wobec jego przyrodzonej godności. A więc podstawą tej etyki jest szacunek wobec każdego człowieka, także wroga, przestępcy czy głupca; mimo negatywnej oceny jakichś zachowań takich osób, nie powinno się ich obrażać, wyśmiewać, poniżać.

Do praw człowieka należy także prawo do prawdy uzyskiwanej w komunikacji, prawdy rozumianej dwojako. Po pierwsze jako przeciwieństwa kłamstwa; to znaczy, że nigdy nie wolno informować o czymś jako zgodnym z prawdą, jeśli się o tym samemu myśli, że nie jest prawdą (chyba że chodzi o tzw. „białe kłamstwo”). Drugie rozumienie prawdy dotyczy podstaw przekazu wiedzy o rzeczywistości. Przekaz takiej wiedzy musi być oparty na różnych sprawdzianach jego obiektywności i wiarygodności. Jako prawdziwe, nie może być traktowane coś, co opiera się tylko na domniemaniach czy przekonaniach.

- Można mówić coś, co jest oparte na przekonaniach, tak się często dzieje w dyskusjach, także toczonych publicznie, ale musi być wiadomo, że to są właśnie przekonania, a nie potwierdzone fakty?

- Oczywiście. Przekazywanie przekonań czy przeświadczeń jest uprawnione, ale nie można tego nazywać przekazywaniem prawdy.

- To ważne, bo jak myślę i sami często zapominamy o tym rozróżnieniu, i nie zwracamy na nie uwagi słuchając wypowiedzi innych.

- Pozostając przy pani pytaniu o rozumienie etyki słowa, trzeba powiedzieć najpierw, co z tej perspektywy uważamy za niewłaściwe, czy naganne, później co jest pożądane. Otóż, za niewłaściwe, zatem niedopuszczalne w komunikacji, przede wszystkim publicznej, uważamy wszystko, co jest obraźliwe, co mówi o pogardzie wobec kogoś co jest agresją wobec kogoś, poniżaniem, no i, oczywiście, wszystko to, co jest kłamstwem, bardzo nieraz sprytną manipulacją, przekazem pozornej tylko prawdy o rzeczywistości. Wszystko to nie jest proste, niezależnie nawet od najlepszych intencji. Wiemy na przykład, że naukowe prawdy zmieniają się z postępem badań, że zmieniają się paradygmaty, teorie.

- W debacie powinno być wiadome, że mowa jest o prawdzie poznanej i rzetelnie uzasadnionej na danym etapie poznania.

- Tak, trzeba sobie z tego zdawać sprawę. Ale są i inne trudności. Na przykład z jednoznacznym rozpoznaniem, kiedy mamy do czynienia z obraźliwym, pogardliwym odezwaniem się do kogoś bądź o kimś. Niedawno rozmawialiśmy z moim kolegą, wybitnym językoznawcą, profesorem Andrzejem Bogusławskim o określeniu: „świr”, którego ktoś użył pod czyimś adresem, które zresztą przez różnych ludzi bywa ostatnio dość często używane. Profesor Bogusławski utrzymywał, że świr w każdym użyciu jest słowem obraźliwym. Ja uważam, że tego określenia można użyć w pewnych sytuacjach żartobliwie: „oj ty świrze”. Waloryzacja często zależy od różnych czynników - problemu, którego wypowiedź dotyczy, kontekstu tej wypowiedzi, stosunku tego, kto mówi, do tego, o kim lub do kogo mówi...

- Od intonacji.

- Tak, jeżeli mamy słowo mówione, to od intonacji, także od gestów. Te parajęzykowe środki wypowiedzi mogą być czasem również różnie interpretowane. Wielokrotnie spotykam się z tą różnoznacznością słów, w ustach wielu z nas, niepodporządkowujących się normie; pisałam o tym w artykule, który jest jeszcze w druku. Zwłaszcza wartościowania dotyczące nazw ludzi, przedmiotów, zdarzeń, odbieramy bardzo różnie. Czasem to różne rozumienie słów w poszczególnych użyciach wiąże się z bardzo ogólnym ich znaczeniem. Przykładem może tu być przymiotnik dobry.

- A czy, zdaniem pani profesor, to zróżnicowanie jest jakoś uwarunkowane społecznie?

- Niekoniecznie. Podam przykład: Z bliską mi profesor Renatą Grzegorczykową inaczej rozumiemy słowo dobroć. Obie wywodzimy się z warstwy inteligenckiej, obie należymy do środowiska akademickiego, A tymczasem dla mnie dobroć wiąże się z postawą, tj. ze stosunkiem do innego człowieka, a także z chęcią pomocy czynnej temu, kto tego potrzebuje. Nieodzowne jest to poczucie potrzeby pomocy, jeśli już nie jakieś czynne działanie. Natomiast profesor Grzegorczykowa uważa, że wystarczy jeżeli umiemy sobie wyobrazić, na czym polega czyjeś nieszczęście; działanie, nawet chęć działania, nie są konieczne. W naszej dyskusji, opisanej w jednym z moich artykułów, ona kładzie duży nacisk właśnie na wyobraźnię.

- Jak się manifestuje tak pojmowana dobroć?

- Empatią (choć to określenie nie padało w naszej dyskusji), która pozostaje w sferze uczuć i nie musi się przekładać na jakiekolwiek czyny.

- Jak otoczenie może poznać taką dobroć?

– Myślę, że m.in. w miłym obcowaniu, okazywaniu tej empatii, okazywaniu zrozumienia. Co ważne w tej całej sprawie braku jednorodności w rozumieniu słów? To że różnice dotyczą szczególnie często wyrazów (i wyrażeń) nacechowanych aksjologicznie. Uwidoczniają to przytoczone wyżej przykłady. Może to dotyczyć całych grup użytkowników języka. Proszę wziąć pod uwagę, powiedzmy słowa uczciwy i uczciwość. Jedni uważają, że mamy tu do czynienia z bezwzględną zasadą, że nie ma sytuacji, w której można być nieuczciwym, na przykład kraść. Są jednak tacy, którzy nie uznają za nieuczciwość tego, że ktoś głodny kradnie bułkę w piekarni.

- W moim pokoleniu wyciskała łzy z oczu scena z książki Konopnickiej „O krasnoludkach i sierotce Marysi”: sąd nad szczurem Wiechetkiem, który wykradał ziarno ze spichrza, żeby nakarmić swoje głodne potomstwo. Nie było chyba wśród czytelników i ich rodziców nikogo, kto by się nad nim nie litował i go nie usprawiedliwił. Myślę, że trzeba wiedzieć i pamiętać, że kradzież, oszustwo, kłamstwo zawsze -są złem, ale mogą być usprawiedliwione. Kradzież kromki chleba przez głodnego człowieka nie przestaje być kradzieżą.

- Ale znowu, co do tych usprawiedliwiających okoliczności zdania są bardzo podzielone. Mówi się o białym kłamstwie, na przykład, wobec kogoś śmiertelnie chorego, przed kim zatajamy jego stan. Są jednak tacy, którzy kategorycznie negują białe kłamstwo, twierdząc, że przysporzenie cierpienia nieuleczalnie choremu jest mniejszym złem niż powiedzenie mu nieprawdy. Są tacy lekarze, są tacy księża.

- Może postępują tak ze względu na własne sumienie, żeby go nie obciążać kłamstwem. Nie ważę się oceniać.

- Te bardzo daleko idące różnice w rozumieniu pewnych słów i pojęć często wywołują, niepotrzebne moim zdaniem, zatargi. Pamiętam rozmowę dwóch panów o szkole, do której chodzą ich dzieci. Jeden mówił, że to bardzo zła szkoła, wręcz fatalna. Drugi bardzo ją chwalił. Najpierw się kłócili, później zaczęli spokojnie rozmawiać i wymieniać argumenty. Okazało się, że pan X oceniał szkołę pozytywnie ze względu na poziom nauczania, natomiast ocena negatywna pana Y odnosiła się do poziomu wychowawczego; obie zostały uogólnione i jak się okazało w rozmowie obu panów, to wywołało niepotrzebne nieporozumienie. Bardzo często ludzie w swoich waloryzacjach biorą pod uwagę różne cechy przedmiotów zjawisk, czy nawet osób ocenianych, a powodowane tym spory może zlikwidować lub przynajmniej zracjonalizować spokojny dialog.

- Powstanie Zespołu Etyki Słowa było spowodowane sytuacją, która w komunikacji społecznej budzi niepokój, zmartwienie. Co pani profesor uważa za najcięższe grzechy w tym zakresie?

- Może wyjaśnię, że wystąpiłam z tą inicjatywą, zanim zaczął się obecny ostry konflikt, któremu towarzyszą gorszące i nieetyczne wypowiedzi. Od lat obserwuję pogarszanie się sytuacji. Kiedyś prof. Miodek pisał o reakcji czarnoskórego mieszkańca Francji, który usłyszawszy, że jego rozmówca jest Polakiem, zareagował odruchowo nieprzyzwoitym słowem. Wiem od osób mieszkających we Francji, że tam w internecie nie ma takich hejtów jak u nas. Nie ma takiej wulgaryzacji języka używanego publicznie, nawet anonimowo, jak to jest najczęściej w internecie. Również w innych krajach Zachodniej Europy nie ma zwyczajów takiego poniżania i obrażania ludzi szeroko rozumianym słowem.

- Czy można wskazać jakiś moment początkowy? Jakąś pierwszą przyczynę?

- Po części przynajmniej to się chyba związało z takim hasłem, które można uznać za w dużej mierze pożyteczne – żeby włączyć także do języka tzw. warstw wyższych – potoczność. W szeroko rozumianej potoczności widziano przejaw kultury masowej, a tendencją ogólną dużej części społeczeństwa było (i jest nadal) zacieranie granic między kulturą elitarną i masową, na korzyść masowej. W związku z tym większość inteligencji zaczęła uznawać potoczność języka za jego zaletę.

- Od polityków i dziennikarzy słyszę często: „przepraszam za kolokwializm...” „jak się to mówi potocznie...”, co może świadczy, że jest jeszcze jakiś ślad rozróżnienia między tym jak się mówi potocznie, a jak publicznie, oficjalnie. Wydaje się, że nie ma teraz ambicji, żeby wyrażać się kunsztownie, elegancko, oryginalnie.

CZYTAJ DALEJ NA: teologiapolityczna.pl