Rybę poznałem dwa razy. Pierwszy raz w seminarium, a potem na nowo, już po jego śmierci, kiedy robiliśmy o nim odcinek „Pytając o Boga”. Jeździłem po naszych wspólnych przyjaciołach, siadałem z nimi, pokazywałem zdjęcie Marka i pytałem „co mi o nim powiesz?”. Słuchając tych opowieści, poznałem go z zupełnie nowej perspektywy.

 

Jaki był? Zawsze perfekcyjnie przygotowany – do kazań, konferencji, rekolekcji. Godzinami potrafił słuchać - był rozsłuchany w drugim człowieku. Z drugiej strony, Ryba to był facet niezwykle żywiołowy, w ogóle wyglądał trochę, jakby miał ADHD (śmiech). Miał tysiąc pasji, jedną z nich był teatr – miał zresztą niesamowity talent aktorski, świetnie wchodził w role. A kiedy tworzył jednoosobowe spektakle wszyscy pękali ze śmiechu. Z tą pasją teatralną wiązało się jego kolejne zainteresowanie – film. Kiedy byliśmy w seminarium, to w niedzielę w czasie wolnym on potrafił pójść na trzy seanse kina offowego pod rząd. Szczerze się tym fascynował. Zresztą, swoją magisterkę pisał chyba o twórczości Zanussiego. Ryba był także znakomitym sportowcem, biegał w maratonach. Pamiętam, jednego roku w seminarium przełożeni nie pozwolili mu wystartować, ale on nie odpuścił. Cały kolejny rok się przygotowywał, ganiał po te 40 km i w końcu pobiegł. Pobiegł w maratonie, bo tak chciał. Łaził też po górach.

 

Dusza towarzystwa. Bardzo wielu ludzi go lubiło, był na nich całkowicie otwarty. Niezwykle żywiołowy facet, a jednocześnie niesamowicie rozmodlony. Jak się wygłupiał, to na 100 proc., ale kiedy wchodził do kaplicy, to też na 100 proc.

 

Ryba cały czas szukał swojego miejsca na świecie, także jako salezjanin. W pewnym momencie odkrył, że mógłby się realizować w przestrzeni misyjnej, głosić Chrystusa poza Polską. To mu bardzo pasowało, bo miał trochę naturę wagabundy, lubił podróżować. Chociaż osobiście byłem zaskoczony jego wyborem, Tunezja – kraj islamski. Także bardzo atrakcyjny, więc mogły gdzieś tam rodzić się podejrzenia, że on sobie jedzie na wycieczkę. Po rozmowie z nim byłem przekonany, że to jego stuprocentowo świadomy wybór, pragnienie, by działać na ekstremalnym terenie, gdzie chrześcijanie nie są mile widziani.

 

Rodzą się zatem pytania, po co tam jechać? Przecież tu, w Polsce, także bardzo potrzeba głoszenia Słowa. Ale Ryba przypominał zawsze jedną z wypowiedzi Ojca Świętego, który podkreślał, że misjonarze są potrzebni w krajach islamskich, by pokazywać tamtym ludziom Boga, który jest Miłością i obraz chrześcijanina, który jest w Nim rozmiłowany. I Ryba to robił – modlił się, odprawiał po cichu msze, a jednocześnie okazywał serdeczność, miłość. Wiem, że tamci ludzie go lubili, tak jak tu w Polsce. I to jest takie pierwsze mojej wspomnienie Ryby, to zbudowane na podstawie rozmów z jego znajomymi.

 

A moje własne doświadczenie Marka? Facet, z którym można było kraść konie. Człowiek poszukujący. Pamiętam taki moment, kiedy coś nam nie poszło w ruchu ewangelizacyjnym SARUEL. Spotkaliśmy się wtedy u Ryby i modliliśmy się razem pół nocy. W lutym! Za to, co będzie w wakacje, wyobrażasz sobie?! Marek to był gość, z którym mogliśmy się powygłupiać, pójść na piwo, pośmiać, a jednocześnie facet, z którym prowadziło się niezwykle głębokie rozmowy. O Panu Bogu nie gada się łatwo, ludzie zwykle unikają takich ciężkich rozmów. A z Rybą można było gadać godzinami!

 

Znałem się z nim wiele lat, byliśmy przecież na jednym kursie w seminarium. Potem, jako młodzi księża, wspólnie jeździliśmy na rekolekcje kapłańskie do Szczyrku. I myśmy wtedy nawzajem się sobie spowiadali. Czasem pojawia się takie przekonanie, by nie spowiadać się u księdza, który jest twoim kolegą. A to doświadczenie sakramentu pokuty, spotkania z Chrystusem przebaczającym, kiedy spowiadasz się przyjacielowi, totalnie nas do siebie zbliżyło. To jest tak, że znasz drugiego człowieka po prostu na wylot. A jednocześnie, dawało to nam wielką siłę, takie poczucie braterstwa.

 

Ja nie jestem człowiekiem, który specjalnie dba o przyjaźnie, taką mam po prostu naturę (śmiech). Ale nawet gdybyśmy się nie widzieli kilka lat, to i tak wciąż byliśmy sobie bliscy. O, opowiem Ci coś. Przez ten czas, kiedy on był na misjach, trzy albo cztery lata, widzieliśmy się całe dwa razy i wymieniliśmy ze sobą jednego maila. Pod koniec swojego życia Marek wysłał chyba z pięć maili do naszej wspólnej znajomej. I on tam o mnie wspominał! Wiesz, facet facetowi tego nie powie, więc Ryba poprosił Benię, że jak mnie spotka, to niech mi powie, że jest ze mnie dumny, bo pracuję w telewizji i to kawał dobrej roboty. To jest coś, co pamiętam szczególnie. On mnie pochwalił, napisał komuś, że jest ze mnie dumny, a za dwa dni dowiedziałem się, że on nie żyje. Ostatni message Ryby do mnie był mocny... .

 

Czy Ryba się bał jadąc do Tunezji? Czy był świadom tego, że może zginąć? Wiesz, Marek zaczął tam pisać książkę, takie refleksje misjonarza. On tam pisze wprost, że kiedy jechał, to bał się totalnie. Próbował sam siebie uspokajać, że wszystko będzie dobrze, ale miał świadomość, że jedzie do państwa policyjnego. Tam jest tak, że jak w pobliżu kościoła pojawia się młodzież, to tunezyjska policja, która też tam regularnie stoi, odradza wchodzenie do świątyni. On się tego bał. Ale z jego doświadczenia płynie zupełnie inna refleksja na temat tamtych ludzi! To według Ryby byli dobrzy, kochani ludzie, z którymi świetnie się dogadywał. A im dłużej tam był, tym było coraz lepiej! W czasie tej błękitnej rewolucji (zresztą, podczas której zginął) napisał artykuł dla KAI pod tytułem „Jestem dumny, że tu jestem”. Nie czuł lęku, strachu, wiedział, że to ruch, który ma wyzwalać, doprowadzić do demokracji. Potem czytałem informacje, że zabili go fundamentaliści, a jestem przekonany, że Ryba w życiu nie napisałby czegoś takiego! Myślę, że powiedziałby raczej „zabił mnie jeden chory, facet”, a nawet nie - „biedny facet, który próbował zamaskować swoją nieuczciwość tym, że mnie morduje i udowadnia światu, że to on miał rację”. Ryba życzyłby sobie chyba jednego – żebyśmy my poznali bardziej muzułmanów, a oni nas, żebyśmy się siebie wzajemnie nie bali. To jest przesłanie, które płynie z tej śmierci. Choć to może zabrzmi trywialnie – on naprawdę lubił tych ludzi i chyba nigdy nie zmieniłby zdania.

 

Czy, gdyby Rybie zaproponowano życie w zamian za wyrzeknięcie się wiary, to by to zrobił? Wiem, że to tylko gdybanie, ale myślę, że Ryba by piszczał, płakał, ale wiary by się nie wyrzekł. Wyrzec się możesz czegoś, w co wątpisz. Niepewność może cię jakoś ugiąć. Ale on miał personalną relację z Panem Bogiem! Uczył mnie w tym wszystkim takiej pokory. Jak zamknę oczy, to widzę Rybę klęczącego w kaplicy. Jeździliśmy razem na rekolekcje. Proponuje się tam silencium sacrum, przez cały czas milczysz. Ale wiesz, pięćdziesięciu facetów, każdy próbuje, ale różnie z tym bywa. A Ryba? Ryba to był hardcore, konsekwentny do końca, jak milczenie, to milczenie. Zwykły facet, a taki niezwykły... .

 

Pewnie, to tylko moje gdybanie, ale myślę, że Ryba by się nie wyrzekł. Jego zmasakrowane ciało świadczy, że tam mogła być jakaś walka o życie. Morderca potraktował go siekierą, potem prawdopodobnie wrócił go dobić. Poderżnął gardło pozorując śmierć, jaką zadają muzułmańscy fundamentaliści. Kiedy jego współbracia pojechali zidentyfikować ciało, opisali je cytatem z Biblii. „Nie miał wdzięku, by na niego popatrzeć”. Tak Ryba wyglądał po śmierci. Paskudnie. Nie miał wdzięku, by na niego patrzeć. Ale Słowo dalej mówi: „będzie leczył wielu”. I mam nadzieję, że z Markiem będzie podobnie. Jeśli my o to zadbamy, to ta śmierć nie będzie kolejnym powodem do lęku. Dla mnie osobiście, to motywacja do tego, by poznać islam i pokazywać tu w Polsce, że muzułmanie to też ludzie. A to, że i tu i tam są fanatycy, którzy prowadzą nas na barykady przeciw sobie, to już oddzielna sprawa.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska

 

Fot: PAP/Przemysław Piątkowski