Piszę te słowa w Brukseli podczas wielkiej kontrofensywy zarazy. W Polsce nie wygląda to dobrze, ale tu jest jeszcze gorzej. W dniu, gdy przygotowuję ten felieton w naszym kraju zachorowało 10 040 osób, a w osiem razy mniej licznej Belgii prawie tyle samo, bo 9 678. U nas zmarło 130 osób, w Belgii 46, a więc niespełna trzy razy mniej, co jak na jej potencjał ludnościowy jest i tak katastrofalną statystyką. Wcześniej Belgia przewodziła w UE-27 w innej statystyce: największej liczby zgonów na milion mieszkańców...

Ciekawe, że nie mogę porównać liczby „ozdrowieńców” w Polsce i Belgii, bo o ile polskie dane są precyzyjne: takiego a takiego dnia wyzdrowiało 928 osób, to Królestwo Belgii w ogóle nie podaje takich danych. Cóż, po prostu czas Apokalipsy.  

A propos „Czasu apokalipsy”, to pamiętam amerykański film o tym właśnie tytule, który był w Polsce hitem przed równo 39 laty. Reżyserował go Francis Ford Coppola, a my, Polacy odegraliśmy kluczową rolę przy jego powstawaniu. A może nie tyle Polacy, co Polak, jeden z najwybitniejszych brytyjskich pisarzy w dziejach Joseph Conrad-Józef Korzeniowski, autor opowiadania „Jądro ciemności”. Stało się ono inspiracją filmu Coppoli. Film będzie kojarzył mi się jednak nie z Wietnamem - o tym jest fabuła - tylko ze stanem wojennym w Polsce: wielka reklama owego dzieła, które przyniosło 150 mln dolarów przychodów brutto, widoczna była na warszawskim kinie, nomen omen, „Moskwa”, niegdyś istniejącym na rogu Puławskiej i Rakowieckiej. Do historii przeszło zdjęcie z 13 grudnia 1981, gdy opancerzone transportery wojskowe stały pod owym kinem, paręset metrów od więzienia na Rakowieckiej, a nad nimi widniał napis: „Czas Apokalipsy”...        

W filmie grał Marlon Brando, ale to nie jego, tylko to właśnie zdjęcie, które zobaczyłem jako niespełna 19-latek, zapamiętam zapewne do końca życia.   

Stan wojenny określaliśmy czasami jako wojnę „jaruzelsko-polską”. Siłą rzeczy w ruchu „Solidarności” odgrywali niemałą rolę rodacy, którzy doskonale pamiętali napad Niemiec na Polskę w 1939 roku albo przynajmniej okupację niemiecką naszego kraju, bo mieli wtedy po kilka czy kilkanaście lat. Dla nich, ale nie tylko dla nich te wojenne paralele były oczywiste. 

W trudnych czasach Polacy zawsze bronili się poczuciem humoru. „Kawały” z czasów okupacji niemieckiej i o cztery dekady późniejsze analogie z czytelnymi aluzjami były chlebem powszednim. Przypomniano mi dopiero co „kawał z brodą” mówiący o trzech jednostkach wsławionych podczas II wojny: niemieckiej dywizji pancernej, sowieckiej brygady konwojującej więźniów i polskim pułku... szmuglerów. Dzięki szmuglerom okupowana Warszawa uzupełniała braki żywności i mogła przetrwać. Kawał mówi, że nieformalny szef owego polskiego pułku szmuglerów został zaproszony na rozmowy do Hitlera i otrzymał propozycję zalegalizowania działalności za cenę… przeszmuglowania niemieckich żołnierzy do Londynu. Po naradzie wśród polskich szmuglerów Niemcy usłyszeli odpowiedź: „Zgoda. Przeszmuglujemy. Ale tylko w formie rąbanki”… 

Ryszard Czarnecki

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (28.10.2020)