Nawet do 90 tys. deportowanych Ślązaków, tysiące pomordowanych mężczyzn, zgwałconych kobiet i osieroconych dzieci, tak wyglądał bilans przetoczenia się przez Górny Śląsk milionowej Armii Czerwonej w 1945 r. Tragedia Górnośląska 1945 – 1949 r. dopiero teraz powoli jest ukazywana na światło dzienne. To, co od ponad 60 kilku lat jest zadrą w sercach mieszkańców regionu, zostaje powoli ujawniane.

Tragedia Górnośląska

Instytut Pamięci Narodowej tworzy imienną listę deportowanych do pracy w republikach byłego ZSRR. Dotychczas biuro terenowe w Katowicach zweryfikowało ok. 30 tys. nazwisk, ale ofiar represji może być nawet trzykrotnie więcej. Przez lata wydarzenia, które dotknęły okoliczne miasta były tematem tabu.

Styczeń 1945 r. źle zapisał się w pamięci okolicznych mieszkańców ówczesnych terenów przygranicznych z Polską. Z Żernicy i z sąsiednich Nieborowic wywieziono 300 mężczyzn. Parafia liczyła wówczas 2000 wiernych. Kobiety, często z kilkorgiem dzieci, traciły swoich jedynych żywicieli. Brano ich nawet bezpośrednio z kopalni, gdzie pracowali. W większości, byli to przeważnie prości ludzie, niewinni, obecni tam z dziada pradziada, nieuwikłani w żadną politykę.

Zdolnych do pracy mężczyzn wywożono do przymusowej pracy w ZSRR, najczęściej do górniczego Doniecka. Niektórzy nie byli w stanie przeżyć podróży w bydlęcych wagonach. Ciała tych, którzy umierali po drodze, wyrzucano po drodze, aby pochować w masowych grobach. Dziś przeważnie nie jest możliwa żadna identyfikacja. Do domów wróciła mniej niż 1/3 wywiezionych.

Mężczyźni, którzy znajdowali się pod obstrzałem, przeważnie ginęli od kul. Kobiety – były masowo wykorzystywane. W Bojkowie (dziś dzielnica Gliwic) bezwzględnie wymordowano 100 mieszkańców tamtejszej społeczności, część bardzo brutalnie – oblano benzyną i podpalono. Do zwykłych morderstw, napadów rabunkowych i przejawów bestialstwa, dochodziło przez cały czas stacjonowania radzieckich oddziałów.

Idą Rusy

Zimą 1945 żołnierze 309 i  1025 pułków 291 Dywizji Piechoty Armii Czerwonej zajęli Mechtal (dziś Miechowice, podupadającą, jedną z najuboższych dzielnic Bytomia). Zamordowano tam 240 osób. „O ile na terenach przedwojennej Polski wśród żołnierzy sowieckich utrzymywana była względna dyscyplina dotycząca obchodzenia się z ludnością cywilną, na ziemiach należących wcześniej do Rzeszy wszelkie ograniczenia zniknęły. Czerwonoarmiści dopuszczali się wobec ludności cywilnej zabójstw, gwałtów, rabunków i nie dotyczyło to tylko Niemców, ale również Ślązaków, bez względu na ich tożsamość narodową, jak również robotników przymusowych: Polaków z Generalnego Gubernatorstwa, oraz innych mieszkańców okupowanej przez Niemców Europy” – pisze prok. Ewa Koj z katowickiego IPN w artykule pt. „Masakra w Miechowicach: rekonstrukcja zbrodni”.

25 stycznia około godz. 16.00 zginęli m.in. Wiktora Greinera z Orzegowa, który przybył do Miechowic, aby pomóc w pochówku swego teścia. Zginęli także polscy robotnicy przymusowi, zatrudnieni przy budowie elektrowni. Bandyci w mundurach nie oszczędzali inwalidów, których dobijano po drodze. Uznawano ich za weteranów wojennych, tymczasem wielu nabawiło się schorzeń na kopalniach. 27 stycznia rozpoczął się odwet na ludności cywilnej na wieść o zastrzeleniu radzieckiego majora. Zginęło wówczas 200 osób. Ryszard Nowara, Jan i Emil Jarzombek, Józef i Herbert Respondek, Tomasz Rossa, Wincenty Jezierski – nie mieli przecież nawet niemieckich nazwisk. Zginał także ksiądz z pobliskiej parafii. Faktycznie wszystkich ofiar mogło być znacznie więcej.  

Komunistyczne obozy śmierci

Łapanki na wywózkę robiono korzystając ze wzorców stalinowskich. Zamykano całe ulice a ludzi pakowano na ciężarówki i wywożono do obozów. Zdarzały się zatrzymania na kopalniach, gdzie aresztowano całe zmiany górników. W końcu marca zaczęły się masowe deportacje do Zagłębia Donieckiego, na Syberię i do Kazachstanu. Z zeznań świadków wynika, że warunki, jakie panowały w nowych miejscach pracy np. w kopalniach Donbasu, były charakterystyczne raczej dla przymusowych obozów pracy. Ofiary głodzono, torturowano, a ucieczki były traktowane śmiercią.

Jeszcze bardziej szokujące było funkcjonowanie obozów dla represjonowanych, które pozostawały jeszcze pod bezpośrednim zarządem NKWD lub polskich komunistów. Było ich około 100 i przewinęło się przez nie ponad 25 tys. osób! Osadzano tam wszystkich, jak leciało: cywilów, jeńców wojennych, więźniów politycznych. Mniejsze podobozy zlokalizowane były w Nowym Bytomiu, Sosnowcu, Cieszynie, Katowicach-Giszowcu, Katowicach-Szopienicach, Siemianowicach, Świętochłowicach, Knurowie, Blachowni czy Kędzierzynie-Koźlu. Jeden z większych obozów, skąd odbywały się deportacje, mieścił się w Gliwicach-Łabędach. Mogło tam przebywać jednocześnie nawet 5 tys. osadzonych. Inny zakład w Łambinowicach przewidziano dla 20 tys., głównie jeńców wojennych, ale było tam najwyżej 5 tys. osób. Miał on opinie obozu koncentracyjnego. Więźniowie umierali z głodu lub epidemii. Mogło tam zginąć nawet 1,5 tys. osób.

Złą sławą cieszył się także obóz w Świętochłowicach-Zgodzie. Zarządzał nią komendant Salomon Morel – Polak żydowskiego pochodzenia, znany z sadystycznych skłonności i bezwzględnego traktowania więźniów. W zakładzie panowała samowolka i fatalne warunki higieniczne. Osadzeni byli bici, torturowani, kobiety gwałcono, a chorym nie pomagano. Oficjalna liczba zgonów w tej jednostce to 1855, ale historycy uważają, że było ich znacznie więcej. W Toszku śmiertelność dochodziła 75 proc. Przebywało tam 4600 więźniów.

Na Opolszczyźnie zabijano także członków Związku Polaków w Niemczech i powstańców śląskich. Zginęło 40 księży (tylko 9 z nich nie znało języka polskiego) i 80 sióstr zakonnych. Zgwałcono 150 nyskich elżbietanek. Z wyroku śmierci mogła uratować łapówka – złota obrączka, koń, rower, zegarek.

Sowiecka dzicz

Trudno ustalić, jakimi kryteriami kierowali się sprawcy. Na Opolszczyźnie przetrwały świadectwa, że krasnoarmiejcy zachowywali się jak typowi rewolucjoniści np. sprawdzając odciski na rękach. Kto ich nie miał – traktowany był jako burżuj i kwalifikował się do egzekucji. Ofiary wybierano także na podstawie poprawności językowej i deklaracji przynależności do narodu. Gdy ktoś mówił niewyraźnie po polsku lub gwarą – mógł zostać natychmiast rozstrzelany.

Faktem jest, że sowieckie czystki nie miały wiele wspólnego z realiami Górnego Śląska. W tym regionie, w odróżnieniu od Generalnej Guberni, wpis na Volkslistę był obowiązkowy. Wielu Ślązaków służących w Wermachcie było zaś wcielonych pod przymusem, stając się ofiarami czystek nie z własnej woli. 

Niewątpliwie jednym z najbardziej bulwersujących śląskich epizodów była polityka deportacyjna i funkcjonowanie obozów dla represjonowanych. Zgodnie z polityką ówczesnych władz, wszyscy zidentyfikowani jako Niemcy mieli zostać osadzeni w obozach i być deportowani do radzieckiej i brytyjskiej strefy okupacyjnej.

Sowieci bardzo szybko wpadli na pomysł pozyskania robotników przymusowych. Ze strefy niemieckiej wywożono przecież także gigantycznych rozmiarów mienie, demontowano całe fabryki i linie produkcyjne, przenosząc je na wschód.

Czas goi rany, ale powoli. Wielu Ślązaków do dziś nie może pogodzić się ze stratami, jakie doznały ich rodziny i żywi pretensje także wobec państwa polskiego. Miejmy nadzieje, że kiedyś w końcu uporają się z wojenną traumą. 

Tomasz Teluk