Rok 2015 przyniósł wiele zmian i wydarzeń, które będą miały wpływ na nasz kraj w najbliższych latach. Co było najważniejsze w polskiej polityce w mijającym roku? Kto może czuć się zwycięzcą, a kto przegranym? Politycznego podsumowania roku dokonujemy w rozmowie z dziennikarzem i publicystą Piotrem Semką.

Jacy byli Pana zdaniem najwięksi wygrani i najwięksi przegrani 2015 roku w polskiej polityce?

Najwięksi wygrani to oczywiście trójka Jarosław Kaczyński, Beata Szydło i Andrzej Duda. Opozycja, czy mówiąc szerzej, obóz III RP próbuje zabarwić ten sukces negatywną aurą, tworząc obraz Jarosława Kaczyńskiego jako krwawego satrapy, który zmusza prezydenta Dudę i premier Szydło, by brali udział w narzucanym im scenariuszu. Nie ma żadnego narzucanego scenariusza, jest to po prostu team, który wspólnie chce zmienić Polskę. Ta trójka ma różne temperamenty. Beata Szydło ma wyraźny temperament lidera gospodarczego, Andrzej Duda raczej jest człowiekiem, który chciałby promować postawy obywatelskie, ale jest przy tym prawnikiem znającym słabości polskiego systemu prawnego, wreszcie Jarosław Kaczyński, który w naturalny sposób jest liderem. Powtarzana w kółko teoria o niekonstytucyjności roli Kaczyńskiego jest absurdem. Przypomnijmy, że podobne relacje zachodziły między Bronisławem Komorowskim i Donaldem Tuskiem, jako że wywodzili się z jednego obozu. Kaczyński, Duda i Szydło to z pewnością najwięksi wygrani tego roku.

A przegrani?

Z pewnością Bronisław Komorowski, który ujawnił w kampanii wyborczej przed wyborami prezydenckimi swoje prawdziwe oblicze. Moim zdaniem wpadł on we własne sidła. Komorowski oraz jego ochrona tolerowali demonstracje przeciwko prezydentowi, m.in. to słynne wymachiwanie krzesłem będące domeną wyborców Janusza Korwina-Mikkego. Dla Komorowskiego wygodne było tworzenie antynomii sił chamstwa i agresji oraz niego samego będącego przedstawicielem obozu władzy i spokoju. Z czasem owe demonstracje zaczęły go skłaniać do coraz bardziej agresywnych reakcji, np. słynnego wymachiwania pięścią. Krótko mówiąc, były prezydent nie mógł się zdecydować, czy chciał być w tej kampanii dobrym wujkiem, czy też mściwym platformersem. Efekt był taki, że przegrał.

Który moment był kluczowy dla jego porażki?

Najważniejsze pięć sekund w tym roku, to być może te pięć sekund podczas których Bronisław Komorowski zastanawiał się, co zrobić, gdy Andrzej Duda podczas debaty wyborczej postawił przed nim proporczyk z logo Platformy Obywatelskiej. Myślę, że pokazany wtedy brak zdecydowanej reakcji kosztował Komorowskiego prezydenturę.

Czy jeszcze kogoś możemy wskazać jako największego przegranego?

Dwóch innych polityków, których możemy wskazać jako przegranych w 2015 roku to Janusz Piechociński i Leszek Miller. Obaj znaleźli się na politycznym aucie jako kolejni politycy z generacji 89’ roku. Miller korzystał z tego, że polityczny byt postkomunistów został przedłużony o piętnaście lat przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Teraz zaś było widać wyraźnie, że doszedł do kresu swoich możliwości.

Czy najważniejsze wydarzenia dla polskiej polityki w tym roku to wybory prezydenckie i parlamentarne, czy może coś jeszcze?

Z pewnością najazd imigrantów na Europę, jest to wydarzenie ważne z punktu widzenia polityki europejskiej, a wręcz światowej, a więc i polskiej. Najazd ten pokazał bardzo wiele czynników potwierdzających nienajlepszy stan naszego kontynentu, np. łatwość kierowania się emocjami, tak negatywnymi jak i pozytywnymi. Emocje negatywne powodowały podpalenia obozów dla uchodźców, emocjom idealistycznym uległa natomiast Angela Merkel, która podjęła nierozważną decyzję o wpuszczeniu na nasz kontynent setek tysięcy uchodźców, jak leci, bez sprawdzania tych ludzi. Ostatnio czytałem w „Die Welt”, że Niemcy są w stanie zweryfikować tylko 10 proc. przybyszów. Uczyniła to zresztą moim zdaniem po to, by przypodobać się liberalnej prasie.

Czy możemy wskazać coś jeszcze jako wydarzenie o szczególnym znaczeniu?

Rzeczą, której nie możemy oddzielić od tego zjawiska, były zamachy terrorystyczne we Francji, ale też w San Bernardino. Pokazały one jedną niepokojącą rzecz dla społeczeństwa Europy zachodniej – były to akty terrorystyczne dokonane często przez muzułmanów sprawiających wrażenie całkowicie zasymilowanych. Tymczasem w San Bernardino mieliśmy do czynienia z masakrą dokonaną przez osobę, którą można by określić jako „chłopaka z sąsiedztwa”. To są rzeczy, które muszą działać negatywnie na społeczeństwo zachodu.

Czy coś Pana szczególnie zaskoczyło w polskim życiu politycznym w mijającym roku?

Tak, wskazałbym tu Pawła Kukiza i jego ruch. O ile zaskoczeniem nie był dla mnie sukces Kukiza w wyborach prezydenckich, o tyle zaskoczeniem było powtórzenie tego sukcesu w nieco mniejszej skali w wyborach parlamentarnych na jesieni. Zaskoczeniem jest dla mnie również niezdolność ruchu Kukiza do wykreowania jakiejś własnej linii w konflikcie, który dzieli obecnie polską scenę polityczną. To są ludzie, którzy jednak mają swój trwały elektorat, co widać w sondażach, a z drugiej strony, gdyby ktoś kazał mi powiedzieć, jaka jest linia polityczna obozu Kukiza, miałbym duże trudności. To szokujące, że ugrupowanie, które ma dość wysokie i stabilne poparcie, nie wpisuje się w żadną linię sporu. Oczywiście za wyjątkiem niektórych postaci, jak Kornel Morawiecki, czy też prób prowadzenia własnej linii przez narodowców. Ogólnie jest to jednak statek, który żegluje w niewiadomą stronę.  

Podsumowując, czy był to dobry rok dla Polski?

Był to dobry rok dla tych, którzy uważali, że formuła III RP się wyczerpała i że potrzebna jest jakaś zmiana. Nie można mieć złudzeń, że nowa ekipa będzie teraz bardzo ostro i stale atakowana. Pytanie, w jakim stopniu obecni rządzący będą w stanie zatrzymać się w swoim marszu zmian. Nie można bowiem robić rewolucji bez końca. To jest jednak pytanie na przyszły rok. Mówiąc o roku mijającym, uważam, że spór o Trybunał Konstytucyjny był nie do uniknięcia. Gdyby go nie było, obóz przeciwny nowej władzy, wywołałby spór o ułaskawienie Kamińskiego, albo np. wokół sprawy gimnazjów. Spór o TK wynika z głębokiej niezgody establishmentu III RP na sprawowanie władzy przez kogoś innego, niż oni sami.

Możemy prorokować, że rok 2016 przyniesie kolejne spory?

Jest to oczywiste, jednak pytanie brzmi, jak wytrzyma to elektorat. Jest to bowiem metoda na wymęczenie elektoratu i stworzenie sytuacji, w której wyborcy mówią „Niech już rządzi Platforma, byle byłby wreszcie święty spokój i nie byłoby awantur”. Jest to taktyka rozhuśtania łodzi, którą PO napędzana przez „Gazetę Wyborczą” będzie dalej stosować. Zeszły rok pokazał zresztą jednoznacznie, że „Wyborcza” żadną gazetą nie jest, tylko stanowi środowisko polityczne lansujące liderów na scenie liberalno-lewicowej. Dalsze spory czekają nas bez wątpienia.

Bardzo dziękuję za rozmowę

Rozmawiał MW