"Wy hitlerowskie k***y, Oświęcim to było przedszkole w porównaniu z moim sanatorium"-w ten sposób nowych więźniów "witał" Salomon Morel, komendant obozu Świętochłowice-Zgoda, jeden z najbardziej odrażających zbrodniarzy z początków komunizmu. Według szacunków historyków Morel miał na rękach krew kilkuset osób. 

Mimo iż komendant obozu dożył upadku PRL, nigdy nie odpowiedział za swoje zbrodnie, a przed zarzutami ukrył się w Izraelu. "Przystojny, postawny. Wydatna szczęka"- tak opisuje go Marek Łuszczyna w książce "Mała zbrodnia". Według relacji więźniarek, "Morel ze swoimi kompanami mordował ludzi." Działo się to na ogół w nocy, a rano wywożono ciała ofiar Morela. Świadkowie nie widzieli tego, jednak słychać było straszliwe krzyki katowanych. Kiedy w latach 90. komendant zeznawał jako świadek, twierdził, że więźniowie "uwielbiali" go, a w obozie panowały warunki sanatoryjne.

Swoją karierę w komunistycznej bezpiece zaczął jesienią 1944 r. w Lublinie- na Zamku. Nowa, komunistyczna władza, po ucieczce Niemców, przejęła działające tam podczas hitlerowskiej okupacji więzienie. Na Zamek trafiali wrogowie władzy ludowej- ci prawdziwi i ci domniemani... W pierwszej kolejności byli to żołnierze AK. Kiedy ginęli w egzekucjach, Salomon Morel rozpoczął swoją służbę w tym miejscu. Co ciekawe, w egzekucjach nie brał udziału. Przełożeni skarżyli się na niego, chcieli nawet jego zwolnienia. Stało się jednak inaczej. Morela wysłano do kierowania więzieniem w Tarnobrzegu, a następnie awansował na komendanta obozu Świętochłowice-Zgoda.

"Sanatorium Morela" założyli Niemcy. Za niemieckiej okupacji była to jedna z licznych filli Auschwitz, KL Eintrachthütte. Kiedy Niemcy uciekli pod koniec stycznia 1945 roku Niemcy, obóz został przejęty przez MBP. 

Wysyłano tam całe rodziny, Polaków, Ślązaków i Niemców. Kiedy Morel trafił na Górny Śląsk, nie miał pojęcia o jego narodowościowych niuansach. Właściwie nie wiedział i nie umiał niczego. Sam, wypełniając ankietę personalną w bezpiece, wpisał w rubryce kwalifikacje jedno słowo: "żadne". 

Pochodził z podlubelskiego Garbowa. Wojna zastała go w wieku 20 lat. Podczas okupacji prawdopodobnie był członkiem leśnej bandy rabunkowej. dy została rozbita, Morela wcielono do komunistycznej partyzantki. Jego dowódcą był Mieczysław Moczar, który później został szefem MSW. Rodzina Morela chciała uniknąć wysłania do getta i ukrywała się, jednak zginęła z rąk granatowych policjantów. Wraz z grupą żydowskich towarzyszy z partyzantki, Morel ostatecznie trafił do Lublina, a następnie- zaczął karierę w bezpiece, żywiąc żarliwą nienawiść do Niemców i ich kolaborantów. 

Morel sam ustalił porządek dnia w obozie Zgoda, gdzie jednorazowo przebywało 1-1,5 tys. ludzi. Nad ranem więźniów zrywano z prycz. Sami musieli wyrzucać przez okna baraków ciała tych, którzy zmarli w nocy. Męką dla osadzonch były apele, z których najdłuższy trwał trzy dni, a więźniom nie wolno było pić, jeść ani siedzieć. Zmuszano ich, aby śpiewali "Kiedy ranne wstają zorze". 

"Karmiono nas gorzej niż króliki, bo te trawę dostają na gęsto"- mówiło jedno ze świadectw. Za każde, nawet najdrobniejsze przewinienie, przejaw nieposłuszeństwa czy brak zaangażowania w przymusową pracę, osadzonych karano biciem- i to nie tylko na widoku współwięźniów. Morel zapędzał ludzi do baraku wyposażonego w szubienicę, pryczę przystosowaną do bicia, metalowe pręty i wodę do cucenia. Więźniów bito nogą od taboretu, metalową rurką obciągniętą gumą, rękojeścią pistoletu, łomem, pejczem... Z baraku często było słychać nieludzkie wycie katowanych. Komendant Morel sam wymierzał razy i zmuszał karanych do liczenia zadawanych ciosów. Osadzeni byli również zmuszani do bicia się nawzajem. 

"Jeżeli mocno nie uderzyło się współwięźnia, to ta osoba występowała z szeregu i była okładana rurką lub bykowcem przez strażników"- opowiadał jeden ze świadków. 

Więźniowie byli również upokarzani. Morel i jego ludzie rozsypywali na podłodze miał węglowy i kazali osadzonym zlizywać go. W przeciwnym razie groziło bicie. Ofiarom Morela kazano wynosić w zębach kubły z nieczystościami. 

"Wszy były tak duże, że wyglądały jak mrówki. A jeszcze gorsze były pluskwy" – mówiła jedna z osadzonych.

Latem 1945 r. w obozie zaczął rozprzestrzeniać się tyfus, co było nieuniknione w brudzie i braku dostępu do opieki medycznej. Zaczęło się od domu niemieckiego, gdzie osadzono Niemców i prawdziwych lub domniemanych kolaborantów. 

Salomon Morel podpisał osobiście ponad 1,8 tys. aktów zgonu, jednak liczba zakatowanych była na pewno wyższa. Nawet przy likwidacji obozu w 1945 r. strażnicy straszyli: "część zostanie zabita, część umrze sama", "a z resztą zobaczymy". Komendant przeszedł "w nagrodę" do Centralnego Obozu Pracy MBP w Jaworznie, później kierował jeszcze obozami w Katowicach, Raciborzu, Wrocławiu czy Opolu. Od komunistycznych władz doczekał się Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski, a później Odznaki Wzorowego Funkcjonariusza Służby Więziennej. Zdał maturę i ukończył wieczorowy uniwersytet marksizmu-leninizmu, a potem studia prawnicze, zakończone pracą magisterską zatytułowaną "Praca więźniów i jej znaczenie". 

W 1968 r. przeszedł na wcześniejszą emeryturę. "Tyle lat z elementem przestępczym zupełnie rozkołatało mi nerwy"-napisał w uzasadnieniu. 

Do końca epoki PRL nie doczekał się adekwatnej kary, jedynie trzydniowego aresztu domowego oraz trzech nagan. 

W latach 90. emigrował do Izraela, aby uniknąć kary. Izrael odmawiał jego ekstradycji, tłumacząc, że zarzuty przedawniły się, a śmiertelność w obozie nie mogła być tak wysoka. Funkcji w służbie więziennej miały pozbawić go czystki antysemickie roku 1968. Izraelscy urzędnicy podkreślali rónież, że Morel miał problemy zdrowotne. Wówczas był już zresztą w podeszłym wieku. 

Umarł przed 10 laty w Tel Awiwie-Jaffie. Były komendant aż do śmierci miał żywić przekonanie, że polskie władze chcą się na nim mścić. Mial również żal, że nie pozwolono mu umrzeć spokojnie w ojczyźnie.

Do śmierci otrzymywał również polską emeryturę wynoszącą prawie 5 tys. brutto.

yenn/Onet, Fronda.pl