Po raz kolejny dowiadujemy się, że "opiekuńcze" Państwo Niemieckie zabiera dzieci   polskim rodzicom, bo uważa, że są zbyt biedni, żeby wychowywać je wg standardów,  które IV Rzesza, przepraszam, Republika Federalna Niemiec  uzna za odpowiednie.

 

Odebrawszy Polce dziecko trzy dni po urodzeniu, Jugendamt, urząd o hitlerowskich korzeniach oznajmił, że dziecko pod jej opieką 'wyschnie', bo matka nie będzie w stanie odpowiednio się nim zająć, po czym natychmiast nadał mu niemieckie obywatelstwo. Nawiązał w ten sposób do niemieckiej tradycji rabowania polskich dzieci praktykowanej na masową skalę przez III Rzeszę. Niemiecki naród panów ma przecież prawo odbierać dzieci polskim podludziom.

Gdyby troska o warunki materialne była wyłącznym motywem rabowania dzieci przez niemieckie instytucje państwowe mogłoby to oznaczać poważne zagrożenie dla gorzej sytuowanych dzieci i rodziców z innych krajów, np. afrykańskich. Poziom materialny jaki tamtejsi  rodzice mogą zapewnić swoim dzieciom jest przecież znacznie niższy niż w Polsce, więc Jugendamty miałyby tam znacznie pilniejsze zadania i znacznie większe pole do działania.

Do tej pory Niemcy zapraszały uchodźców do Europy, posuwając się nawet do przymuszania innych krajów do ich przyjęcia. Może więc podejmą się "humanitarnych misji" ochrony przed "wyschnięciem" dzieci z Afryki? Urzędnicy Jugendamtu, pod osłoną Wehrmachtu, przepraszam, Bundeswerhy, urządzaliby tam tradycyjne niemieckie łapanki praktykowane tak często w okupowanej Polsce. "Drang nach Süden" - to gotowa, tradycyjna niemiecka nazwa dla takiego projektu.

Makabryczne niczym z koszmaru niemieckiej okupacji 1939-1945, sytuacje polskich rodzin w Niemczech prowokują, jak wówczas, do wisielczego czarnego humoru. Faktem jest jednak, że afrykańscy rodzice mogą być spokojni o swoje pociechy, ponieważ tradycyjny niemiecki gust zdecydowanie preferuje dzieci rasy aryjsko-nordyckiej, dające się całkowicie przerobić na naród panów, zwłaszcza jeśli są w wieku niemowlęcym. Świadczy o tym natychmiastowe nadanie porwanemu polskiemu dziecku niemieckiego obywatelstwa wbrew woli jego rodziców.

Praktykę porywania polskich dzieci potwierdził niedawno były wieloletni pracownik Jugendamtu, Uwe Kierchner (zdarzają się Niemcy o ludzkich uczuciach), który powiedział, że urząd bardzo chętnie zabiera polskie dzieci, bo są białe i nadają się do zniemczenia, zaś dla rodziców zastępczych jest to dobry biznes, bo za każde dziecko dostają 1000 euro.

Bezwzględność urzędników Jugendamtu to najwyraźniej sumaryczny skutek łapówek od zastępczych rodziców łakomych państwowej kasy za przysposobione dzieci, oraz tak dobrze znanej Polakom tradycyjnie niemieckiej woli germanizacji dobrych, aryjskich dzieci z Polski. Dlatego w stosunku do dużo biedniejszych nie-nordyckich dzieci imigrantów z Afryki i Azji takich praktyk Jugendamt nie stosuje, zachowując wierność swoim hitlerowskim korzeniom i tradycyjnym niemieckim teoriom rasowym Alfreda Rosenberga.

Niestety, taki obraz Jugendamtów to nie tylko złośliwy wisielczy sarkazm, bo ten upiorny proceder,  niczym z najczarniejszych czasów III Rzeszy jest dzisiejszą, trwającą od lat rzeczywistością Republiki Federalnej Niemiec, tak chlubiącą się swoją wrażliwością na prawa człowieka, demokracją i rządami prawa. Tymczasem zarówno historia jak i dzień dzisiejszy Niemiec pokazują, że "ich kultura nie zabrania robić takie polowania", jak to słyszymy w piosence z czasów hitlerowskiej okupacji. Obecnie bandyckie prawa upoważniające jugendamty do rabunku dzieci są w Niemczech społecznie akceptowaną normą, co jest nawiązaniem do niemieckiej tradycji uchwalania przestępczych ustaw i społecznego dla nich poparcia. Takie oto państwo prawa stawia się za wzór  polskim "faszystom-kaczystom", a jego twórcy uważają się za uprawnionych, by pouczać i musztrować Polaków jak mają stanowić prawa w swoim kraju. Znowu, tak jak kiedyś, Polacy doświadczają walorów wyższej cywilizacji przodującej rasy panów jako pierwsi, i w największym stopniu.

Zwichrowanym, (a może już zdeprawowanym?) sumieniom niemieckich prawodawców, urzędników i chyba także zwyczajnych obywateli trzeba uprzytomnić, że odebranie dzieci rodzicom i dzieciom rodziców jest zbrodnią. Że nawet najbiedniejsi  rodzice też mają prawo do swoich dzieci i że nawet najbiedniejsze dzieci mają prawo do swoich rodziców. Że odbieraniem tych praw Niemcy jako naród i jako państwo wystawiają sobie po raz kolejny haniebne świadectwo pogardy dla innych ludzi i narodów, nawiązując przy tym do jeszcze jednej niemieckiej tradycji: budowania zbrodniczego państwa zbrodniczych praw i instytucji - i szczycenia się nim, jako wyższym cywilizacyjnie.

Zamiast pouczać Polskę z tradycyjną niemiecką butą i wyższością niemieckich nadludzi, Niemcy powinni raczej zajrzeć w swoje tradycyjne niemieckie sumienia i przyjrzeć się swoim tradycyjnym niemieckim prawom, instytucjom i swojemu niemieckiemu państwu. Mówiąc wprost: Przedstawiciele państwa praktykującego od lat tak bandycki proceder w majestacie bandyckiego prawa, nie mają najmniejszego tytułu, by wypowiadać się np. o zawiłościach prawnych wokół polskiego Trybunału Konstytucyjnego, zwłaszcza, że przedstawiciele ci, podobnie jak  media tego państwa łżą na ten temat jak z nut, szczując swoich współobywateli na Polskę metodami goebbelsowskiej propagandy (kolejna niemiecka tradycja).

Tekst ten piszę po polsku i publikuję na polskim portalu. Nie znam niemieckiego i nie mam dostępu do niemieckich mediów, jednak powinni go przede wszystkim przeczytać Niemcy, by bez obłudy politycznej poprawności (czytaj: lewackiego politycznego terroru myśli) dowiedzieli się, jak ich poczynania widzą inne niż niemieckie oczy i oceniają inne niż niemieckie sumienia. Jednak czy owo chcące uchodzić za wzór cnót, prawa i demokracji państwo jest w ogóle w zdolne by stanąć w prawdzie wobec wielu odrażających aspektów swojej przeszłości i teraźniejszości lukrowanej medialnymi kłamstwami i przemilczeniami oraz dobrobytem, nb. śrubowanym w górę kosztem słabszych gospodarczo i politycznie państw, co jest osobną, rozległą kwestią?

Żeby być konkretnym, a trzymać się tematu, przypomnijmy więc o tym, że w czasie wojny Niemcy zrabowali przemocą lub podstępem ok. 200-300 tysięcy polskich dzieci, które uznali za "czyste rasowo". Dzieci  odbierano przemocą, nierzadko po uprzednim zamordowaniu ich rodziców, albo porywano podstępem z ulicy lub placów zabaw. W dokumentach starannie zacierano ślady ich porwania i prawdziwego pochodzenia, od wystawienia nowych, fałszywych metryk urodzenia począwszy. Trafiały w pierwszym rzędzie do rodzin SS-manów. Wychowano je w duchu niemieckiego szowinizmu i pogardy dla Polski i Polaków, co działo się także już po wojnie, w Republice Federalnej Niemiec. Opisał to np. Alojzy Twardecki, porwany w 1943r. wieku pięciu lat. W wyniku zabiegów matki, z pomocą różnych instytucji polskich i międzynarodowych został odnaleziony w 1949 r. w Niemczech, jako młody, gardzący Polską i Polakami Niemiec. Swoją historię opisał w książce "Szkoła Janczarów". Miał szczęście, bo jedynie 20-30 tysięcy zrabowanych dzieci zostało odnalezionych i wróciło do Polski. Dodajmy, że Trybunał w Norymberdze uznał rabunek dzieci za zbrodnię ludobójstwa, a UNESCO uznało go za zbrodnię przeciwko ludzkości.

Przypomniana wyżej historia oznacza, że dziesiątki tysięcy (może 200 tysięcy lub więcej) niemieckich obywateli nawet nie wie, że są zrabowanymi polskimi dziećmi, ewentualnie ich potomkami, zaś o ile wiem, RFN nie zrobiła nic, by tym ludziom przywrócić choćby świadomość ich tożsamości jako zadośćuczynienie tych hitlerowskich zbrodni. Jak jednak mogłaby to zrobić, skoro tak dobrze się czuje w roli ich beneficjenta? Co więcej, pod szyldem "państwa prawa" wciąż praktykuje zbrodniczy proceder pozyskiwania dla Niemiec aryjskich (wg swoich stadandardów) dzieci z Polski. Podobnie praktykuje proceder germanizacji dzieci przez zakaz mówienia po polsku nawet z własnymi rodzicami i w rodzinnym domu, czego nie robiła nawet hitlerowska III Rzesza.

Niemcy powinni stanąć w prawdzie wobec przestępczej działalności instytucji swojego państwa, zaprzestać jej i naprawić szkody.

Czy Niemcy są jednak w stanie dostrzec i uznać dotąd istniejące postnazistowskie skazy RFN (z przykładem posthitlerowskich jugendamtów jako nie jedynym). Czy w ogóle naród panów zechce słuchać głosu polskich podludzi? Obawiam się, że tradycyjne, niemieckie sumienie, dodatkowo zatrute neolewackim komponentem, może nie dopuszczać takiej ewentualności.

Grzegorz Strzemecki

"Faszysta" z Polski