Homilia ks. Aleksandra Jacyniaka SJ wygłoszona podczas Mszy św. w archikatedrze warszawskiej 10 maja 2013 roku

Drodzy członkowie Rodzin i bliscy tych, którzy zginęli w Smoleńsku, z Panem Prezesem Jarosławem na czele, Księże Prałacie, Proboszczu Parafii Archikatedralnej i Dziekanie Dekanatu Staromiejskiego, Współbracia w kapłaństwie i życiu zakonnym, Drodzy Bracia i Siostry, którym leży na sercu dobro naszej Ojczyzny!  

Nasze dzisiejsze majowe modlitewne trwanie wokół eucharystycznego ołtarza w matce świątyń stolicy ma miejsce dokładnie w tydzień po uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, niejako nazajutrz po uroczystości św. Stanisława Biskupa i Męczennika, Patrona Polski, i na 6 dni przed liturgicznym wspomnieniem św. Andrzeja Boboli, też jednego z patronów Polski.

I do tego ostatniego chciałbym dziś nawiązać nie tylko dlatego, że przed 3 tygodniami przeżywaliśmy 75. rocznicę jego kanonizacji, na którą przybyło do Rzymu około 9 tys. Polaków i była to najliczniejsza pielgrzymka Polaków i Polonii do Wiecznego Miasta od początków państwowości polskiej.

Była to pierwsza kanonizacja Polaka po ponad 170 latach. Chciałbym do niego nawiązać nie tylko dlatego, że nieco za ponad miesiąc będziemy przeżywać 75. rocznicę przybycia św. Andrzeja Boboli do tej świątyni w znaku swych integralnych relikwii nierozłożonego ciała.

Chciałbym do niego nawiązać także z tego względu, że był on obecny w znaku swych relikwii cząstkowych na pokładzie samolotu lecącego 10 kwietnia 2010 r. do Smoleńska na uroczystości katyńskie.

Miała je przy sobie śp. Teresa Walewska-Przyjałkowska, która leciała na te uroczystości jako wiceprezes Fundacji Golgota Wschodu i prezes Stowarzyszenia Krzewienia Kultu św. Andrzeja Boboli. Oto te relikwie.

W trakcie katastrofy nastąpił jakiś ucisk albo uderzenie w podstawę relikwiarza, tak, że uległ on u samej podstawy wygięciu, a nieco powyżej został złamany. Sama jednak metalowo-szklana szkatułka zawierająca relikwie świętego pozostała nietknięta.

Świety Andrzej Bobola, obecny w znaku swych relikwii, był więc także pośród tej największej w powojennej historii naszej Ojczyzny tragedii. Był z tymi, którzy w tak dramatycznych okolicznościach przekraczali granicę śmierci. Co więcej, pomagał im w przechodzeniu przez nią na spotkanie z Bogiem bogatym w miłosierdzie. To przejście miało bowiem miejsce w przeddzień święta Bożego Miłosierdzia.  

Postawmy pytanie pierwsze: Kim on był? Jawi się on jako wielki duchowy syn św. Ignacego Loyoli, związany z Nim ważnymi wydarzeniami swego życia. Przyszedł na świat sto lat (1591) po narodzinach św. Ignacego (1491). Od 15. roku życia uczył się w pierwszej szkole prowadzonej przez jezuitów na terenie Rzeczypospolitej. W 55. rocznicę śmierci założyciela Towarzystwa Jezusowego wstąpił do nowicjatu jezuitów w Wilnie (31.07.1611). W rocznicę jego śmierci złożył swe pierwsze śluby zakonne (31.07.1613). W setną rocznicę złożenia przez św. Ignacego ślubu dozgonnej czystości, w setną rocznicę jego spowiedzi generalnej z całego życia, w setną rocznicę jego pobytu w Manresie, gdzie zrodziły się Ćwiczenia duchowe, i jednocześnie w dniu kanonizacji Ignacego Loyoli i Franciszka Ksawerego, przyjął święcenia kapłańskie (12.03. 1622).

Poniósł śmierć męczeńską w ówczesne święto Wniebowstąpienia Pańskiego, przyodziany w czerwony ornat swej męczeńskiej krwi – jak napisał o nim Papież Pius XII w encyklice jemu poświęconej, wydanej na 300-lecie jego śmierci (jest to chyba jedyna encyklika papieska poświęcona jednemu polskiemu świętemu) – okrutnie męczony i zamordowany w czasie powstania Chmielnickiego, 16 maja 1657 roku. Opis jego męczeństwa jest jednym z najbardziej okrutnych męczeństw, jakie zna historia chrześcijaństwa. Był 49. jezuitą zamordowanym w tamtych czasach na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. Wkrótce po nim zostało zamordowanych kilkunastu innych jezuitów. W ramach obchodów pięćsetlecia urodzin św. Ignacego Loyoli i czterechsetlecia urodzin św. Andrzeja, Prymas Polski ks. kard. Józef Glemp konsekrował warszawską świątynię, która stała się jego narodowym  sanktuarium (24.11.1991). Wydaje mi się, że warto te okoliczności dostrzec w roku, w którym duchowy syn św. Ignacego został wybrany na Papieża.

Postawmy pytanie kolejne: dlaczego św. Andrzej był becny w znaku swych relikwii cząstkowych w tym tragicznym locie? Odpowiedzi udziela nam chyba on sam. Wystarczy przeanalizować jego obecność i działanie choćby w najbardziej trudnych czy bolesnych momentach i okresach naszej Ojczyzny. Wspomnę tylko o niektórych spośród nich. Wydarzenie pierwsze: był rok 1819, czas zaborów.

W wileńskim klasztorze Dominikanów przebywał wówczas o. Alojzy Korzeniewski, któremu władze carskie za jego wielką postawę patriotyczną wydały całkowity zakaz prowadzenia jakiejkolwiek działalności publicznej. Nie mógł odprawiać publicznie Mszy św., nie mógł głosić kazań, spowiadać ani prowadzić jakiejkolwiek innej działalności duszpasterskiej. Podczas ciszy wieczoru modlił się on do Boga pośród swej beznadziejnej sytuacji, pytając, jak długo będzie trwał stan, w którym nie będzie na mapie świata naszej Ojczyzny. Przyzywał także wstawiennictwa wówczas Sługi Bożego Andrzeja Boboli i Andrzej Bobola nagle stanął przed nim i polecił otworzyć okno celi, w której mieszkał.

Dominikanin ujrzał za nim rozległą równinę, na której żołnierze różnych narodowości walczyli ze sobą z niespotykaną zawziętością. Andrzej oznajmił mu wówczas, że gdy wojna ta dobiegnie końca, Polska odzyska wolność, a On – Andrzej Bobola – zostanie jej patronem. Pierwsza część jego proroctwa spełniła się po 99 latach, druga – po ponad 180 latach. Na znak autentyczności swego zjawienia św. Andrzej pozostawił odcisk swej dłoni na stole znajdującym się w tamtej celi. Wydarzenie drugie: był rok 1920. Pod bramy Warszawy podchodziła licząca 5,5 mln żołnierzy armia bolszewicka, pragnąca nie tylko zająć stolicę naszej Ojczyzny, która dopiero co odzyskała wolność po 123 latach niewoli, ale także wzniecić rewolucję komunistyczną w całej Europie Zachodniej.

W obliczu dramatycznego zagrożenia bytu państwa, które dysponowało wówczas armią sześciokrotnie mniejszą i gorzej zaopatrzoną w sprzęt bojowy, biskupi zebrani na Jasnej Górze na Konferencji Episkopatu Polski zwrócili się z gorącym apelem do Papieża o rychłą kanonizację bł. Andrzeja i uznanie go za szczególnego patrona odrodzonej i jednocześnie niezwykle zagrożonej w swym bycie Polski. Natomiast arcybiskup warszawski, ks. kard. Kakowski, po powrocie do stolicy zarządził, by od 6 do 14 sierpnia we wszystkich świątyniach stolicy trwała nowenna zanoszona do Boga za przyczyną Matki Bożej Łaskawej – głównej Patronki stolicy, bł. Władysława z Gielniowa i bł. Andrzeja Boboli. W trzecim dniu nowenny przy akompaniamencie huku armat stron walczących na przedpolach Warszawy ze świątyń stolicy ruszyły procesje na pl. Zamkowy, gdzie odbyło się centralne nabożeństwo przebłagalne i błagalne o ocalenie. Włączył się w nie także bł. Andrzej w znaku swych cząstkowych relikwii, przywiezionych na ten cel specjalnie z Krakowa. Na zakończenie nowenny zaistniał słynny Cud nad Wisłą – niewytłumaczalne tylko w kategoriach ludzkiej logiki zwycięstwo polskich wojsk. Wydarzenie trzecie: był 26 dzień września 1939 r. – przeddzień kapitulacji stolicy. Pociski artyleryjskie trafiły w kaplicę Jezuitów na warszawskim Mokotowie, w której spoczywały jego integralne relikwie.

Byli ranni, jedna osoba zabita. Ucierpiał także i on. Trumna z jego relikwiami została uszkodzona w kilku miejscach. Postanowiono przenieść ją na Stare Miasto, do sanktuarium Matki Bożej Łaskawej, uważając, że tu będzie bardziej bezpieczna. I tak wyruszył on w znaku swych relikwii znowu przy akompaniamencie spadających bomb, rozrywających się granatów i pocisków artyleryjskich ulicami dogorywającej stolicy, by pokazać, że jest wraz z nią, że nie opuści ani jej ani Ojczyzny, która wkroczyła na kolejną swą dziejową krzyżową drogę. Wydarzenie czwarte: był 14 sierpnia 1944 r., wigilia Wniebowzięcia Matki Bożej. Ta warszawska katedra objęta jest walką powstańczą. Nieustannie bombardowana zaczyna płonąć i zamieniać się w gruzy. Poważnie uszkodzona zostaje także sąsiadująca z nią świątynia Matki Bożej Łaskawej. Święty Andrzej Bobola, w znaku swych relikwii, przechodzi znowu wśród gradu kul i palących się domów, tym razem wraz z powstańcami, do kościoła św. Jacka na ul. Freta. Solidarny z przeżywającymi największe zagrożenie życia; towarzyszący stającym na pograniczu życia i śmierci, dodający otuchy uczestnikom Powstania Warszawskiego, błagający Boga o ocalenie ich życia. Przyjście piąte: był 7 lutego 1945 r. Prawie doszczętnie zniszczona stolica zaczyna z mozołem podnosić się z ruin.

Ci, którzy przeżyli w stolicy koszmar wojny, wychodzą z piwnic. Wychodzi też z podziemi zrujnowanego kościoła św. Jacka w znaku swych integralnych relikwii św. Andrzej, by powrócić na Mokotów, gdzie obrał sobie stałą siedzibę. Wracając, patrzy na stan, w jakim znajduje się Warszawa, a jest ona zwierciadłem stanu, w jakim znajduje się wówczas cała Ojczyzna… Pociesza jednocześnie tych, których spotyka po drodze… I tak jest zawsze. On – choć przebywający w chwale niebios z zasiadającym po prawicy Boga Ojca Zmartwychwstałym Jezusem, jest zawsze wierny ziemskiemu Narodowi, którego jest synem i zupełnie wyjątkowym patronem. Dzięki mocy, którą dał Mu wstępujący do nieba Jezus i zesłany przez Niego Duch Święty, Pocieszyciel i Obrońca, św. Andrzej swym męczeństwem ukazał, że męczennik, ten, którego na różne sposoby skazuje się na okrutną śmierć, nie traci w tym akcie męczeńskiej śmierci swej twarzy, ale osiąga ją ostatecznie (por. ks. Józef Tischner). Cóż z tego, że zabijają ciało, skoro duszy zabić nie mogą. Ziemia wprawdzie drży; ludzie trzęsą się ze strachu, ale daje się jednocześnie słyszeć prawda łaski: „Któż nas odłączy od miłości? Ani życie, ani śmierć, ani co wysokie, ani co głębokie”. Wokół męczennika nie wytwarza się pustka. Wręcz przeciwnie, gromadzą się wokół niego wyznawcy tego Chrystusa, za którego oddał on swe życie. Śmierć męczennika – jak powiedziano przed wiekami – jest wyjątkowym zasiewem, z którego rodzą się nowi Chrystusowi wyznawcy.

Świadomi tego, medytując nad wielką wiarą i wiernością aż do przelania męczeńskiej krwi przez św. Andrzeja, zechciejmy otworzyć się na słowa, które w dzisiejszym I czytaniu skierował zmartwychwstały Pan do św. Pawła: „Przestań się lękać, a przemawiaj i nie milcz, bo Ja jestem z Tobą”. I zechciejmy prosić św. Andrzeja Bobolę, obecnego pośród tragedii smoleńskiej w znaku swych relikwii cząstkowych, które dziś są w tej świątyni, by wypraszał Bożą moc dla tych wszystkich, którzy mogą i powinni podjąć lub kontynuować trud wytrwałego dążenia do wyjaśnienia – z zaangażowaniem największych specjalistów w danych dziedzinach – przyczyn i przebiegu tragedii smoleńskiej, w tym także nawet niewiarygodnych lub nieprawdopodobnych hipotez. Przed miesiącem, podczas Mszy św. sprawowanej w Katyniu, gdzie też był obecny św. Andrzej Bobola w znaku tych relikwii, powtórzyłem: „Tylko rzetelne konkluzje tychże największych specjalistów mogą doprowadzić do poznania ostatecznej prawdy, po wielu formach mijania się z prawdą, które w tym zakresie pojawiały się od 10 kwietnia 2010 r. Może okazać się, że polscy eksperci nie będą w stanie dojść do wspólnych konkluzji i wtedy trzeba będzie poprosić o zaangażowanie ekspertów międzynarodowych. Ale nawet to tragiczne miejsce (...) tu, w Katyniu – mówiłem tam przed miesiącem – pokazuje, że to jest możliwe. Nawet pośród okrucieństwa II wojny światowej mogła pracować tutaj komisja międzynarodowa.

To, prawda, owoce jej pracy były czasowo wykorzystywane instrumentalnie, ale ostatecznie prace tego zespołu międzynarodowego pomogły w ustaleniu historycznej prawdy o tragedii, która tutaj zaistniała”. I dodałem tam w Katyniu: „tragiczna powaga tego miejsca (...), w którym spoczywają żołnierze, którzy pozostali wierni swej Ojczyźnie do końca, zaprasza do poszukiwania nowych horyzontów jedności naszej Ojczyzny (...). Niech to będzie jedność w różnorodności. Niech to będzie jedność odwołująca się do uniwersalnych wartości zakorzenionych w Biblii.

Niech to będzie jedność poszukiwana z tą świadomością, że za istnienie i jedność naszej Ojczyzny wielu oddało swoje życie, zbyt wielu”. Niech jako przesłanie wyjątkowej otuchy, przekazywanej nam, zabrzmią słowa, które kieruje nam akurat dziś sam zmartwychwstały Jezus: „Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość (...). Znowu was zobaczę i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać”. To obiecuje nam Jezus, Droga, Prawda i Życie, w którym zwycięży wszelka prawda. To obiecuje Jezus, przebywający w niebie w towarzystwie świętych, pośród których jest wyjątkowy współuczestnik krzyżowych dróg naszej Ojczyzny, św. Andrzej Bobola.  Amen.

Artykuł opublikowany pierwotnie na stronie: http://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/32222.html