Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Wczoraj, w poniedziałek, odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Sejmowej Komisji Zdrowia poświęcone protestowi przedstawicieli rezydentów. Było bardzo burzliwe. Jakie postulaty wysuwają rezydenci i jaka jest na nie odpowiedź ministra zdrowia?

Poseł Tadeusz Dziuba (PiS), członek Sejmowej Komisji Zdrowia: Przedstawiciele rezydentów wyszczególnili kilka postulatów, a mianowicie: wzrost nakładów na ochronę zdrowia w ciągu trzech lat do wysokości 6,8%PKB; wzrost wynagrodzeń minimalnych dla białego personelu, w tym dla rezydentów do dwukrotności średniej krajowej; powstrzymanie exodusu lekarzy za granicę; skrócenie kolejek do lekarzy specjalistów; zmniejszenie biurokracji w ochronie zdrowia. Jak wielokrotnie podkreślali przedstawiciele rezydentów, fundamentalne znaczenie ma pierwszy postulat.

Odpowiedź ministra – ujmując rzecz w skrócie – była dwuetapowa. Najpierw dość jasno wyszczególnił to, co do tej pory zrobił rząd realnie zmieniając sytuacje w ochronie zdrowia. W końcowej zaś wypowiedzi stwierdził, iż rząd podejmuje działania i planuje przyszłe działania zbieżne z postulatami rezydentów, a więc zmierzające do realizacji celów takich jak wzrost globalnych nakładów na ochronę zdrowia, a tym samym jak wzrost wynagrodzeń i poprawa dostępności pacjentów do lekarzy.

Z przebiegu dyskusji – moim zdaniem – dość jasno wynikało, że przedstawiciele rezydentów po prostu nie przyjmowali do wiadomości tego, że wprowadzone dotąd zmiany realnie zmieniają na korzyść sytuację w polskiej ochronie zdrowia. Nieprzyjmowanie do wiadomości faktów nie rokuje dobrze rozwojowi sytuacji. Póki co jednak, bądźmy optymistami.

Pierwszy z postulatów ma oczywiście znaczenie podstawowe. Czy wskazany przez rezydentów poziom zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia ze środków publicznych jest określony realistycznie?

Jest określony nierealistycznie. Być może przedstawiciele rezydentów nie zdają sobie z tego sprawy. W 2016 r. na ochronę zdrowia wydaliśmy ze środków publicznych mniej więcej 4,5% PKB. Różnica pomiędzy postulowanym poziomem 6,8% PKB a obecnym poziomem 4,5% PKB to kwota, która szacunkowo wynosi 39 mld zł. Zwiększenie o tę kwotę nakładów w ciągu trzech lat oznaczałoby, że w 2018 r. nakłady powinny być zwiększone o ok. 13 mld zł w stosunku do 2016 r., w 2019 r. o 26 mld zł, a w 2020 r. o owe 39 mld zł w stosunku do 2016 r.

Przedstawiciele rezydentów nie wskazali oczywiście z jakiego źródła można wygenerować te kwoty bez radykalnego podniesienia składki zdrowotnej. Gdyby całość tego wzrostu mieli pokryć obywatele, obowiązkowe składki zdrowotne musiałyby zostać sumarycznie podniesione – w trzech kolejnych corocznych podwyżkach – o ok. 50% w stosunku do poziomu z 2016 r. To byłby zbyt wielki ciężar dla miażdżącej większości pracujących.

Propozycje rządu i ministra zdrowia są zaś realistyczne. Rząd proponuje zwiększanie nakładów w ciągu ośmiu lat do poziomu 6,0% PKB. Oznacza to szacunkowo wzrost nakładów o 26 mld zł. Gdyby całość tego wzrostu miało pochodzić z podwyższenia składek zdrowotnych, musiałyby one zostać podniesione o ok. 33% w stosunku do poziomu z 2016 r., ale w ciągu ośmiu lat. Byłaby to podwyżka mniej więcej o 4% w każdym roku. Jest to obciążenie możliwe do udźwignięcia.
Podane tu wyliczenia są oczywiście uproszczone i mają charakter ilustracyjny, ale dobrze oddają istotę problemu związanego ze zwiększaniem nakładów na ochronę zdrowia.

Nie wszystkie jednak wydatki ponoszone są ze środków NFZ, czyli pochodzących ze składek zdrowotnych.

To prawda. Ilustracyjność wyżej podanych szacunków na tym m. in. polega, że czynnik ten nie został uwzględniony. Z budżetu państwa są opłacane wydatki właśnie na rezydentów, na liczne rządowe programy medyczne i t. d. Urok włączenia przychodów ze składek zdrowotnych do wydzielonego segmentu budżetu państwa – jak to w perspektywie planuje PiS – polega na tym, że segment ten może być wówczas zasilony środkami ze zwiększonych przychodów tego budżetu. Te zwiększone przychody mogą pochodzić n. p. z tytułu zapobiegania utracie podatków należnych państwu. Doświadczenia z 2016 r., a przede wszystkim z 2017 r., pozwalają na optymizm w tym względzie.

Przypomnę, iż międzynarodowe instytucje oceniły, że w ciągu ośmiu lat rządów PO-PSL budżet państwa stracił nie mniej niż 240 mld zł, co oznacza, że średnio corocznie tracił on 30 mld zł z przyczyny regularnego i mafijnego złodziejstwa. Proszę te kwoty porównać z kwotami poprzednio wskazanymi. Widać z tego jaki śmierdzący pasztet zgotował nam poprzedni rząd. Obecnie straty te są stopniowo eliminowane, co oznacza, że państwo odzyskuje należne mu przychody, które w części mogą być przeznaczane na ochronę zdrowia. Skądinąd wiadomo – nie będę teraz tego uzasadniał – że trzeba jeszcze likwidować oszustwa na podatku akcyzowym oraz na podatku od osób prawnych.

Przez jakiś czas można więc liczyć na energiczne zwiększanie wpływów budżetowych, których część przeznaczyć można na ochronę zdrowia. Być może więc uzyskanie poziomu 6% PKB na ten sektor będzie szybsze niż to obecnie rząd teraz zakłada. Zależy to jednak od sprawności naszej wspólnoty państwowej, w szczególności sprawności organów władzy i administracji publicznej.

Z tego co Pan mówi wynika, iż mamy realną szansę na zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia, ale wymaga to inżynierskiej precyzji.

Bardzo podoba mi się to określenie. Naprawa ochrony zdrowia rzeczywiście wymaga zastosowania inżynierskiego podejścia. W taki kontekst nie wpisuje się niestety protest rezydentów zgłaszających postulaty bez zrozumienia metod, które mamy do dyspozycji i które realnie mogą być zastosowane.

Dziękuję za rozmowę