W Egipcie widać to obecnie gołym okiem. Znaczenie domów znakiem X, by wiedzieć, które miejsca mają zostać zaatakowane to metoda nacisku na chrześcijan, którzy tam mieszkają. A palenie świątyń i mordowanie ludzi ma przyczynić się do szybszego oczyszczenia islamskiego Egiptu z elementów chrześcijańskich. Część z liderów Bractwa Muzułmańskiego mówi o tym zresztą niemal otwarcie, i wcale nie kryje się z planami „ostatecznego rozwiązania kwestii chrześcijańskiej”.

A podobny proces, tyle, że nieco powolniejszy, obserwować możemy także w innych krajach regionu. Od momentu obalenia reżimu Saddama Hussajna populacja chrześcijańska w tym kraju zmniejszyła się z półtora miliona do dwustu tysięcy. Znacząca część z nich wyjechała, ale nie brak także ludzi brutalnie zamordowanych. Jak opowiada anglikański pastor Andrew White z Bagdadu od momentu obalenia reżimu Saddama Hussajna zamordowano 1026. - Jednego dnia zginęło ich 58 – podkreśla duchowny. I podobnie, jak w Egipcie, cel jest podobny chodzi o oczyszczenie świętej ziemi islamu z niewiernych, którzy ją „zanieczyszczają”.

Ten język, ale także metody zastraszania, wyrzucania czy znaczenia domostw, nie pozostawiają wątpliwości, co do natury prześladowań. Ale Europejczycy czy szerzej ludzie Zachodu, choć wiele mówią o walce z faszyzmem, i wciąż zapowiadają, że zrobią wszystko, by dramat taki nigdy się już nie powtórzył, patrzą na islamskie (a może trzeba powiedzieć islamsko-faszystowskie) czystki ze spokojem, i nie mają nawet (jak Amnesty International) odwagi, by nazwać je po imieniu. Od losu mordowanych i zmuszanych do przesiedlenia chrześcijan, bardziej interesuje nas bowiem święty spokój, reguły demokracji i liberalizmu. I dlatego godzimy się na to, by na naszych oczach dokonywał się powolny Holokaust chrześcijan na Bliskim Wschodzie... Tak jak niegdyś świat ze spokojem patrzył na to, co działo się w Auschwitz.

Tomasz P. Terlikowski