Chyba nie ma większego mordercy polityków niż sondażownie. Patrząc na słupki, wyciągają z nich wnioski, które prowadzą ostatecznie do wyborczej klęski, a przede wszystkim ruiny realnej polityki.

W Polsce od kilkunastu lat próbuje się tworzyć partię środka. Wszystko niby się zgadza. Część wyborców PO o liberalnych poglądach uważa Platformę za zbyt mało ideową i nastawioną na geszefty. Natomiast część wyborców PiS sądzi, że ich ugrupowanie za bardzo skupia się na sprawach ideowych i chciałoby w życiu publicznym czegoś spokojniejszego. Jest trochę takich, którzy wymieniając wady obu partii, nie potrafią zdecydować się na żadną z nich. Słowem: idealna sytuacja, żeby zmobilizować kilka procent tych, którzy nie głosują, a są pośrodku, i zabrać po kilka następnych procent obu partiom. Jak dobrze pójdzie, to będzie z tego nawet największa partia. Wielokrotnie potwierdzały to sondaże.

Tylko że w wyborach ostatecznie żadna partia środka nie przekroczyła progu. Okazało się, że kiedy wyborcy idą do urn, to bardziej boją się skumulowania wad partii środka niż ich zalet. Poparcie dla partii i ludzi środka jest bardzo miękkie. Jeżeli nawet uda się przekonać choć trochę osób z jednej i drugiej strony, to przy akcie głosowania nie ma to większego znaczenia. Polski wyborca głosuje na zasadzie swój–obcy. Jeżeli byłeś nasz, a już nie jesteś zupełnie nasz, to jesteś zdrajcą. Jeżeli byłeś u tamtych, a przeszedłeś do nas i mocno się nie wkupiłeś, to nasz jeszcze nie jesteś. Jeżeli nie byłeś ani u nich, ani u nas, to czyj jesteś?

Jest to wojenny sposób identyfikacji, wynikający z doświadczeń komunizmu i wasalizmu III RP wobec obcych mocarstw. Wyborca nie testuje polityka pod względem jego cech, póki nie sprawdzi, do jakiego zalicza się obozu. Jeżeli nie jest w stanie tego zrobić, to woli na taką mimozę nie głosować. Co innego, kiedy wyborcę pytamy o renomę polityka. Popularny może być nawet wróg, bo jest przystojny, dobrze ubrany albo nieźle gada. Wyborca będzie go darzył sympatią, ale przy urnie go rozstrzela.

Skąd więc biorą się zmiany tendencji wyborczych? Po pierwsze, te zmiany nie są takie duże. Po drugie, wynikają one bardzo często z łączenia i dzielenia podobnych partii.  Po trzecie, obozy potrafią powiększać się i pomniejszać dzięki zwerbowaniu niezdecydowanych albo przekonaniu, że źli to tamci.

Polityk, który lawiruje, zaszkodzi swojemu obozowi, a sobie najbardziej, ale za to przez jakiś czas może być dzięki temu popularny. Tylko popularność jest w Polsce – jak wyżej wspomniałem – cechą drugorzędną. Podstawą jest identyfikacja.

Tomasz Sakiewicz

Gazeta Polska 39/2017, 27 IX 2017