Tomasz Poller: Olbrzymie poparcie Białorusinów dla kandydatki Cichanouskiej jak również w ogóle dla antyłukaszenkowskiej opozycji to jakiś niesamowity fenomen, z którym wcześniej nie mieliśmy do czynienia na taką skalę. Wiece, nieraz wielotysięczne, odbywają się nie tylko w Mińsku czy miastach obwodowych, ale w Słonimiu, Borysowie, Głębokiem, Bobrujsku... Tego wcześniej nie było.

Agnieszka Romaszewska-Guzy, opozycjonistka w PRL, szefowa Biełsat TV: Przede wszystkim, myślę, jest to już efekt zmęczenia Łukaszenką. To już 26 lat i ludzie po prostu mają dosyć. Brzmi to prosto, ale taka jest prawda. Wszystko ma swój kres i ludzka cierpliwość się wyczerpuje. Nawet przysłowiowa cierpliwość białoruska. Ten system jest dokuczliwy. Może tego nie widzimy, gdy z zewnątrz, z punktu widzenia turysty, zobaczymy w Mińsku czyste ulice, ale ten system jest naprawdę bardzo dokuczliwy dla obywatela. Z ruchami społecznymi jest tak, że nie wszystko można przewidzieć. Bardzo trudno powiedzieć, dlaczego sierpień 80 był akurat w sierpniu... Jeden ze znajomych działaczy dawnej Solidarności zwykł mawiać, że jest to trochę tak jak z motocyklem. Włączasz, naciskasz ten pedał, a nigdy nie wiesz, za którym razem on zaskoczy. Można oczywiście wskazać na pewne konkretne czynniki. Na pewno jest to czynnik ekonomiczny. Na Białorusi pogorszyła się sytuacja ekonomiczna, możliwości tej postsowieckiej gospodarki się wyczerpały. Do tego doszły kolejne posunięcia Łukaszenki, jak choćby nałożenie parę lat temu podatku na bezrobotnych. Był to zresztą pierwszy moment, w którym zobaczyłam, że niezadowolenie społeczne przesunęło się na dół, do małych miast. Takim czynnikiem jest też na pewno coraz większa emigracja. Ludzie jeżdżą , min. do Polski, widzą że kraje wyglądają inaczej. To są główne rzeczy, które zapaliły tę iskrę. Białorusini są z natury cierpliwi, ale jak komuś skaczesz po głowie... Białorusini opowiadają taki dowcip, jak to w carskiej armii wieszano kilku nieszczęśników, w tym Białorusina. Wszyscy umarli, a Białorusin żyje. Po kilku dniach zdejmują go z szubienicy i pytają: jak to możliwe, że przeżyłeś? A on odpowiada: Trochę mnie kark bolał, ale przyzwyczaiłem się... Tym razem nawet ta legendarna cierpliwość i przyzwyczajenie się skończyły.

Przed kilkoma dniami zatrzymano na Białorusi grupę domniemanych bojowników z Rosji, związanych z Grupą Wagnera. Pojawiają się tutaj różne domysły, jednak najbardziej prawdopodobne, że mamy do czynienia z "ustawką" ze strony Łukaszenki.

Jako poważny dzennikarz nie mogę stwierdzić jak jest na pewno, natomiast można przyjrzeć się, jakie są tutaj przesłanki i co można z nich wnioskować. Po pierwsze, jeszcze wcześniej wsród kandydatów aresztowanych pod zarzutami kryminalnymi znalazł się szef banku, w którym znaczący udział miał Gazprom. Następnie mamy sprawę owych wagnerowców, choć dodajmy dla ścisłości, nie wszyscy z grupy aresztowanych są wagnerowcami. Znamienne, że Rosja zachowuje się w tej sprawie bardzo łagodnie.

No właśnie. Nader dziwna, spokojna, wyważona jest reakcja Moskwy...

Zresztą po obu stronach ta reakcja jest bardzo spokojna, i po stronie białoruskie i rosyjskiej. Oczywiście, i tu i tam, jakieś wypowiedzi się pojawiają. Jedna z nich zasługuje na uwagę, a padła ona w mediach kremlowskich, że Łukaszenka przeszedłby Rubikon, gdyby ich wydał Ukrainie. A jest jasne, że to nie nastąpi. Widać, że jest to jakaś dziwna manipulacja. Bo, skoro mówią, że owym przejściem Rubikonu nie jest samo aresztowanie, ale ewentualne przekazanie Ukrainie (a czego Białoruś w żadnym wypadku nie ma zamiaru zrobić), to wygląda na to, jakby mieli oni zamiar odtrąbić odwrót. Równocześnie wiemy, że nie są oni trzymani w żadnym areszcie, ale prawdopodobnie gdzieś w jednostce wojskowej. A jeśli jeszcze dodamy do tego, że aresztowani zostali w sanatorium pod Mińskiem, ubrani w kamuflarze, nie kryjąc się specjalnie, to wygąda to absurdalnie... Wypowiedzi białoruskie są bardzo ogólnikowe, zawoalowane. Są to wypowiedzi typu: ktoś z zewnątrz chce się wmieszać, zaszkodzić, nie wiadomo kto, wiec musimy z tego powodu prowadzić staranną ochronę wieców wyborczych, obstawę milicyjną, być może trzeba będzie wyłączyć internet, aby terroryści nie mogli się porozumiewać... itd.

A więc raczej akcja władz białoruskich i pretekst do przykręcenia śruby?

Tak, to tworzy pretekst. Natomiast próbując odpowiedzieć na pytanie "cui bono?", to konkludując: nie wiem jakie korzyści miałaby z tego odnieść Rosja, natomiast Łukaszenka owszem. On w tej chwili argumentów za wiele nie ma, ani wobec narodu ani wobec Zachodu. Pieniędzy nie może rozdawać, bo nie ma skąd ich wziąć, popularności nie posiada, poważania za Zachodzie nie ma. Zatem przedstawienie się w kategoriach przedmurza przed rosyjskim zagrożeniem jest dla niego jakimś pomysłem. Taka jest moja opinia, oparta na takich a nie innych przesłankach i jest ona w tym sensie uprawdopodobniona.

Pewną popularność od jakiegoś czasu, zarówno wśród niektórych osób na Białorusi, jak i w Polsce, zdobyła sobie narracja, kóra w skrócie brzmi: "mimo wszystko popieramy dyktatora, bo on broni niepodległości Białorusi przed Rosją"...

Też oczywiście znam tę narrację. Ona stała się popularna w ciągu ostanich kilku lat, gdy Łukaszenka wszedł w konflikt energetyczny z Rosją, dotyczący cen ropy i gazu. Łukaszenka bardzo ostro się tutaj postawił, podobnie jak w kwestii integracji, pokazując, że woli być niezależnym carem swojego małego carstwa niż poddanym cara Putina. Tutaj oczywiście nie możemy mieć wątpliwości. Z drugiej strony należy powiedzieć, że jego carstwo jest uzależnione od Rosji, za co odpowiada przecież nie kto inny, jak Łukaszenka przez 26 lat swoich rządów. To państwo zostało zrusyfikowane mentalnie, likwidując przejawy białoruskości, prześladując za tradycyjną białoruską, biało-czerwono-białą flagę. Ostatnio milicja wkroczyła do jednego z mieszkań w bloku i skonfiskowała zasłony w tych barwach, co pokazuje poziom idiotyzmu. Zrusyfikowano szkolnictwo, całkowicie zrusyfikowana została gospodarka. Co zatem miałoby oznaczać, że Łukaszenka broni kraju przed Rosją? Jest to myślenie życzeniowe. Dodajmy, że przecież przez lata mógł on wykonać jakiś znaczący gest w kierunku Zachodu, czy choćby w kierunku Polski. Tymczasem, zlikwidowany 15 lat temu Związek Polaków nadal musi działać półlegalnie. Jeżeli Łukaszenka chciałby dogadać się  z Polską, już by to zrobił.

Jaki zatem scenariusz rysuje się przed Białorusią?

Jest kilka scenariuszy. Pierwszy, niestety najbardziej prawdopodobny, to siłowe rozpędzenie, które może być zresztą bardziej lub mniej konfrontacyjne. Już nawet teraz nie wiadomo, co będzie z wielkim wiecem Cichanouskiej zaplanowanym na 6 sierpnia. Już teraz te wszystkie wiece odbywają się na peryferiach miast, czy - jak w przypadku Brześcia -wręcz w lesie, gdzie, mimo wszystko, ludzie dojeżdżają. Teraz okazuje się, że plac na przedmieściach Mińska, gdzie ma odbyć się wiec 6 sierpnia, będzie zajęty przez władze. Nie wiemy, czy ludzie, gdy zaczną się zbierać, nie będa rozganiani. A co będzie po wyborach? Pytanie, jak ludzie zachowaja się wobec wersji siłowej. Teraz wiece są dozwolone. Czy Białorusini, naród legalistów, będą na takie wiece przychodzić potem. W grę mógłby wchodzić strajk. Ale jest to trudna metoda protestu i Białorusini  nie robili tego nigdy. Wersja siłowa oznacza aresztowania, falę emigracji... Ale można sobie wyobrazić też scenariusz, że nomenklatura zacznie się kruszyć i za załamaniem się któregoś z ogniw siłowych wszystko zacznie upadać jak kostki domina. Myślę jednak, że Łukaszenka bez jakichś gwarancji dla siebie nie upadnie, więc może wchodzić też w grę jakaś wersja okrągłego stołu.

Czy także i tym razem sam akt wyborczy nie będzie miał żadnego znaczenia a wybory, standardowo, zostaną sfałszowane?

Moim zdaniem wybory zostaną sfałszowane. Chyba, że władza zdecydowałaby się na jakiś okrągły stół, jednak nie sądzę, żeby ktokolwiek w tym momencie coś takiego rozważał. Jest zresztą jeszcze jedna możliwość, że oni, ze względu na "terrorystyczne zagrożenie" odwołają te wybory. Byłoby to sprytne rozwiązanie, kóre jednak równocześnie podtrzymałoby to gotowanie się w tym garnku, nie mówiąc o tym, że byłoby to jedynie przełożenie wyborów na za jakiś czas.