Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Jak odniesie się Pan do publikacji Borisa Reitschustera na temat rosyjskich dywersantów w Europie- możliwe, że także w Polsce?

Witold Jurasz, Ośrodek Analiz Strategicznych: Dywersanci, jak rozumiem, potrzebni są w scenariuszu stricte militarnym. Nie podejrzewam, żeby był to właśnie ten scenariusz, który Moskwa opracowuje, w każdym razie na pewno nie w stosunku do Niemiec. W samych tekstach na ten temat, choć do oryginalnego nie dotarłem, następuje pewne pomieszanie pojęć. Mówi się o „dywersantach”, którzy mają się zajmować werbowaniem nowej elity, a dywersanci zajmują się co najwyżej zabijaniem, bo od werbowania są szpiedzy. Myślę, że większą uwagę Polska powinna zwrócić na kwestię działalności rosyjskiej agentury wpływu. A przede wszystkim jesteśmy w stanie tak ogromnej wojny polsko-polskiej, że Rosjanie właściwie mogą siedzieć z założonymi rękami i nie potrzebują żadnych szpiegów czy dywersantów. Jeżeli Polacy nie zmądrzeją i nie dojdzie do choćby minimalnego kompromisu, będzie trochę jak w piosence Perfectu i pokonamy się sami.

Od pewnego czasu można zaobserwować w polskim internecie zalew prorosyjskich komentarzy. Czy możemy mówić, że istnieje wojna informacyjna pomiędzy Polską, a Rosją?

Oczywiście, istnieje. Widać to po działalności prorosyjskich „trolli” internetowych, które ostatnimi czasy się bardzo uaktywniły. I udało im się dość skutecznie przesunąć akcenty w naszej polityce wschodniej. Polityka wschodnia niby cały czas odwołuje się do tzw. polityki Lecha Kaczyńskiego, jednak coraz częściej nie ma z tym dziedzictwem nic wspólnego.

W przypadku Litwy mamy absolutnie katastrofalną kontynuację polityki Radosława Sikorskiego. Była ona wyraźnym odejściem od tzw. „polityki Lecha Kaczyńskiego”. Obecny sekretarz stanu w MSZ, wiceminister Jan Dziedziczak, wydał bardzo wyraźne zalecenie w stosunku do wszystkich działaczy polskiej mniejszości na Litwie, że albo wspierają p. Tomaszewskiego współpracującego z mniejszością rosyjską i paradującego po Wilnie z „gieorgijewską lentoczką”, albo polska przestanie wspierać tych działaczy. Należy więc zadać p. Dziedziczakowi pytanie: czy kontynuuje politykę Lecha Kaczyńskiego, czy jakąś inną? Dodajmy, że na bezwarunkowym wsparciu dla p. Tomaszewskiego rzecz się nie kończy. Otóż MSZ postanowił zalecić polskiej mniejszości, że ma iść do wyborów wspólnie z mniejszością rosyjską. Znów żadni rosyjscy dywersanci nie są nam potrzebni, skoro sami sobie fundujemy klęskę polityki regionalnej, bo tak grając żadnej polityki regionalnej nie damy rady wskrzesić.

W przypadku Białorusi już widać, że temat walki o demokrację jest zastępowany kwestią walki o prawa Polaków. Owszem, prawa Polaków są ważne, należy jednak zdefiniować ich zakres: czy chodzi nam ogólnie o prawa mniejszości, czy też o prawa polityczne mniejszości. Jeśli mowa jest o prawach politycznych, to wychodzi to poza to, co jest realne i to jest przepis na to, by nam nic nie wyszło. Na prawach mniejszości rzecz się jednak nie kończy. Oto słychać np. głosy, że Kościół Katolicki na Białorusi zachowuje się nie w porządku, bo msze odprawiane są po białorusku, a powinny być po polsku. Wygląda to na suflowanie narracji, która stworzy podłoże do konfliktu z postłukaszenkowską Białorusią. Postłukaszenkowska Białoruś nie jest oczywiście bliską perspektywą, ale kiedyś nadejdzie. Jak widać „my” się na nią już szykujemy.

Jedynie w wypadku Ukrainy jest trochę lepiej – doszło do udanej wizyty prezydenta Andrzeja Dudy, z konkretnymi propozycjami np. w zakresie współpracy ekonomicznej. Ale i tu można byłoby oczekiwać większej aktywności.

Rosyjska wojna informacyjna z Polską to jednak nie tylko polityka wschodnia. Jej ślady widać również i w innych sprawach. Stałą melodią rosyjskiej polityki zagranicznej jest np. próba przedstawiania nas jako rusofobów. Proszę zwrócić uwagę z jaką lubością media rosyjskie podchwytują każdą wypowiedź, którą można „sprzedać” na Zachodzie jako dowód tego, że z Polakami nie da się rozmawiać. Generalnie Moskwie w Polsce potrzebni są rusofile, albo rusofobi. Normalni Polacy, którzy odrzucając wielkoruski szowinizm, sami nie czują do Rosjan ani nienawiści ani pogardy są Moskwie mocno nie na rękę.

Do Polski spływają ostrzeżenia w związku z prowokacjami rosyjskimi przed szczytem NATO.

Rzeczywiście widać coraz więcej jawnie prowokacyjnych działań Rosji – np. ostatnio na Bałtyku. Trzeba mówić bardzo zdecydowanie, że takie rzeczy nie powinny mieć miejsca, ale z drugiej strony zachować też spokój. Chciałbym tutaj zwrócić uwagę na kuriozalną wypowiedź jednego z b. doradców prezydenta Komorowskiego, Romana Kuźniara, który stwierdził, że Amerykanie powinni ostrzelać rosyjskie samoloty, które były – dodajmy - nieuzbrojone. Tego rodzaju loty to bardziej, przepraszam za wyrażenie, „obsikiwanie” terenu, niż cokolwiek innego. To tyle, co demonstracja polityczna. Widać to było po reakcji amerykańskich marynarzy, którzy oglądali to jak pokazy lotnicze, rozumiejąc, że nie stanowi to żadnego zagrożenia. Charakterystyczne jest to, że jeden ze współautorów i entuzjastów, stojący w awangardzie resetu polsko-rosyjskiego, teraz nagle „wymachuje szabelką”. To nie tylko niemądre, ale też niestosowne. Nie brak u nas niestety osób, które zawsze pouczają. Najpierw pouczały ludzi, którzy nie byli ślepi na rosyjskie zagrożenie, mówiąc, że Rosja żadnym zagrożeniem nie jest, a teraz dla odmiany ochoczo i równie nieodpowiedzialnie „walą pięścią w stół”. Byłoby dobrze, gdybyśmy nie słuchali takich podszeptów, bo są tak samo niepoważne, jak wcześniej niepoważne były głosy, że Rosja nie jest zagrożeniem. Co do szczytu NATO, warto zwrócić uwagę na wypowiedź Alexandra Vershbowa, amerykańskiego, co warto podkreślić, zastępcy sekretarza generalnego NATO. Powiedział on, że nie będzie baz czy stałej obecności żołnierzy innych państw Paktu na flance wschodniej, za to obecność „rotacyjna, ale ciągła”. Kiedy jedni żołnierze wyjadą, kolejni pojawią się w tym samym momencie. Innymi słowy, Stany Zjednoczone zmierzają w kierunku wzmocnienia nowych państw członkowskich NATO w taki sposób, by Rosja nie straciła twarzy. Będzie to nazwane w sposób nie do końca dla nas satysfakcjonujący, ale z militarnego punktu widzenia najważniejsze jest, że te siły po prostu w Polsce będą i że Rosjanie będą rozumieć, że jakikolwiek ruch militarny oznacza wejście w starcie zbrojne z siłami zbrojnymi USA. W sensie retorycznym będzie „zgniły kompromis”, a faktycznym- po 17 latach od wejścia Polski do NATO, NATO wejdzie do Polski. Miejmy nadzieję, że chociaż z tej okazji politycy różnych partii będą się wspólnie cieszyć. Bo jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem będziemy po prostu bezpieczniejsi.  

P.S. Tytuł pochodzi o redakcji fronda.pl