Już od czterech wieków pątnicy z różnych zakątków świata przybywają do Kalwarii Zebrzydowskiej, by Tej, która "króluje, uzdrawia i pociesza" składać swoje prośby. A Ona rozdaje łaski uproszone u Syna. Nikt, kto z czystym sercem błaga Ją o pomoc, nie odchodzi z pustymi rękami. Świadczą o tym liczne wota dziękczynne, a także opisy cudów z kronik klasztornych ojców Bernardynów. Poniżej przytaczamy kilka opisów nadzwyczajnych łask zapisanych w tych kronikach.

***

Ja Jan Jodłowski z Barcic, lat 42, żonaty, zeznaję wobec świadków, co następuje: w roku 1840, będąc w lesie zajętym ścinaniem drzewa, zostałem przywalony spadającym drzewem, które mi zgruchotało lewą nogę nad kolanem i z bólu zemdlałem. Opatrzono mię naprędce i zaniesiono do domu. Tutaj, jęcząc z boleści, ofiarowałem się Najświętszej Pannie z Kalwarii i, nie zważając na przestrogi domowników, na kulach wśród niesłychanych wysiłków dowlokłem się na miejsce święte. Tu przed Cudownym Obrazem modliłem się gorąco i odzyskałem zdrowie, i do dziś dnia jestem zdrów i na tej nodze dobrze chodzę, za co Najświętszej Panience ustawiczne dzięki składam.

***

15 lipca 1934 r. wieczorem zaczął padać deszcz ulewny, który trwał przez całą noc. 16 nadchodziły wiadomości o wylewie rzek i przerwaniu komunikacji w niektórych miejscach nad rzekami: Dunajcem, Popradem, Ropą, Wisłokiem. Powódź zrobiła ogromne zniszczenie, którego żadne pióro nie jest w stanie opisać. Tysiące gospodarstw zniszczonych, dziesiątki tysięcy ludzi bez odzienia i dachu nad głową, zbiory w kilkunastu powiatach porwane przez szalejący żywioł. 
U nas Cedron rzeczka i strumyczek Legnica zrobiły szkody na przeszło 6 tysięcy złotych. Od lat 120 nie było takiej powodzi. W Klęczanach od Limanowej ocalała cudownie izba z modlącymi się, a należącymi do rodziny Kusionów za przyczyną Matki Boskiej Kalwaryjskiej z odmętów straszliwej powodzi. Całą sprawę na miejscu zbadał o. kustosz Wojciech Kozubał, a p. Władysław Lisowski artysta-malarz kościelny ze Sanoka utrwalił ten cud na płótnie. Obraz ten zawieszono na dolnym korytarzu opodal od zakrystii.

***

Serdecznie dziękuję Matce Bożej Kalwaryjskiej za uzdrowienie mego syna Henryka. W Wielkim Tygodniu 1976 r. dziecko wpadło do gaszonego wapna. Wapno wypaliło mu oczy tak, że nic nie widziało. Prosiliśmy Matkę Najświętszą o pomoc. Po tygodniu nasze modlitwy zostały wysłuchane i syn odzyskał wzrok. Po tym wypadku nie ma najmniejszego śladu. Jestem przekonana, że był to cud dokonany za wstawiennictwem Matki Bożej Kalwaryjskiej, której z całego serca dziękuję za pomoc i opiekę.

***

Chcę pokrótce opisać, jakiej dostąpiłam łaski za przyczyną Matki Boskiej Kalwaryjskiej. W 1993 r. w grudniu wykryto u mnie guza piersi. Podczas operacji potwierdziła się diagnoza: nowotwór złośliwy, na dowód czego dołączam kartę szpitalną. Rozpoczęłam leczenie chemioterapią, a równocześnie na własną rękę jeździłam 3 razy w tygodniu do bioenergoterapeuty do Krakowa. Za każdym razem, wracając, wstępowaliśmy z mężem do klasztoru i tam, przed Cudownym Obrazem prosiłam Matkę Boską o pomoc w walce z chorobą. Trwało to od grudnia 1993 r. do kwietnia 1994 r. Na 9 maja 1994 r. wyznaczono mi operację amputacji piersi. Pewnego razu, będąc u lekarza do kontroli, pytam go: "Panie doktorze, a gdyby mi się ten guz zgubił, to nie będę musiała pójść na operację?" Lekarz na to: "Proszę sobie takimi rzeczami głowy nie zawracać. Jak długo pracuję, jeszcze nikomu guz po chemioterapii nie zniknął, on się tylko powinien skurczyć".

Przed pójściem na operację mąż i córka namówili mnie, abym poszła zrobić kontrolne USG stwierdzające chorobę. W pewnym momencie lekarz, któremu przyniosłam wynik badania, powiedział do mnie: "Ale mnie pani zaskoczyła - pani nie ma guza, zostało tylko łożysko po nim". Płakałam ze szczęścia, jednak operacji musiałam się poddać, ponieważ mogły zostać jakieś zalążki, które w przyszłości mogłyby się rozwinąć. Już wstępne badanie wykazało, że nie ma komórek rakowych. Czekałam na dokładne badania, które po dwóch tygodniach przyszły z Gliwic. I znowu radosna wiadomość. Wtedy lekarz, który mnie prowadził, powiedział do mnie: "To, co się pani stało, to cud".

Ja wiem, że to Matka Boża Kalwaryjska pomogła mi w chorobie. W dowód wdzięczności postanowiłam oddać Jej hołd przyjeżdżając na pielgrzymkę w sierpniu. Byłam już dwa razy. I znowu proszę Ją, aby pozwoliła mi odwiedzić Kalwarię każdego roku mojego życia. W maju 1996 r. minęły dwa lata od operacji. Wróciłam do pracy, czuję się tak dobrze, jakbym nigdy nie chorowała.

Nasza Arka 7/2002

bjad