Portal Fronda.pl: Na pytanie "Czy w razie konfliktu zbrojnego na Ukrainie Polska powinna zaangażować się militarnie tak jak w Iraku i Afganistanie?" aż 38 proc. Polaków odpowiedziało "zdecydowanie nie", a 29 proc. "raczej nie". Łącznie, aż 67 proc. Polaków nie chce zaangażowania militarnego na Ukrainie tłumacząc, że są za to odpowiedzialne Stany Zjednoczone i Ukraina. Jak Pan ocenia te dość prorosyjskie deklaracje?

Witold Waszczykowski: Nie uważam, że to deklaracje prorosyjskie. Co więcej, sądzę że 100 proc. Polaków powinno powiedzieć, że nie chce wojny z Rosją, bo nikt normalny nie chce wojny, ani z Rosją, ani z kimkolwiek innym. Ludzie są normalni i nie chcą wojny – tak to odbieram. Oczywiście, gdyby zapytano, co w sytuacji, kiedy Polska zostaje zaatakowana przez Rosję i znaczny odsetek respondentów odpowiedziałby, że nie będzie bronić Polski, to martwiłbym się wtedy.

A zgadza się Pan z poglądem, że to USA i UE są winne obecnej sytuacji na Ukrainie?

W dużej mierze winne są Stany Zjednoczone, które za prezydentury Baracka Obamy podjęły pewien flirt z Rosją pod nazwą "reset". Amerykańska administracja dość naiwnie myślała, że Rosjanie pomogą jej w rozwiązywaniu wielu międzynarodowych sytuacji kryzysowych, jak Afganistan, kwestia programu nuklearnego Iranu, Syria czy kilka innych sytuacji. Amerykanie uznali, że można zapomnieć o starych problemach, grzechach, rywalizacji z Rosją na rzecz nowej współpracy, ale zapłacili za to cenę związaną z zatrzymaniem rozszerzenia NATO na Wschód. Jeszcze w latach 2006-2008 aspiracje do członkostwa w NATO miała Gruzja i Ukraina, ale zostały one zahamowane. Drugim kosztem było zatrzymanie programu tarczy antyrakietowej. Obama zapowiedział, że ewentualna tarcza w Polsce powstanie w roku 2018, czyli dwa lata po jego odejściu. De facto powiedział, że za jego dwóch kadencji żadna tarcza w Polsce nie powstanie. To była naiwność, która zachęciła Rosję do tego, żeby być krajem coraz bardziej asertywnym, a wreszcie agresywnym.

Jaka jest odpowiedzialność Unii Europejskiej?

UE popełniła błąd naiwności uznając, że większe zaangażowanie się we współpracę gospodarczą z Rosją doprowadzi do tego, że Rosja uzależni się od bogatego rynku zachodniej Europy. Stało się wręcz przeciwnie. Tłumaczyłem Niemcom, że podłączenie rury gazowej do ich kraju wcale nie będzie oznaczało, że Niemcy uzależnią Rosję od swojego rynku odbioru, ale odwrotnie – to Rosja uzależni Niemcy warunkami dostawy tego paliwa. I tak też się dzieje. To Rosja używa gospodarki do celów politycznych jako instrumentu politycznego.

Ze wspomnianego sondażu wynika, że generalnie Polacy są przeciwni zbrojnej interwencji na Ukrainie, ale ten znaczny odsetek, o którym mowa na początku nie chciałby wysłania wojsk, gdyby do takiego konfliktu zbrojnego już doszło. Ja mam pytanie, czy w ogóle Polska mogłaby samodzielnie podjąć taką decyzję o ewentualnym wsparciu wojskowym dla Ukrainy? Czy nasza decyzja w tej kwestii byłaby raczej uzależniona, na przykład od stanowiska NATO?

Takie decyzje musielibyśmy podejmować w ramach NATO. To są plany obronne, które uzgadnia się w ramach NATO. Polska nie ma wielkich zdolności interwencyjnych. Proszę zobaczyć, ilu żołnierzy wysyłamy na misje pokojowe czy stabilizacyjne. W latach największego zaangażowania, to było nie więcej niż pięć tysięcy żołnierzy na różnych operacjach. W Iraku i Afganistanie nie było więcej niż 2,5 tysiąca w jednej turze, inne jednostki było rozlokowane w Libanie, Syrii, na Bałkanach. W szczycie zaangażowania mogliśmy wysłać ok. 4,5 tysiąca żołnierzy. To są nieznaczne siły dla 100-tysięcznej armii. Okazuje się, że jesteśmy w stanie w działaniach ekspedycyjnych zaangażować ok. pięciu procent naszych sił. To niewiele. Polska ma niezbyt silną armię, która nie wystarczyłaby nawet do obrony własnych granic. Ze 100-tysięcznej armii, wojsk lądowych jest ok. 60 tysięcy, z wojskami powietrznymi ok. 70 tysięcy. Gdyby rozwinąć te siły liniowo, one nie będą w stanie obronić 200-kilometrowego odcinka polskiej granicy z Kaliningradem. Nasze siły w obecnym stanie mogłyby zadać istotne straty agresorowi, ale pod znakiem zapytania stoi obrona całego terytorium. A już na pewno nie jesteśmy w stanie znacząco wesprzeć jakiejś ekspedycji NATO-wskiej w kraju, takim jak Ukraina.

Od kilku dni trwają intensywne prace nad doraźnymi zmianami w planie modernizacji technicznej sił zbrojnych w związku z sytuacją na Ukrainie. Jak Pan ocenia takie gwałtowne działania? Czy nie należało wcześniej pomyśleć o przygotowaniu na taką ewentualność?

I tak było. Jeszcze w 2012 roku oba ośrodki władzy, równolegle prezydent i premier, zapowiedziały programy zbrojeniowe. One są rozłożone na dekadę, co oznacza, że nie będą szybko realizowane. Dopiero w tej chwili ogłasza się pierwsze przetargi, myśli o zakupie jednego czy dwóch okrętów podwodnych, większej ilości śmigłowców czy innych rodzajów broni. Procesy te będą trwały przez kilka lat, a dozbrajanie kilkanaście. Uważam, że tempo powinno być szybsze, a być może w obecnej sytuacji te zakupy powinny być większe, niż planowaliśmy to dwa lata temu.

Rozm. MBW

Czytaj także: 

 

Żenujący sondaż. Polacy w razie wojny nie chcą walczyć z Rosją? Skąd ta postsowiecka mentalność?