Zwycięstwo Ukrainy nad Rosją zależy tyleż od sytuacji militarnej, co od powodzenia ukraińskich reform, które Kijów ma wprowadzić w niezwykle trudnych wojennych warunkach. Według powszechnej opinii wspomniany proces reformowania postępuje wolno, a na Ukrainie bez zmian panuje korupcja i oligarchia.

Ukraina zaprzecza tej obiegowej i stereotypowej opinii od chwili, gdy prezydent Poroszenko odsunął ze stanowiska gubernatora regionu Dniepropietrowskiego Ihora Kołomojskiego, uważanego za jednego z czołowych oligarchów. I zrobił to w sposób nader wyrazisty. Najpierw obrugał go za niewłaściwe zachowanie wobec dziennikarza, dając mu oficjalną naganę, następnie usunął jego ludzi z wielkiego koncernu energetycznego – i to wyjątkowo sprawnie, bowiem z pomocą wojska – a na koniec zdymisjonował. A co zrobił Kołomojski? Zbuntował się? Nie. Spotkał się z Poroszenką i obiecał lojalną współpracę z nowym gubernatorem, przyznając się zarazem do błędów i nieumiejętności zarządzania regionem. Dlaczego? Kołomojski, jak wielu ukraińskich oligarchów wie, że jego przyszłość zależna jest od losów całej Ukrainy, a więc i sensownych reform. Porażka w konflikcie z Rosją oznaczałaby również porażkę – a nawet finansową katastrofę – tej konkretnej grupy. Przykład Achmetowa z Doniecka, który zaczął prowadzić dwuznaczną grę na dwa fronty – i z Moskwą i z Kijowem – pokazuje, jak fatalne ma to skutki również dla niego samego.

Oligarchowie dzięki posiadanym majątkom odgrywają na Ukrainie wciąż bardzo znaczącą rolę. Jeśli Prezydent Poroszenko chce wprowadzić reformy, winien mieć ich po swojej stronie, jednocześnie walcząc z samym systemem oligarchii. Potrzebuje wpływów i pieniędzy, jakie oligarchowie oferują. W ramach wywierania nacisku może posunąć się wobec nich do swoistego szantażu – jeśli nie zgodzicie się na moje warunki – ograniczenie własnych wpływów i reformy – to przyjdzie Putin.

Poroszenko wykorzystuje ten moment, odsuwając nie tylko Kołomojskiego, ale ogłaszając walkę z całym systemem oligarchicznym. Jest to część coraz bardziej wyrazistego projektu zmian, obejmującego reformę samorządową i powstanie biura antykorupcyjnego. Działanie tego biura stało się już widoczne – byliśmy świadkami licznych aresztowań, w tym dwóch członków rządu, których oskarżono o branie gigantycznych łapówek.

Narzekający na wolne tempo ukraińskich reform na ogół zapominają, od kiedy w ogóle są one możliwe. Odpowiedz jest dość oczywista: od czasu wyborów parlamentarnych do Rady Najwyższej, czyli od końca października 2014 roku. Na reformy Ukraińcy mieli więc jak dotychczas dopiero pięć miesięcy. I to mając jednocześnie do czynienia z narastającą agresją Kremla.

Nie należy też zapominać, że dla Ukrainy najpilniejsze są reformy armii i służb specjalnych. W dużym stopniu już się one dokonały. Dzięki temu po całkowitej bezsilności na Krymie armia ukraińska dużo lepiej daje sobie radę na wschodzie kraju. Terroryści i zamachowcy wyłapywani są od Odessy po Charków, a ich działalność nie jest paraliżująca. Reforma armii nie jest jednak gwarantem dalszych zmian ustrojowych.

Warto porównywać ukraińskie reformy z polskimi reformami w latach 1989-1990, szukając analogii i podobieństw, ale także pamiętając o różnicach. Polska gospodarka była w roku 1989 w stanie fatalnym, przechodząc w trybie „szokowym” od gospodarki nakazowej do rynkowej. Wychodzono z punktu zero. Sytuacja ukraińska jest odmienna. Od daty zdobycia samodzielności minęło lat ponad dwadzieścia i gospodarka ukraińska kształtowała się jako system rynkowo-oligarchiczny, gdzie mechanizmy rynkowe zakłócane były narastającą korupcją. Nie pojawił się też w żadnym momencie, wyrazisty projekt reform. Ostatni okres 2011-2013 za zarządów Wiktora Janukowycza był szczególnie trudne – państwo pogrążało się w korupcji, rozkradane od góry przez samą wierchuszkę. Punktem startu w Ukrainie nie jest więc stan zerowy, ale stan chaosu

Należy też pamiętać, że sam początek – moment upadku Związku Sowieckiego w roku 1993 – jakichkolwiek przemian ustrojowych był w Ukrainie znacznie trudniejszy niż dla Polski w roku 1989. Bycie republiką radziecką, i to przez dłuższy czas, to coś znacznie gorszego niż bycie „jedynie” krajem satelickim Kremla, co Polsce pozwalało jednak na margines swobody.

Obiegowa opinia głosi także, że Poroszenko nie może walczyć z oligarchami ponieważ sam jest oligarchą wg przysłowia „wrona wronie oka nie wykole”. To podejście można zakwestionować, stwierdzając, że nie każdy bogaty człowiek, milioner czy miliarder, jest oligarchą. Trudno wyobrazić sobie rynkową gospodarkę, w której nie ma warstwy bogaczy, przy czym kontrola rozwarstwienia społecznego pozostaje jedna z najistotniejszych kwestii demokracji i otwartych społeczeństw.

Zarazem jedynie z uśmiechem można słuchać najgłośniejszej krytyki oligarchizacji Ukrainy płynącej z Moskwy, gdzie rządzi wielki oligarcha nad oligarchami – Władimir Władimirowicz Putin.

Kazimierz Wóycicki 

Źródło: http://eastbook.eu/