Fragment książki „Wszystko jest wojną”.

Rozdział 3

Wszystko jest wojną

SCENARIUSZ WOJNY O PAŃSTWA BAŁTYCKIE

Od pewnego czasu zarówno w wypowiedziach publicystycznych, jak i w raportach analitycznych instytucji amerykańskich pojawiają się tezy, iż Stany Zjednoczone nie będą w stanie, w razie wybuchu, toczyć pełnowymiarowej wojny na dwóch geograficznie odległych od siebie obszarach operacyjnych, np. w Europie i na Dalekim Wschodzie. Jest to o tyle istotne, że dokonywane po aneksji Krymu w 2014 roku analizy możliwości obrony przez państwa NATO swych europejskich wysuniętych placówek, za jakie należy uznać państwa bałtyckie, przyniosły obraz niezwykle pesymistyczny. Seria prowadzonych w latach 2014 i 2015 przez analityków RAND gier wojennych skłoniła ich wówczas do wysunięcia tezy, iż w razie ataku Federacji Rosyjskiej na państwa bałtyckie osiągnięcie przedmieść Tallina i Rygi przez rosyjskie formacje pancerne nastąpi w ciągu 60 godzin od rozpoczęcia operacji. Z punktu widzenia zorganizowania możliwości obrony NATO winno dysponować, jak wówczas szacowano, siłą co najmniej sześciu brygad, w tym trzech uzbrojonych w sprzęt ciężki, wspieranych ogniem z powietrza i z lądu. Taki rachunek sił nie gwarantował, jak wówczas sądzono, przywrócenia terytorialnej integralności zaatakowanych państw, ale mógł umożliwić zatrzymanie rosyjskiego natarcia, co w rezultacie zmienić mogło w dłuższej perspektywie percepcję sytuacji strategicznej, jaką ma Moskwa. Po kilku latach, jakie upłynęły od tego czasu, warto się zastanowić, zwłaszcza w związku z dozbrajaniem przez Federację Rosyjską swych jednostek stacjonujących w zachodnim okręgu wojskowym, czy ten rachunek sił, niezbędnych celem powstrzymania ewentualnego uderzenia, jest nadal aktualny.

Inne symulacje przeprowadzane przez analityków po 2014 roku wskazywały, że Federacja Rosyjska w sprzyjających dla siebie okolicznościach może zdecydować się na rozpoczęcie konfliktu kinetycznego, chcąc realizować cele zarówno wojskowe, jak i polityczne. Z wojskowego punktu widzenia może zabiegać o zbudowanie lądowego połączenia z pozbawionym głębi strategicznej obwodem kaliningradzkim, z drugiej zaś może starać się osiągnąć cele mające wymiar polityczny, jak np. udowodnienie, iż Sojusz Północnoatlantycki nie jest w stanie wywiązać się ze swych zobowiązań sojuszniczych (art. 5).

Zarówno analizy prowadzone przez RAND, jak i Potomac Foundation wskazują na kluczowe znaczenie pierwszej fazy konfliktu zbrojnego, jego asymetryczny charakter (poprzedzony destabilizacją wewnętrzną państw bałtyckich, co ma umożliwić użycie rosyjskich sił zbrojnych w charakterze wojsk realizujących misję humanitarną czy wręcz kontyngentu pokojowego) oraz fundamentalne, z wojskowego punktu widzenia, znaczenie obwodu kaliningradzkiego i Polski dla perspektywy rozstrzygnięcia konfliktu na korzyść Paktu.

Czas, jaki upłynął od przeprowadzenia opisywanych symulacji wojennych, nie wiązał się ze spadkiem napięcia w rejonie i redukcją poczucia zagrożenia. Wręcz przeciwnie, dokumenty strategiczne formułowane przez właściwe służby Estonii, Łotwy czy Litwy sygnalizują, iż Federacja Rosyjska stale prowadzi skoordynowane i zaplanowane działania mające na celu wielowymiarowe osłabienie ich potencjałów obrony oraz woli oporu w razie ewentualnej agresji. I tak raport estońskiego kontrwywiadu wskazuje na cztery podstawowe, wiążące się ze sobą i wzajemnie przenikające, obszary potencjalnego zagrożenia – po pierwsze są nim regularnie prowadzone przez rosyjskie siły zbrojne ćwiczenia zakładające konflikt zbrojny z państwami NATO, głównie bałtyckimi oraz Polską, co ma świadczyć o tym, że rosyjscy sztabowcy za realny postrzegają konflikt zbrojny „na tym kierunku”, a dodatkowo częstotliwość manewrów ma z jednej strony przyspieszyć (przetrenować) rozwinięcie rosyjskich wojsk uderzeniowych pod ich osłoną oraz uśpić czujność przeciwnika; po drugie – sprzyja temu postrzeganie przez rosyjskich strategów i polityków tzw. kolorowych rewolucji w kategoriach ingerencji zewnętrznej mającej na celu zmianę geopolitycznej orientacji kraju, w którym taki wybuch ma miejsce, co może, będąc odbierane w kategoriach zagrożenia, doprowadzić w skrajnym scenariuszu do wybuchu konfliktu. Przede wszystkim z tego powodu, że niekontrolowany przebieg protestów w krajach postrzeganych przez Rosję w kategoriach domeny swych wpływów (np. Białoruś) skłaniać może wręcz Moskwę, trochę na wzór wydarzeń na Ukrainie, do działań emocjonalnych lub nawet wykonania uderzeń wyprzedzających taki rozwój wypadków. Po trzecie skłonność Federacji Rosyjskiej do zaatakowania Estonii i innych państw bałtyckich wynikać może z zakorzenionego przekonania w środowisku rosyjskich elit strategicznych, że są to najsłabiej bronione obszary NATO, a przez to wykorzystanie przewagi militarnej przez Rosję może okazać się najłatwiejsze. I wreszcie, czwartym obszarem zagrożenia jest prowadzona przez Federację Rosyjską polityka dozbrajania swego zachodniego okręgu wojskowego, w tym polegająca na dyslokacji najnowocześniejszych systemów rakietowych, takich jak Kalibr, mogących osiągać cele na obszarze całej Europy. Jest to jeden z elementów wywierania presji na Unię Europejską, ale w związku z problemem „strategicznej płytkości” obwodu kaliningradzkiego może prowadzić, w razie zaostrzenia sytuacji, do rozpoczęcia przez Rosję działań agresywnych. Na znaczenie obwodu kaliningradzkiego zamienionego po 2008 roku przez Rosję w bastion wojenny dla rachunku sił w regionie Morza Bałtyckiego zwracali już wcześniej uwagę szwedzcy analitycy.

Nawet jeśli zgodzić się z poglądem wyrażanym choćby przez Pentti Forsströma, iż perspektywa „gorącego konfliktu” w rejonie Morza Bałtyckiego nie jest obecnie realna, a jedyne rysujące się zagrożenia związane są z większą asertywnością Rosji w realizacji swych celów strategicznych na obszarach granicznych, to odpowiedź na pytanie o rzeczywiste możliwości i intencje NATO w regionie jest kluczowe z punktu widzenia polskiej polityki bezpieczeństwa.

Dobrą okazją jest opublikowana niedawno autorska prognoza Richarda D. Hookera poświęcona perspektywom obrony państw bałtyckich przez NATO i roli w tym zakresie Polski. Zarówno pozycja Autora, emerytowanego pułkownika amerykańskich wojsk desantowych, profesora strategii wojskowej, wieloletniego wykładowcy wyższych uczelni wojskowych i wysokiego rangą urzędnika w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego w administracji czterech prezydentów, oraz ranga instytucji, która opublikowała materiał, nakazują potraktowanie przesłania Hookera poważnie, zarówno w planie wojskowym, jak i nie mniej istotnym, a może nawet ważniejszym, politycznym. Zacznijmy od kwestii wojskowych. W opinii Hookera rosyjskie siły na „kierunku bałtyckim”, wliczając w to oddziały stacjonujące w Kaliningradzie, które stanowić mogą szpicę uderzeniową, obejmują obecnie 60 batalionów wojsk zmechanizowanych oraz 50 artyleryjskich, z czego około połowa stanowić będzie, w razie konfliktu, siły pierwszego rzutu. Oczywiście jednostki te wspomagane będą zarówno z morza przez jednostki Floty Bałtyckiej (osiem niszczycieli i fregat, 25 korwet ochrony wybrzeża, dwie łodzie podwodne), jak i przez część rosyjskich sił powietrznych, dziś obejmujących 1176 bombowców i myśliwców. Hooker zakłada, iż w pierwszej fazie konfliktu Rosjanie nie zdecydują się na użycie broni jądrowej. To, co uderza w jego ocenie, związane jest z przewidywanym tempem rozwoju wydarzeń. Otóż jego zdaniem analizy regularnie prowadzonych przez Federację Rosyjską manewrów wojskowych, takich jak Zapad 2017, skłaniają do hipotezy, że jej siły zbrojne potrzebują 7 do 10 dni od momentu wydania rozkazów, aby przejść od fazy mobilizacji do rozpoczęcia działań operacyjnych. A to oznacza, że główny ciężar obrony spadnie na siły zbrojne państw NATO, które już obecnie pozostają w stanie gotowości i mogą być w razie potrzeby szybko i łatwo dyslokowane na obszar państw bałtyckich. Jak wygląda obecny rachunek sił? Aby bronić się samodzielnie i przeciwstawić się sile, którą w krótkim czasie są w stanie zmobilizować Rosjanie, Bałtowie, wykorzystujący przewagę, którą mają obrońcy nad siłami atakującymi, musieliby dysponować przynajmniej 15 batalionami zmechanizowanymi oraz 12 do 15 batalionami artyleryjskimi. Dziś mają 11 lekko uzbrojonych batalionów zmechanizowanych i co najwyżej cztery artyleryjskie, na wyposażeniu których jest również lekka artyleria. A to oznacza, że bez wsparcia Stanów Zjednoczonych, które w krótkim czasie muszą być w stanie przerzucić w rejon bałtycki swe siły szybkiego reagowania, zarówno z Europy Zachodniej, jak i z Polski, o obronie państw bałtyckich w ogóle nie ma mowy. Warto zwrócić uwagę na sceptycyzm Hookera w związku z możliwą dyslokacją sił państw europejskich w region konfliktu. Jak zaznacza, biorąc pod uwagę obecny stan jednostek wojskowych, siły brytyjskie, francuskie i niemieckie mogłyby wejść do działania minimum w trzy miesiące od momentu rozpoczęcia konfliktu, a w praktyce trzeba mówić o czterech miesiącach. I to w sytuacji, kiedy pierwsza, kluczowa faza działań wojskowych, będąca warunkiem ewentualnego sukcesu, zamknie się w 14 dni od ich rozpoczęcia i 21 od rozpoczęcia mobilizacji. Takie są realne wojskowe możliwości uruchomienia art. 5. O prawdopodobieństwie osiągnięcia porozumienia politycznego warunkującego uruchomienie art. 5 w tak krótkim czasie nie ma na razie sensu dywagować, bowiem zdaniem Hookera Rosjanie będą dążyli do fundamentalnych rozstrzygnięć w czasie nie dłuższym niźli 30 dni od rozpoczęcia działań zbrojnych. W diagnozach amerykańskiego stratega uderza również to, że nie mówi on o NATO, raczej koncentrując się na decyzjach politycznych i wojskowych głównych państw Sojuszu. Jeśli idzie o obronę państw bałtyckich, zasadnicze znaczenie ma postawa Polski. Bez decyzji politycznej władz w Warszawie o wejściu do konfliktu zbrojnego, który najprawdopodobniej w pierwszych dniach trwania nie będzie nas bezpośrednio dotyczył, nie ma mowy o obronie Bałtów. Na czym polega wyzwanie? Otóż jego zdaniem bez zniszczenia bastionu kaliningradzkiego i zainstalowanych tam przez Rosjan systemów antydostępowych (A2/AD) nie ma mowy o wykorzystaniu, w drugiej fazie konfliktu, ewentualnych przewag NATO, głównie w powietrzu i na morzu. A bez zaangażowania polskich sił zbrojnych nie ma mowy o zniszczeniu twierdzy kaliningradzkiej. Amerykanie nie mają na to wystarczających sił w Europie, zresztą zaangażowani będą w obronę zagrożonych stolic państw bałtyckich, bo przeciw nim pójdzie zdaniem Hookera uderzenie sił rosyjskich. Przede wszystkim z tego powodu, że po ich zdobyciu i po aktywizacji miejscowych sił prorosyjskich, Moskwa będzie mogła przystąpić do fazy deeskalacji konfliktu i konsumpcji politycznych trofeów.

Zdaniem Hookera najbardziej prawdopodobny plan rosyjskich działań wojennych wymierzonych w państwa bałtyckie polegał będzie na natarciu na następujących kierunkach – relatywnie mniejsze siły uderzą na Estonię. Ich celem będzie prócz opanowania stolicy, przede wszystkim utrzymanie kontroli nad Zatoką Fińską, podejściem do Petersburga i w szerszym planie wschodnim basenem Bałtyku. Znacznie silniejsze zgrupowanie rozpocznie uderzenie, którego strategicznym celem będzie uzyskanie lądowego korytarza z Kaliningradem oraz odcięcie państw bałtyckich, co w prostej linii uniemożliwia wojskom państw NATO interwencję w regionie. Przy czym, wbrew rozpowszechnionym również w Polsce przekonaniom, Rosjanie, zdaniem Hookera, najprawdopodobniej nie zdecydują się uderzyć na tzw. przesmyk suwalski, a wybiorą kierunek na Wilno. Powód takiego działania jest oczywisty. Otóż władze Rosji będą chciały nie dopuścić do wejścia Polski, której siły zbrojne zmieniają regionalny rachunek potencjałów wojskowych na korzyść państw NATO, do konfliktu zbrojnego. A to oznacza, że polskie elity mogą stanąć w obliczu kluczowej decyzji politycznej – uczestniczyć w konflikcie zbrojnym z Federacją Rosyjską, nie będąc zaatakowanymi i nie mając pewności, że inne państwa NATO w ostatecznym rachunku poprą taką linię postępowania, czy powstrzymać się od działań zbrojnych. Nie ulega wątpliwości, że Moskwa w takiej hipotetycznej sytuacji wywierała będzie na Warszawę nie tylko presję, ale i kusiła polskie elity wizją daleko posuniętych koncesji na rzecz Polski.

Hooker jest zdania, że wejście Polski do konfliktu zbrojnego z Rosją przesądza przesunięcie się rachunku sił na korzyść państw NATO i dopiero wówczas można mówić o perspektywie sukcesu. Przede wszystkim jednak wspólne siły, ale z dominującym udziałem polskich jednostek wojskowych, będą musiały zlikwidować rosyjskie pozycje w obwodzie kaliningradzkim. Dopiero potem na Bałtyk będą mogły wpłynąć amerykańskie okręty wojenne, NATO uzyska przewagę w powietrzu, a rosyjska flota bałtycka będzie zmuszona, w obliczu utraty kaliningradzkiego przyczółku, do tego, aby schronić się w Petersburgu. Impet rosyjskiego natarcia zostanie zatrzymany na przedmieściach stolic państw bałtyckich, a likwidacja Kaliningradu zmieni sytuację strategiczną na korzyść NATO. Niepowodzenie któregokolwiek z tych elementów – utrata stolic państw bałtyckich czy brak sukcesów na kierunku kaliningradzkim, oznacza zdaniem amerykańskiego stratega, że NATO przegrywa wojnę z Federacją Rosyjską. Około 14.–21. dnia od rozpoczęcia działań zbrojnych, kiedy uda się zatrzymać rosyjskie natarcie, Moskwa stanie wobec pytania o przyszłość, a mianowicie czy eskalować konflikt, uciekając się do użycia taktycznych ładunków nuklearnych celem przełamania obrony NATO, co dopuszcza rosyjska myśl wojskowa, czy rozpocząć negocjacje? Zdaniem Hookera znacznie bardziej prawdopodobnym jest drugi scenariusz.

W planie politycznym scenariusz kreślony przez amerykańskiego stratega oznacza, że bez zbrojnego zaangażowania polskich sił zbrojnych nie ma mowy o obronie Bałtów. Z tego też powodu proponuje, co warto odnotować, ale nie ma sensu przeżywać z tego tytułu ekscytacji, że zmiany polityczne po wojnie winny sprowadzać się do przekazania Polsce suwerenności nad dzisiejszym obwodem kaliningradzkim. Inne jego propozycje są równie ważkie. Po pierwsze państwa bałtyckie muszą już dziś znakomicie zwiększyć swój wysiłek obronny, dziś, mimo że wydają 2% PKB, oceniany przez Hookera jako niewystarczający. Po drugie Stany Zjednoczone muszą rozpocząć przenoszenie części swych jednostek i dowództw z obecnej Europy Zachodniej na teren Polski. I po trzecie wreszcie, trzeba znakomicie zwiększyć nakłady na dostosowanie infrastruktury transportowej w Polsce i państwach bałtyckich do szybkiego przerzutu wojsk. Na razie o przełomie nie ma mowy, bo nawet wydzielone na ten cel 15 mld dolarów w ramach European Deterrence Initiative (EDI) wykorzystywane są niezwykle opieszale. A chodzi o wzrost tych środków i znakomicie większe nakłady.

W praktyce wszystkie te propozycje skierowane są pod adresem polskich elit, które muszą w najbliższym czasie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcą odegrać rolę „zwornika bezpieczeństwa” w regionie. Nawet jeśli scenariusz wojenny jest nierealny, to i tak przygotowania na okoliczność jego materializacji muszą być poczynione. A to oznacza działania polityczne – po pierwsze konsensus w ramach polskiej elity, po drugie porozumienie z elitami państw bałtyckich skutkujące zwiększeniem wysiłków wojskowych tych ostatnich i wreszcie porozumienie z Waszyngtonem, zbudowanie przeświadczenia, że Polska jest wiarygodnym w tym zakresie partnerem. Nie oznacza to kwestionowania roli NATO, ale przyjęcie do wiadomości, że znaczenie Paktu we współczesnych realiach bardziej przybiera wymiar polityczny i szkoleniowy niźli wojskowy. Bez konsekwentnej polityki Warszawy w tym zakresie Waszyngton prędzej czy później stanie wobec dylematu, czy warto być gwarantem bezpieczeństwa w tym oddalonym i marginalnym z punktu widzenia jego interesów regionie świata bez współpracy z wiarygodnym lokalnym partnerem. Porozumienie to ma również wymiar gospodarczy, bo nakłady na infrastrukturę w najbliższych latach muszą być liczone w miliardach dolarów, co stanowić może dodatkowy zastrzyk inwestycji, wolny od wymogów politycznych stawianych przez Brukselę. Ta ambitna polityka i trudny wybór, przed którym stają polskie elity, ma też alternatywę. Uchylenie się od decyzji lub rezygnacja ze statusu regionalnego gwaranta bezpieczeństwa oznacza zaakceptowanie rosyjskich wpływów w państwach granicznych i sprowadzenie się do roli przedmiotu w rozgrywkach Federacja Rosyjska – Europa. (…)