Na okładce zeszłotygodniowego „Newsweeka” artysta Maleńczuk z bagnetem w dłoni oświadczył, że dla Polski mógłby zabijać. Równolegle red. Marcin Meller napisał w felietonie „Gender śmender wojna”, że żarty z segregowaniem śmieci i homomałżeństwami czas zakończyć, bo za naszą wschodnią granicą giną ludzie. A jeszcze nie dawno salon zachwycał się spokojem Marii Peszek w obliczu wojny. Artyści zdają się bardziej wyczuleni na zmianę nastrojów społecznych, często prędzej niż naukowcy potrafią oni wyczuć zmianę trendu. Jeszcze w niedawno opublikowanym sondażu połowa badanych Polaków deklarowała, że nie jest gotowa walczyć za ojczyznę. Walczyć – czyli co? Zabijać i ginąć?

We współczesnych społeczeństwach, w których więzi rodzinne, sąsiedzkie i lokalno-wspólnotowe zostały na skutek procesów migracyjnych (zarówno wewnętrznych, jak i zagranicznych) porozrywane, łatwo jest zepchnąć śmierć na margines. Kiedyś śmierć była obecna w doświadczeniu każdego człowieka. Gdy umierał ktoś we wsi, wtedy wszyscy jej mieszkańcy brali udział w rytuałach pogrzebowych często trwających wiele godzin (np. „pusta noc”). Dawniej zanim dziecko osiągnęło dorosłość, wielokrotnie bywało świadkiem umierania człowieka. Dziś starszych ludzi oddajemy do domów opieki, zaś usługi pogrzebowe powierzamy wyspecjalizowanym przedsiębiorstwom – szybko, żeby w domu nie śmierdziało. Postępowi sekularyzacji społeczeństw towarzyszy proces spychania śmierci na margines życia codziennego.

Nowe „pytanie Laski”

W antropologii kulturowej ważne miejsce zajmuje pojęcie powszechników kulturowych, czyli zasad postępowania uniwersalnych dla wszystkich kultur. Jednym z najbardziej znanych powszechników tego typu jest zakaz kazirodztwa. Jednakże o wiele bardziej podstawowe znaczenie dla przetrwania i funkcjonowania danej wspólnoty kulturowej ma to, czy jej członkowie potrafią odpowiedzieć na (używając języka Laski) dwa proste „zajebiście, ale to zajebiście ważne pytania”: za co warto umrzeć i za co warto zabić?

Połowa Polaków nie jest gotowa walczyć za ojczyznę, ale skąd ci biedni ludzie mają to wiedzieć? Ilu z nich się na ten temat poważnie zastanowiła przed udzieleniem odpowiedzi? Ilu z nich zostało w przeszłości sprawdzonych na tę okoliczność przez zakręty biografii? Czy społeczeństwo lub bardziej konkretnie: mama, tata, proboszcz czy nauczyciel przygotowali ich na śmierć lub na jej zadawanie? Może najpierw należałoby zadać badanym takie pytanie: czy jest sens sadzić drzewa, w których cieniu wypoczywać będą twoje wnuki? Albo to: czy warto beczkować wino, którego nigdy nie spróbujesz? Albo czy byłbyś gotów budować katedrę, której ukończenia nigdy nie zobaczysz?

Ukraiński paradoks

Oto paradoks ukraiński – cywile na Majdanie walczą i umierają, zaś ukraińscy żołnierze na Krymie rozprawiają się z rosyjskim najeźdźcą przy pomocy taktyki obywatelskiego nieposłuszeństwa. Ci pierwsi zdawali się wiedzieć, za co warto, ci drudzy nie.

Simo Häyhä, fiński bohater wojny zimowej, najskuteczniejszy snajper w historii, który sam zabił ponad pięciuset czerwonoarmistów, jak skomentował fakt pozbawienia życia ponad pół tysiąca ludzi? Powiedział: „Robiłem to, co mi kazano – najlepiej, jak mogłem”. Häyhä wiedział, za co warto.

Powszechny pobór do wojska w PRL i pierwszych latach III RP dokumentnie zohydził Polakom służbę wojskową. Perspektywa wycięcia roku czy dwóch z życiorysu na rzecz bycia poniewieranym przez pozbawionego wykształcenia i autorytetu sierżanta powodowała, że kto mógł, unikał zaszczytnego obowiązku. Ponieważ dzięki studiom wyższym i talentom kombinatorskim można było dostać odroczenie, do wojska trafiało nieproporcjonalnie wielu przedstawicieli marginesu. W efekcie następowało tam kulturowe równanie w dół, pojawiały się zjawiska takie jak „fala”, przypominające zwyczaje typowe dla subkultury więziennej.

Jednocześnie nie sposób wyprzeć ze zbiorowej podświadomości męskiej części społeczeństwa potrzeby kontaktu z wojskowością, czego przykładem zdaje się niezakłócona popularność tematyki wojennej w branży hobbistycznej. Skoro ludzie są skłonni wydawać swoje pieniądze na rozrywki takie jak: paintball czy ASG, to znaczy, że zaspokajają one jakąś ważną potrzebę.

Tymczasem jaką ofertę instytucje państwa mają dla obywateli gotowych zbrojnie służyć ojczyźnie? Armia zawodowa, w której liczba oficerów przewyższa liczbę szeregowych, 20-tysięczne NSR czy organizacje takie jak Strzelec, to zdecydowanie za mało. Jakaś forma powszechnego poboru w kontekście wydarzeń towarzyszących kryzysowi ukraińskiemu wydaje się nieunikniona.

Ile firma ma ci zapłacić, byś był(a) gotów dla niej zginąć? Ile firma ma ci zapłacić, byś był(a) gotów dla niej zabijać? Instytucje państwa pod względem zarobków, jakie są w stanie zaoferować pracownikom, często jawią się bezradne w obliczu konkurencji z wielkimi firmami. Trudno się dziwić, gdy wysocy urzędnicy państwa porzucają ministerialne fotele dla wielokrotnie większych pieniędzy oferowanych przez międzynarodowe korporacje.

Kto będzie walczył i umierał dla korporacji? Któż na łożu śmierci przyzna, że jednego, czego w życiu żałuje, to tego, że nie zarobił jeszcze więcej pieniędzy? Państwo/społeczeństwo/naród (niepotrzebne skreślić? Wręcz przeciwnie! W tej triadzie nie ma nic zbędnego) posiada pewną przewagę nad prywatnym kapitałem. Państwo narodowe może dać obywatelowi etos i tożsamość. Tożsamość, której elementem będzie wiedza na temat tego, za co warto.

Co wiemy o zabijaniu?

Konflikt ukraiński przywrócił realność ginięciu i zabijaniu. Miesiąc temu natrafiłem na nekrolog informujący, że na Majdanie zginął Bohdan Solczanyk, doktorant z Instytutu Socjologii UW. Odległość geograficzna Krymu czy Majdanu ma zupełnie inne znaczenie niż dystans międzyludzki, dzielący mnie i ciebie od poległego Ukraińca. Co Solczanyk myślał, idąc na Majdan? Czy miał świadomość, że tam może czekać go śmierć? Myślenie o śmierci jest trudne. Atrakcyjność ucieczki od problemu zdaje się oczywista.

Zabijanie też jest trudne. Dave Grossman w studium „O zabijaniu”, lekturze obowiązkowej kadetów West Point, twierdzi, że większość ludzi nie potrafi zabijać bez zapadnięcia w psychiczną traumę. Technicznie naciśnięcie spustu jest proste, ale zdaniem Grossmana większość z nas nie potrafi po zabiciu człowieka wrócić do porządku dziennego.

W kinach grają ekranizację „Kamieni na szaniec”. Można odnieść wrażenie, że chłopaki i dziewczyny z powieści Kamińskiego zdają się dość dobrze wiedzieć, za co warto umrzeć i za co warto zabić. Czy my dziś wiemy? Czy potrafimy nauczyć nasze dzieci, żeby również to wiedziały?

Nie sposób uciec od tych pytań w sytuacji, gdy na Wschodzie znów, jak sto lat temu w wierszu Majakowskiego, do głosu dochodzą towarzysze Tokariew, Makarow, Abakan i Wintorez.

Maciej Gurtowski

Artykuł ukazał się w tygodniku "Nowa Konfederacja"