Te wstrząsające słowa, podobnie jak fakt, że dzieciątko, które rozwija się obecnie w łonie swojej matki, pochodzi z in vitro, czego zresztą w wywiadzie nikt nie ukrywa, jakoś nie przebiły się do opinii publicznej. Nie, nie twierdzę, że to ta procedura jest za to odpowiedzialna, ale warto przypomnieć, że liczba rozmaitych wad w przypadku tej procedury zapłodnienia jest o wiele większa niż w przypadku poczęcia naturalnego. Ale nikt jakoś przy tej okazji nie oskarża lekarzy, którzy znając takie wyniki, i wiedząc, że zapłodnienie na szkle częściej wywołuje wady rozwojowe, mimo wszystko decydują się na jego przeprowadzenie. Nie ich oskarża się o niemoralność, ale tych, którzy odmawiają likwidacji poczętego już człowieka.

Ale w tym wywiadzie są także inne wstrząsające informacje, które jakimś dziwnym trafem nie przebiły się do debaty publicznej, bo niszczą one słodki wizerunek procedury zapłodnienia pozaustrojowego. Kobieta przyznaje, że jest to jej piąta ciąża, że trzy pierwsze poroniła na wczesnym etapie, że potem okazało się, że ma problemy immunologiczne, które „blokują rozwój zarodków”. - Dostałam odpowiednie leki i zaszłam w kolejną ciążę. I wszystko było dobrze. Dziecko się świetnie rozwijało. Do 20. tygodnia, kiedy to szyjka macicy niebezpiecznie się skróciła – tak, jak to się dzieje przed porodem. Próbowano ratować, założono szef. Nie udało się. Dziecko było zdrowe, ale za małe, żeby żyć – wspomina swoją niewątpliwą tragedię matka. I dodaje, że później przeprowadzono zapłodnienie in vitro jeszcze raz. I właśnie w jego trakcie poczęło się dziecko, o którym mowa. Ciężko upośledzone. - Żadna kobieta starająca się o dziecko nie zakłada, że będzie chciała potem je usunąć – mówi i dodaje, że nie wie, czy będzie miała siłę na kolejną próbę in vitro...

Warto wczytać się w te słowa... One, nie lekceważąc, ani nie pomijając niewątpliwej tragedii, kobiety i jej męża, mówią wiele o procedurze in vitro i o tym, jak traktuje ona życie... A także rozbija w pył mit fantastycznej metody leczenia bezpłodności, uświadamia, że nagonka na ks. prof. Longchamp de Beriera była spowodowana głównie tym, że powiedział on kilka słów prawdy o skutkach in vitro, prawdy, która mogła zniszczyć marketing klinik in vitro. I wreszcie sprawa ta stawia pytania nie o poziom moralności lekarzy, którzy odmawiają aborcji czy in vitro, ale o tych, którzy ją przeprowadzają. To oni są moralnie odpowiedzialni za całą tą sytuację. Rodziców można zrozumieć, ich emocje są niezwykle mocne. Pragnienie dziecka, oczekiwanie, pragnienie ich dobra pozwala zrozumieć (co nie oznacza usprawiedliwić) ich działania. Ale lekarz wie, co robi, i wie jakie są konsekwencje.

Za rodziców dziecka, którzy niewątpliwie przeżywają teraz dramat i tragedię, trzeba się modlić. A także zapewnić im możliwie najlepszą opiekę na czas żegnania się z dzieckiem. Przekonywanie ich, że aborcja byłaby wyjściem jest bowiem tylko dalszym ciągiem niemoralnego podejścia do życia, które charakteryzuje zarówno zapłodnienie pozaustrojowe, jak i aborcję.

Tomasz P. Terlikowski