Takie informacje co do zasady powinny być niejawne. Uczestnicy konklawe – kardynałowie, ale także różnego rodzaju pomocnicy – są zobowiązani pod karą ekskomuniki do tego, by nie mówić o przebiegu głosowań. Zwykle jest jednak tak, że ten zakaz ktoś łamie wprost – albo interpretuje go w szczegółach na tyle luźno, że z jego informacji da się odtworzyć konkretne szczegóły. Tak było po konklawe w 2013 roku kiedy wybrano Jorge Mario Bergoglio, tak było w 2005 roku po wyborze Józefa Ratzingera – tak było też w przeszłości. Dlatego nie należy się dziwić ani specjalnie gorszyć, że dowiadujemy się czegoś i tym razem. To po prostu watykańska norma.
Informacje, które podali Piqué i O’Connell wydają się bardzo wiarygodne. Według nich w pierwszym głosowaniu największe poparcie zdobył kardynał Peter Erdö, arcybiskup Budapesztu. Za nim mieli uplasować się kardynałowie Pietro Parolin, ówczesny „premier” Watykanu (sekretarz stanu) oraz Robert Prevost, prefekt Dykasterii ds. Biskupów, a dziś już Leon XIV.
Dlaczego to wiarygodne? Bo wszyscy trzej przed konklawe rzeczywiście uchodzili za papabili, zwłaszcza Erdö i Parolin. Wydaje się też, że taki właśnie przebieg pierwszego głosowanie wręcz doskonale obrazuje podziały w Kolegium Kardynalskim.
Węgier Peter Erdö miał opinię umiarkowanego konserwatysty. Mogli go wysunąć ludzie zgromadzeni wokół szwajcarskiego kardynała kurialnego, Kurta Kocha. Erdö mógł liczyć na poparcie kardynałów z Europy i USA przywiązanych do wizji Ratzingera – a także na głos wielu Afrykanów czy niektórych Azjatów. Grupa konserwatywna nie była jednak dość liczna, by móc przeforsować swojego kandydata, jeżeli pozostałe dwie frakcje – kurialna i progresywna – nie chciałby go poprzeć.
Ta pierwsza była zbudowana właśnie wokół Pietro Parolina. Sekretarz stanu uchodził za murowanego papabile – i zarazem człowieka, który rzeczywiście chce zostać papieżem. Ludzie, którzy go popierali, byli zainteresowani przede wszystkim jednym: stabilnością, którą dadzą swoiście technokratyczne rządy. Czas pontyfikatu Franciszka był czasem chaosu i lekceważenia biurokratycznego aparatu Kurii Rzymskiej. Pietro Parolin mógłby to zmienić – ale frakcja kurialna nie była nigdy zbyt liczna, a w dodatku Parolin był dość obciążony swoją polityką – sekretarze stanu z racji na wielką odpowiedzialność mają często wielu wrogów…
Progresiści chcieli zrobić papieżem kogoś, kto pozwoliłby na kontynuację rewolucji w Kościele prowadzonej za pontyfikatu Franciszka. Przed konklawe uważano, że wiodącymi figurami tego środowiska byli arcybiskup Monachium Reinhard Marx oraz kardynał kurialny Luis Antonio Tagle z Filipin. Nie sądzę, by dla tego środowiska Robert Prevost mógł być idealnym kandydatem – ale mógł zostać uznany za kandydata akceptowalnego, a w określonej sytuacji po prostu „praktycznie” najlepszego.
To właśnie progresiści musieli wysunąć w pierwszym głosowaniu kandydaturę Prevosta. Zresztą… sami o tym powiedzieli. Już kilka dni po konklawe wywiadu prasowego udzielił jeden z ich prominentnych członków, kardynał Laszlo Nemet z Węgier – związany z niemiecką Drogą Synodalną, dość postępowy. Nemet powiedział, że kiedy kardynałowie i biskupi zgromadzili się w Rzymie jesienią 2024 roku na papieskim synodzie, widzieli, że Franciszek słabnie. Szukali kogoś, kogo mogliby wysunąć – i wybrali właśnie osobę Prevosta. Jasne, woleliby uczynić papieżem samego Marxa czy Hollericha – ale tak radykalnie liberalni kardynałowie nie mieliby szans na zdobycie większości.
Co innego Prevost. Progresistom był znany ze swojej przychylności dla „postępowców”. Popierał błogosławienie par tej samej płci po „Fiducia supplicans”, sprzyjał Demokratom w USA… Z drugiej strony jako człowiek spokojny i dość umiarkowany, mógł zdobyć poparcie kurialistów – i gorzej poinformowanej części konserwatystów, na przykład z niektórych odległych krajów w Afryce czy Azji. Za Prevostem mogli przecież agitować też niektórzy Amerykanie – zawsze głośni, zawsze wpływowi. Arcybiskup Nowego Jorku kardynał Timothy Dolan już po wyborze Prevosta ogłosił, że „miał dużą rolę” w tym wszystkim.
Co mówi nam to o pontyfikacie Leona XIV? Ktoś mógłby stwierdzić, że niewiele, bo przecież papież pozostaje wolny w swoich decyzjach – nie musi orientować się na tych, którzy go wybrali. To częściowo prawda – ale tylko częściowo. Każdy papież jest emanacją konkretnego środowiska. Zostaje wybrany na gruncie szerokich rozmów, oczekiwań, nadziei. Tak samo jest z Robertem Prevostem. Jako człowiek „wystawiony” przez frakcję progresywną i najprawdopodobniej poparty przez kurialistów – nie będzie bojownikiem konserwatyzmu czy tradycjonalizmu.
Dobre relacje z Kurią Rzymską, pewien spokój – ale zarazem brak jakiegokolwiek cofania „reform” papieża Franciszka i umacnianie swobody działanie progresistów. Oto obraz, jaki wyłania się z przebiegu konklawe 2025 – i zarazem obraz, jaki faktycznie wyłania się z dotychczasowego przebiegu pontyfikatu Leona XIV.
Czy wróży to Kościołowi dobrze na kolejne lata?
Paweł Chmielewski
Autor jest publicystą portalu PCh24.pl
