Jednak treść samego oświadczenia domu aukcyjnego budzi jeszcze większe kontrowersje — zamiast szczerej skruchy widać w nim próby lawirowania i tłumaczenia się „legalnością” dokumentów oraz… pewien żal, że sprzedaż nie doszła do skutku.
W poniedziałek Felzmann poinformował, że „w związku z krytyką” aukcja została natychmiast odwołana. W oświadczeniu czytamy:
„Jesteśmy świadomi, że podjęliśmy błędną decyzję […] i wyrażamy ubolewanie, jeśli zraniliśmy uczucia rodzin ofiar.”
Problem w tym, że dom aukcyjny nie wycofał się z pomysłu z własnej inicjatywy. Oświadczenie jednoznacznie pokazuje, że decyzję podjęto dopiero wtedy, gdy presja społeczna stała się zbyt duża, by ją ignorować.
Felzmann tłumaczy, że sprzedaje przedmioty „w imieniu dostawców” i że wiele materiałów pochodziło od „potomków ofiar”. W dalszej części komunikatu firma podkreśla, że inne dokumenty zostały „legalnie nabyte na otwartym rynku”.
To właśnie ten fragment budzi największe oburzenie — bo dom aukcyjny ewidentnie próbuje usprawiedliwić siebie, zamiast zaakceptować fakt, że handlowanie pamiątkami po ofiarach niemieckich zbrodni jest moralnie nieakceptowalne, niezależnie od tego, kto je dostarczył i w jaki sposób zostały pozyskane.
Najbardziej szokuje zdanie:
„Nie uważamy za nieuczciwe, gdy ludzie decydują się na sprzedaż, a nie darowiznę. Może być wiele powodów takiej decyzji i nie nam ją oceniać.”
To narracja, którą trudno odbierać inaczej niż próbę obrony modelu biznesowego, który tym razem po prostu nie przeszedł próby społecznej akceptacji. Felzmann nie tylko lawiruje — wygląda na to, że szczerze żałuje jedynie utraconego zysku.
Planowana aukcja miała obejmować m.in.:
-
korespondencję więźniów Auschwitz, Buchenwaldu, Sachsenhausen, Ravensbrück,
-
dokumenty z gett,
-
fiszki Gestapo,
-
elementy propagandy antysemickiej.
Organizacje żydowskie i instytucje pamięci nazwały pomysł „skrajnym naruszeniem godności ofiar”.
Christoph Heubner z Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego apelował:
„Apelujemy do osób odpowiedzialnych o elementarną przyzwoitość i odwołanie aukcji.”
Oburzenie wyraził także Cezary Gmyz:
„Szok. Niemiecki dom aukcyjny handluje rzeczami ofiar niemieckiego bestialstwa. Ceny od 120 euro.”
Na tę skalę krytyki Felzmann nie miał już żadnej odpowiedzi poza spóźnionym oświadczeniem, które pozostało w typowym niemieckim stylu i tamtej bezrefleksyjnej mentalności.
