Fronda.pl: Dziś prezydent RP Andrzej Duda ogłosił, że podpisze ustawę dotyczącą powołania komisji mającej zbadać rosyjskie wpływy na polską politykę w latach 2007-2022. Jak ocenia Pan fakt powołania tej komisji? I czy kwestia wpływów rosyjskich w polskiej polityce nie była zbyt długo lekceważona i zamiatana pod dywan?

Ryszard Czarnecki (eurodeputowany PiS, były wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego): Dobrze się stało, że ta ustawa powstała oraz że odrzucono weto Senatu w tej sprawie. Istnienie tej komisji jest konieczne. Wpływy rosyjskie są faktem we wszystkich krajach członkowskich Unii Europejskiej i NATO. Polska nie jest tu więc żadnym wyjątkiem. Wręcz przeciwnie, była ona, jest i zapewne będzie narażona na rosyjskie ingerencje w znacznie większym stopniu, aniżeli kraje, które znajdują się w większej odległości geograficznej od Rosji. Musimy sobie zdawać sprawę z faktu, że Polska jest jedynym krajem członkowskim, zarówno Unii Europejskiej jak i NATO który posiada granicę państwową zarówno z Rosją jak i z Ukrainą. Siłą rzeczy więc te ingerencje rosyjskie są tutaj sprawą oczywistą.

I w tym miejscu może warto przypomnieć dzisiejszej opozycji fakt, że to przecież właśnie w czasach, kiedy to ona sprawowała władzę, służby specjalne raportowały o tym, że od 2009 roku Rosja zwiększyła swoją aktywność w Polsce, a od 2011 roku w sposób szczególny zaczęła się interesować polską energetyką. Jest więc oczywiste, że wszystko to należy gruntownie zbadać.

Chciałbym tylko przypomnieć, że w obecnej kadencji działa w Parlamencie Europejskim specjalna komisja, która zajmuje się bardzo podobną tematyką - ingerencji państw trzecich w procesy demokratyczne w krajach członkowskich Unii Europejskiej. Skoro więc nawet na poziomie unijnym uważa się tego typu ingerencję za poważny problem i realne niebezpieczeństwo oraz powołuje się specjalną komisję, by tego typu sprawy prześwietlała i badała, to tym bardziej ma to sens w naszym kraju, o którego specyficznym położeniu geograficznym już wcześniej wspominałem. A więc - tak, uważam że taka komisja powinna w Polsce powstać już znacznie wcześniej. Jednak lepiej późno niż później - jak mówi tytuł amerykańskiego filmu.

Komisja zajmie się zakresem czasowym ograniczonym do lat 2007-22. Czy nie warto byłoby jednak sięgnąć znacznie głębiej i cofnąć się do początków III RP, do rządów postkomunistów, do kwestii słynnej moskiewskiej pożyczki czy też zerwania przez rząd Leszka Millera kontraktu gazowego z Norwegami?

Uważam, że rzeczywiście szkoda, iż zakres prac tej komisji nie obejmie całego okresu funkcjonowania III Rzeczpospolitej. Choćby takie kwestie, jak moskiewskie pieniądze, misja Leszka Millera, działalność Władimira Ałganowa, cała afera „Olina” (Józef Oleksy, premier RP z połowy lat. 90. - red.) i wiele, wiele innych - to sprawy, które niewątpliwie należałoby bardzo rzetelnie prześwietlić. Natomiast, jak rozumiem, intencją inicjatorów powołania tej komisji była obawa, że w momencie gdybyśmy zaczęli wnikliwie badać pod tym kątem ostatnie niemal ćwierćwiecze to zapewne byłoby znacznie trudniej uzyskać jakiś realny, wymierny efekt prac tej komisji, poza jakimś wyłącznie powierzchownym dotknięciem różnych kwestii.

Znane francuskie powiedzenie uczy nas, że jeśli ktoś za dużo łapie - to zbyt słabo ściska. Myślę więc, że chodziło tu głównie o to, aby skupić się zdecydowanie bardziej na tym okresie obejmującym drugą połowę trwania III Rzeczpospolitej, tak aby te rzeczy, które mają bezpośredni wpływ i przełożenie na funkcjonowanie naszej obecnej rzeczywistości zostały rzetelniej zbadane i ujawnione.

Pojawia się jednak pytanie, czy konieczne jest badanie tych kwestii akurat w okresie kampanii wyborczej?

Nie ma i nigdy nie będzie optymalnego czasu na powołanie tego typu komisji. Przed nami bowiem wybory parlamentarne. Niedługo potem czekają nas z kolei wybory samorządowe. A zaledwie dwa miesiące po nich przyjdzie pora na wybory do Parlamentu Europejskiego. Potem za to znów w odległości niespełna roku - wybory prezydenckie. Mamy więc na przestrzeni zaledwie ok 1,5 roku aż cztery razy wybory. Chyba, że ktoś chciałby tu, używając argumentu kolejnych i kolejny zbliżających się wyborów, grać w tej sprawie na czas i powołanie oraz funkcjonowanie tego typu komisji odłożyć ad calendas graecas.

Czy mamy więc aż do połowy 2025 roku, kiedy to rozstrzygną się wybory prezydenckie - całkowicie zamrozić badanie rosyjskich wpływów na naszą rzeczywistość polityczną i zrobić tym samym prezent Władimirowi Putinowi, tylko dlatego, że mamy w perspektywie kolejne i kolejne wybory? Przecież to absurd. Trzeba więc to zrobić teraz, oczywiście żałując przy tym, iż nie udało się tego typu rzeczy wnikliwie przebadać wcześniej. Natomiast dalsze opóźnienie powstania tej komisji byłoby niewątpliwie z ogromną radością witane na Kremlu.

Politycy opozycji są przekonani, że działalność tej komisji ma być wymierzona przede wszystkim bezpośrednio przeciwko Donaldowi Tuskowi? Sam Tusk demonstracyjnie pojawił na galerii sejmowej w momencie poselskiego głosowania w sprawie powołania komisji…

Jest takie stare polskie przysłowie: uderz w stół, nożyce się odezwą. I to jest właśnie kazus Donalda Tuska. Widać było po nim nerwy, emocje, może i strach. Z drugiej strony jednak całkiem możliwe, że wszystko to było udawane. Być może Tusk ma świadomość, że z punktu widzenia partyjnego -beneficjentem politycznym powołania tejże komisji, a zwłaszcza całej towarzyszącej temu kampanii medialnej może się okazać właśnie jego osoba.

Nastąpi zapewne polaryzacja opinii publicznej w tym zakresie i choć inicjatorzy powołania tej komisji zapewne o tym nie myśleli, to jednak w efekcie dojdzie do wzrostu poparcia dla dwóch największych obecnie partii, czyli PiS i anty-PiS ,a więc de facto PO. Ta polaryzacja zapewne doprowadzi do skupienia się wyborców opozycji wokół Donalda Tuska właśnie oraz Platformy Obywatelskiej. I o to zapewne Tuskowi chodzi. A to, że lider PO zjawił się w Sejmie i zasugerował tym samym, iż powstanie tej komisji jest wymierzone bezpośrednio przeciwko niemu - nie jest wiadomością złą dla PiS. Jest to za to raczej zła wiadomość dla PSL, partii Szymona Hołowni czy też Lewicy. Są to bowiem te formacje, które najwięcej tracą na polaryzacji polskiej sceny politycznej.

A czy są Pana zdaniem możliwe na tyle głębokie ingerencje Rosji w nasze wybory parlamentarne, aby mogły one skutecznie wpłynąć na ostateczne wyniki tychże wyborów?

Zwracam uwagę na fakt, że przyłapano już Rosjan na tym, iż byli oni aktywni podczas kampanii dotyczącej Brexitu czyli wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Ingerowali oni również bezpośrednio w wybory w bałkańskich krajach kandydujących do UE. Ale Rosjanie ingerowali przecież także w wybory odbywające się w krajach członkowskich Unii Europejskiej. Mówię tu choćby o finansowaniu przez jednego z rosyjskich oligarchów kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego w Grecji, gdzie dwoje  posłów dostało się do Europarlamentu w ogromnym stopniu właśnie dzięki znaczącym środkom finansowym pochodzącym od tego Rosjanina. W przestrzeni publicznej dość wiele i dość głośno mówi się nawet o tym, że Rosjanie ingerowali również wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, choć na to póki co żadnego oficjalnego potwierdzenia nie mamy.

Skoro więc rosyjskie służby potrafią działać z takim rozmachem i na tak szeroką skalę to jestem już na tyle długo w polityce, aby nie spodziewać się tego, by miały sobie one odpuścić kwestie związane z ingerencjami również w polską rzeczywistość polityczną. Jest to dla mnie oczywiste, że Rosjanie będą starali się wpłynąć na wynik wyborów w Polsce i można się spodziewać, że działania te nie będą korzystne dla obecnej formacji rządzącej. Zapewne na Kremlu zdecydowanie bardziej tęskni się za rządami Donalda Tuska, który będąc premierem RP, w wywiadzie dla TVN mówił, że Putin to „nasz człowiek w Moskwie”, a rosyjskie media pisały wówczas o Tusku: „Nasz człowiek w Warszawie”. Można się więc bez problemu domyślić, za kim w najbliższych wyborach parlamentarnych będą trzymane kciuki w Moskwie oraz że na samym trzymaniu kciuków się nie skończy. 

Bardzo dziękuję za rozmowę.