„Były w historii polskiej prasy okładki głupie czy niesmaczne. Były ostre i prowokujące, politycznie zaangażowane. Ale nigdy jeszcze nie było okładki podłej i haniebnej. Tygodnik "wSieci" właśnie przekroczył granicę podłości i hańby, zamieszczając twarz ks. Adama Bonieckiego z różkami diabła i tytułem "Adwokat diabła". Szok” - denerwuje się dziennikarka, której z tego oburzenia chyba odebrało pamięć. Gdyby było inaczej pamiętałaby okładki, na których – zupełnie bez cudzysłowu – pokazywano chłopca i księdza w jednoznacznej erotycznej pozycji (dla ułatwienia to była okładka „Newsweeka”) czy ukrzyżowanego Palikota (co też jest szokujące). Nie brakowało też dziesiętek innych okładek, które atakowały, obrażały, poniżały. Ale one nie dotykały największego dobra salonu, jakim jest ich autorytet, więc nie były ani podłe ani haniebne. A ta już taka ma być.

„Pokazanie w ten sposób duchownego to wyraz pogardy, a nie sprzeciwu wobec głoszonych przez niego poglądów. Sprawa jest poważna, bo to wcale nie jest prowokacja, ale wyraźna sugestia, że ksiądz świadomie nie służy dobru, ale złu. To najpoważniejszy zarzut, jaki można postawić człowiekowi, ale redaktorzy nie mieli żadnych oporów. Boniecki to wróg i trzeba go zniszczyć. Przeciwko takiemu traktowaniu ludzi trzeba zdecydowanie zaprotestować. To już przekroczyło granice nie tylko kultury, nie tylko dobrego smaku, ale przede wszystkim przyzwoitości” - dalej irytuje się dziennikarka. I dodaje: „Intencje bijące z okładki są aż nadto czytelne. Zohydzić, zdeptać tych, którzy myślą inaczej. Pokazać swoim, że oto walczymy o jedynie słuszne poglądy. Podzielić jeszcze mocniej, bo redaktorzy tego pisma tylko w dzieleniu odnajdują sens własnego istnienia”.

I znowu te mocne słowa, nijak się mają, do typowej dla „w Sieci” okładki. To był, narysowany, taką a nie inną kreską, żarcik słowny. A adwokat diabła odnosiło się do konkretnych decyzji ks. Bonieckiego, który lekceważył satanistyczny wymiar muzyki i działania Nergala, który obnosił się z przyjaźnią z facetem, który publicznie głosi zło, i który wreszcie oznajmiał „róbta, co chceta”. Nikt nie odbiera księdzu dobrych intencji, kłopot jest tylko taki, że dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane, a ksiądz Boniecki od dawna robi wiele, by nie tyle bronić nauczania Kościoła (jak zapewnia nas o tym Kolenda-Zaleska), ale by je rozmywać, puszczać oczko do niewierzących, że te wymagania nie są znów tak wielkie, czy że satanizm jest jasełkowy...

Protesty uczniów i wyznawców ks. Bonieckiego nic tu nie zmienią. Szczególnie, że wyjdzie z nich hipokryzja na maska. Nie przypominam sobie bowiem, by Kolenda-Zaleska i inni wielbiciele ks. Bonieckiego protestowali, gdy w mediach (i na okładkach także) od lat systematycznie poniżano i opluwano o. Tadeusza Rydzyka. Cała afera nie jest więc o okładkę, a o to, że ktoś publicznie powiedział i pokazał, że istnieje inny od obowiązującego w mainstreamowych mediach sposób oceniania działania redaktora seniora „Tygodnika Powszechnego”.

TPT