Internet obecnie coraz częściej jest fałszywie przedstawiany jako kwintesencja wolności słowa. Rzeczywistość - wbrew powszechnym przekonaniom - jest niestety bardzo często zgoła odmienna. Jak można się dowiedzieć z artykułu zamieszczonego w 36 numerze czasopisma „Rzeczy Wspólne” autorstwa doktora Michała Kuzia, internet doprowadził „do większej niż kiedykolwiek przedtem w historii ludzkości koncentracji kontroli nad obiegiem informacji”.

Tak jak w komunistycznej tyrani o możliwości uczestnictwa w debacie publicznej decydował urząd cenzury na podstawie wytycznych partii, tak dziś o możliwości udziału w debacie publicznej decydują działy cenzury reprezentujące sektor prywatny. Przykładem tego jest odebranie prawa do udziału w debacie publicznej prezydentowi Trumpowi przez platformy społecznościowe i decyzja firmy Amazon, która odmówiła z przyczyn politycznych świadczenia usług technicznych niezależnej platformie społecznościowej.

Ograniczenie wolności słowa wynikające z internetu widoczne jest szczególnie na tle prasy drukowanej, która była bardzo demokratyczna. Zdaniem doktora Kuzia „prasa drukowana była […] od początku medium niezwykle demokratycznym. Prosta w obsłudze i tania dawała wolność wypowiedzi nie tylko wielkim i wpływowym, lecz właściwie każdej grupie zdolnej zorganizować odpowiednią liczbę aktywistów do sprawnej produkcji i kolportażu”. Tę demokratyczną naturę prasy drukowanej komuniści zlikwidowali, przejmując środki produkcji, czyli własność drukarni (tak by nikt nie mógł drukować bez ich zgody) i wprowadzając cenzurę.

Regres wolności słowa wynikający z internetu jest skutkiem tego, że o tym, co widzimy w internecie, decydują w mediach społecznościowych, programy komputerowe, inni użytkownicy i odgrywający rolę cenzorów weryfikatorzy. Dziś cały ruch internetowy, odmiennie od początków internetu, ma miejsce na portalach społecznościowych (dających złudne przekonanie o swobodnej dyskusji).

Dziś debatę publiczną na całym prawie świecie kontroluje kilka firm – 22 platform społecznościowych, którzy właściciele mają poglądy lewicowe i realnie „kontrolują większość globalnego przepływu informacji”. Taka sytuacja spowodowana jest tym, że ludzie sami nie szukają informacji (wchodząc na strony internetowe), tylko całą swoją internetową aktywność spędzają na portalach społecznościowych.

Władza właścicieli platform społecznościowych jest totalna, bo dziś „nie da się bez głównych mediów społecznościowych zrobić” czegokolwiek „w przestrzeni publicznej”. Tak jak przed wiekami prasa drukowana doprowadziła do demokratyzacji, tak dziś internet prowadzi do likwidacji demokracji.

Wpływy właścicieli platform społecznościowych są tak wielkie, że ich wszechwładzy zaczęli się obawiać nawet politycy Unii Europejskiej – również ci lewicowi tak jak właściciele amerykańskich internetowych gigantów. Choć Trump uznawany był przez europejskich polityków za wroga, to to, że monopolizujący obieg informacji sektor prywatny z USA, ordynarnie wspierał Bidena i zwalczał Trumpa, uświadomił europejskim politykom, że i oni w każdej chwili mogą zostać ofiarami takiej dyskryminacji.

Ta patologiczna sytuacja raczej na pewno się nie zmieni — władze USA na pewno nie zdecydują się na ograniczenie wszechwładzy właścicieli platform społecznościowych. Internetowi potentaci stali się sojusznikami rządzącej w USA Partii Demokratycznej. Bieden nie ograniczy więc tyrani internetowych gigantów, bo to jego sojusznicy, którym zawdzięcza władze.

Ważne jest też to, że USA będą broniły interesów internetowych gigantów, bo są oni doskonałym narzędziem polityki międzynarodowej Stanów Zjednoczonych – narzędziem zbieżnym ideowo z nową amerykańską lewicową administracją. Amerykańskie portale społecznościowe nie mają bowiem w Europie realnej konkurencji, a Europejczycy są od nich uzależnieni, bo są one niezbędne do życia społecznego i pracy.

Warto przypomnieć, że internetowi giganci zaakceptowali narzuconą przez Unię Europejską ochronę danych osobowych RODO, bo decyzja Brukseli zapewniła im monopol na dostęp do cennych danych. Dzięki decyzji UE dostęp do takich cennych straciły mniejsze firmy i większe firmy odzyskały monopol.

 

Jan Bodakowski