Jeszcze jedna wielka akcja opozycji minęła bez żadnych skutków. Piątkowy strajk nauczycieli ostatniego dnia marca. Bo, że strajk ten był operacją polityczną, nikt kto jest przy zdrowych zmysłach, nie miał wątpliwości.

To, że strajk miał na swoich transparentach dwa postulaty „związkowe” – podwyżka płac o co najmniej 10 procent oraz zapewnienia zatrudnienia, nie zmyli też nikogo, że w gruncie rzeczy strajkującym chodziło  o zablokowanie reformy systemu edukacji.

Jak wiadomo strajk był zorganizowany pod egidą, pamiętającego czasy PRL Związku Nauczycielstwa Polskiego. Jego przewodniczący Sławomir Broniarz jest symbolem i dowodem tamtej epoki związanej z socjalizmem i postkomunistyczną lewicą. Ma za sobą długą i wyczerpującą karierę. Do ZNP wstąpił w 1981, pełniąc od 1990 funkcję prezesa zarządu okręgowego związku w Skierniewicach. Starszym Mazowszanom Skierniewice kojarzą się z peerelowskim matecznikiem komunistycznego „betonu” tamtych lat Leszkiem Millerem. Mam wrażenie, jakby kiedyś obecny prezes ZNP przesiąknął millerowskim duchem, żyjącym w nim do dziś. Potwierdzeniem jest jawne przytulanie się do lewicy, a ostatnio (od czasu zwycięstwa PiS w wyborach parlamentarnych), także do demonstracji KOD naszpikowanych zwykle także politykami opozycji.

Organizatorzy prognozowali, że będzie to wielki protest polskich nauczycieli, który być może zmusi nawet PiS do odłożenia reformy na przyszłość. Wydaje się, że najbardziej strajkiem przerażony był sam rząd, który uwierzył w buńczuczne zapowiedzi ZNP, mówiący, że   będzie w stanie zmobilizować ponad 60 procent kadry polskich nauczycieli.

Tymczasem, szczęśliwie okazało się, że liczba strajkujących była wielokrotnie niższa. Jak zwykle, w przypadku antyrządowych demonstracji, dane o liczbie protestujących różnią się w zależności, kto je podaje. Tak jest i tym razem. Media przeciwne obecnemu obozowi władzy podają skalę strajku 20 procentową, zaś sprzyjające rządowi równo o połowę mniejszą.   

Rząd odetchnął z ulgą. Po wielkich oczekiwaniach nauczycieli, nastąpiła klapa. To dobrze, bo w dodatku ZNP grał nie fair. Próbował wciągnąć do strajku rodziców, prosząc ich o nadsyłanie listów z poparciem, a w niektórych placówkach zachęcał do udziału uczniów.

Swoją drogą, może nie ekscytującym, ale zabawnym przeżyciem były wysiłki mediów, walczących o przekaz swojej „prawdy”. Sprzyjające opozycji prezentowały wyłącznie rozmówców opowiadających o upadku polskiej edukacji i zagrożeniach dla nauczycieli i szkół po wdrożeniu reformy. Prawicowe i prorządowe media gościły u siebie nauczycieli i polityków, którzy demaskowali skostniałe i wredne plany strajkujących, dążących do obalenia władzy PiS.      

Jerzy Jachowicz